"American Horror Story: Oczekiwanie" to koszmar, który wiele kobiet dobrze zna – recenzja 12. sezonu
Marta Wawrzyn
25 października 2023, 17:02
"American Horror Story: Oczekiwanie" (Fot. FX)
Ciąża jak z horroru i diabelski pomiot zamiast ukochanego dziecka to historie stare jak świat. Ale 12. sezon "American Horror Story" pt. "Oczekiwanie" dodaje do tego feministyczny twist. Jak wypadają nowe odcinki?
Ciąża jak z horroru i diabelski pomiot zamiast ukochanego dziecka to historie stare jak świat. Ale 12. sezon "American Horror Story" pt. "Oczekiwanie" dodaje do tego feministyczny twist. Jak wypadają nowe odcinki?
"American Horror Story" jest z nami od 2011 roku i nie tylko zaliczyło po drodze wiele wzlotów i upadków, ale też wydawałoby się, że Ryan Murphy z Bradem Falchukiem zdążyli już zagospodarować wszystkie możliwe tematy z szeroko pojmowanego gatunku horroru. A jednak nie. 12. sezon pt. "Oczekiwanie", oparty na książce "Delicate Condition" Danielle Valentine, sięga po motywy rodem z "Dziecka Rosemary" i dodaje do nich współczesny twist, który jest smutną rzeczywistością dla wielu kobiet.
American Horror Story – o czym jest 12. sezon serialu?
W serialu poznajemy Annę (Emma Roberts, prawdziwa weteranka serii), aktorkę stojącą u progu ogromnego sukcesu zawodowego i jednocześnie bezskutecznie starającą się o dziecko. "American Horror Story" nie traci czasu i po krótkim wstępie, zawierającym cytat z Biblii, który może sugerować, że bóg nienawidzi kobiet, zabiera nas do prawdziwego miejsca grozy – gabinetu ginekologicznego, gdzie bohaterka już po raz trzeci poddaje się bolesnemu zabiegowi in vitro pod kierunkiem uznanego specjalisty od płodności, doktora Andrew Hilla (Denis O'Hare). Co samo w sobie jest już wystarczającym koszmarem, a to zaledwie początek brutalnej jazdy bez trzymanki.
Anna po zabiegu zaczyna spotykać dziwne postacie, wydaje jej się, że ktoś ją śledzi, włamuje się do jej mieszkania, podrzuca lalki itp. Historia nie taka znów zaskakująca, w końcu mamy do czynienia z celebrytką, a te bywają prześladowane przez stalkerów. Podczas gdy bohaterce nie wierzy ani policja, ani w zasadzie nikt – w tym własny mąż, jakże uroczo nazwany Dexterem (Matt Czuchry, "Rezydenci") – spirala strachu zaczyna się nakręcać. A wszyscy wokół oczywiście sugerują, że to leki, hormony, a może po prostu typowa kobieca niestabilność. W końcu biedaczka jest ciągle taka zestresowana. Recepta może być tylko jedna, doktor powiedział jasno: unikać wszelkiego stresu!
Jak to uczynić, kiedy jesteś wreszcie w upragnionej ciąży, masz szansę na Oscara i wydaje ci się, że masz stalkerkę? Tego doktor Annie nie wyjaśnił, a może uczynił to niewystarczająco zrozumiale, więc aktorka z odcinka na odcinek pogrąża się w coraz większym i coraz bardziej obrazowym koszmarze, podczas gdy serial coraz wyraźniej sugeruje, że nie, to wszystko naprawdę nie jest tylko wytworem jej ciążowego umysłu.
AHS: Oczekiwanie – jak wypada Kim Kardashian?
"American Horror Story: Oczekiwanie" jest sezonem ciekawym, bo przewrotnym i opierającym się na dwóch fundamentach. Pierwszy z nich to typowy dla Murphy'ego i Falchuka kiczowaty, kampowy, przestylizowany horror, który niekoniecznie straszy widza, zwłaszcza jeśli ten już jest przyzwyczajony do zagrywek tej ekipy. Pod tym względem 12. sezon odkrywczy nie jest, choć nieco świeżości wnoszą nowe twarze w obsadzie, w tym wspomniany Czuchry, Cara Delevigne ("Zbrodnie po sąsiedzku") i przede wszystkim celebrytka Kim Kardashian, dla której Murphy znalazł idealną rolę. Fani tego twórcy poczują się tutaj jak w domu, zwłaszcza że drugi plan zasiedlają świetnie odnajdujący się w takiej stylistyce aktorzy dobrze znani z poprzednich serii, jak Billie Lourd i Leslie Grossman, a także m.in. Michaela Jaé Rodriguez z "Pose".
Znane motywy w klimacie gore przemielone przez machinę Murphy'ego to jedno. Znacznie straszniejsze w tym koszmarze jest to, co jest realnym, codziennym horrorem wielu kobiet – nie tylko próbujących bezskutecznie zajść w ciążę, ale też mających jakiekolwiek "dolegliwości kobiece", nie mylić z dolegliwościami ludzkimi.
Horror rozgrywający się w gabinetach lekarskich, żywe koszmary Anny z fotelem ginekologicznym w roli głównej, teksty typu "rozłóż szerzej nogi, kochaniutka" i prawdziwy, realny ból, bagatelizowany tak przez lekarzy, jak i bliskie osoby – to nie jest wymysł "American Horror Story", to rzeczywistość, o której się nie mówi, przed którą się ucieka, jako czymś "wstydliwym", zbyt "intymnym", by wypadało otwarcie o tym trąbić, a nade wszystko świadczącym o tym, że histeria wśród kobiet wciąż jest żywa.
Anna dosłownie jest traktowana przez otoczenie jak dziecko, nikt nie wierzy, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliła, a kiedy mówi, że nie może ruszać się z bólu, słyszy, że ma unikać stresu, iść na jogę albo wziąć kąpiel. Armia kobiet, które próbowały zajść w ciążę, ale też choćby tych, które cierpią na endometriozę – w tym również Emma Roberts – może tylko potwierdzić, że takie porady medyczne w XXI wieku to norma. Będąc jedną z nich, mogę powiedzieć, że horror przedstawiony w 12. sezonie "American Horror Story" jest aż nadto prawdziwy. To ciężki, bolesny seans, w trakcie którego wzrok najczęściej odwraca się nie na widok mar ścigających Annę, pękających luster i innych sztuczek z filmów grozy, a sterylnych gabinetów lekarskich i ludzi w kitlach, mających protekcjonalne traktowanie drugiego człowieka wpisane w swój codzienny grafik.
American Horror Story sezon 12 – czy warto oglądać?
Ważne przesłanie społeczne jest więc tym, co wybija się w 12. sezonie "American Horror Story" – produkowanym przez tę ekipę co zwykle, ale napisanym w całości przez specjalnie zatrudnioną showrunnerkę Halley Feiffer, na co dzień związaną z nowojorskim teatrem – zwłaszcza że zrobione jest dobrze i mądrze, a typowa dla Murphy'ego dosłowność nie przeszkadza. To wszystko po prostu trzeba powiedzieć wprost, dobitnie i głośno, co grana przez Roberts bohaterka kilka razy czyni. Jednym z bardziej satysfakcjonujących momentów jest filmik Anny z Instagrama, w którym ta bezpardonowo wykłada kawę na ławę. I ogląda się to świetnie, zwłaszcza że za nami kilka sezonów "American Horror Story", które niekoniecznie spełniały oczekiwania.
Skoro o spełnianiu czy wręcz przekraczaniu oczekiwań mowa, nigdy bym nie sądziła, że to powiem, ale Kim Kardashian w roli bezlitosnej PR-ówki Anny radzi sobie co najmniej nieźle, zwłaszcza że Murphy nie szczędzi w dialogach nawiązań do jej prawdziwego statusu celebrytki. A kierunek, w jakim skręca jej postać na przestrzeni pierwszej części sezonu (czyli pięciu odcinków), wydaje się całkiem ekscytujący. Oczywiście, z "American Horror Story" bywało już tak, że świetnie zapowiadający się sezon osiadał na mieliźnie i marnie kończył – tak było chociażby z 10. sezonem, czyli "Podwójnym seansem".
Jak zwykle więc, oglądacie dalej na własne ryzyko. Być może recenzowanie seriali Murphy'ego powinno być zabronione, jeśli nie widziało się całości (tej jednak od lat nikt krytykom nie udostępnia, ani w Polsce, ani w USA). A może pewne wady warto czasem temu twórcy wybaczyć, doceniając i metafory stojące za opowiadanymi przez niego historiami, i to, że przy wszystkich swoich wadach – od scenariuszowych głupotek aż po fakt, że często zaczynają się lepiej, niż kończą – są to historie ważne społecznie.
Z tym, jak czuje się bohaterka Emmy Roberts – która nie mogąc zajść w ciążę, dochodzi do wniosku, że musi być wybrakowana, a kiedy już w nią zachodzi, robi się z niej wariatkę – utożsami się wiele kobiet. Również takich, które nie mają i nie chcą mieć dzieci. To na tyle uniwersalna historia, że połowa ludzkości oglądając ją stwierdzi: no wreszcie ktoś o tym mówi. Druga połowa może dla odmiany skorzystać z prawa do milczenia, a jeśli boli rzyć, to iść na jogę albo wziąć gorącą kąpiel. Podobno pomaga.