"Ahsoka" stawia pytania bez odpowiedzi w pełnym akcji zakończeniu 1. sezonu – recenzja finału
Mateusz Piesowicz
4 października 2023, 17:13
"Ahsoka" (Fot. Lucasfilm/Disney+)
Kolejna przygoda w uniwersum "Gwiezdnych wojen" dobiegła końca. Czy "Ahsoka" spełniła finałowe oczekiwania? I jak to zakończenie przygotowuje grunt pod dalsze wydarzenia? Spoilery!
Kolejna przygoda w uniwersum "Gwiezdnych wojen" dobiegła końca. Czy "Ahsoka" spełniła finałowe oczekiwania? I jak to zakończenie przygotowuje grunt pod dalsze wydarzenia? Spoilery!
Nie powiem, żebym był szczególnie zaskoczony tym, co właśnie zobaczyłem. Nawet więcej, poprzednie odcinki serialu Disney+ jasno sugerowały, żeby w finale spodziewać się właśnie tego – pędzącej naprzód akcji, nagłych rozwiązań i wielu otwartych zakończeń – mimo, że do tej pory "Ahsoka" wcale taka nie była. Kiedyś jednak trzeba było pchnąć sprawy naprzód, więc dostaliśmy wyjątkowo skondensowane i treściwe 45 minut. A co z jakością?
Ahsoka – co wydarzyło się w finale?
Przesadą byłoby stwierdzenie, że finał to kompletne rozczarowanie. Nie, wbrew pozorom "The Jedi, the Witch, and the Warlord" to całkiem niezły odcinek, mniej więcej utrzymujący dotychczasowy poziom sezonu (choć raczej jego pierwszej niż drugiej połowy). Problem w tym, że wypakowanie akcją wcale mu nie pomaga, sprawiając, że całość sprawia wrażenie zrobionej w dużym pośpiechu.
Trudno jednak, żeby było inaczej, skoro przez większość odcinka główni bohaterowie znajdują się dosłownie w biegu. A to spiesząc się, żeby pokrzyżować plany swoich przeciwników, a to przebijając się przez tabuny wrogów i tocząc świetnie prezentujące się pojedynki w drodze na pokład Chimery, a to wreszcie ścigając sam okręt szykujący się do skoku w nadprzestrzeń.
Ahsoka (Rosario Dawson), Sabine (Natasha Liu Bordizzo) i Ezra (Eman Esfandi, "Król Richard: Zwycięska rodzina") nie mają chwili wytchnienia, musząc jednocześnie walczyć i przeć do przodu, co praktycznie nie pozostawia im miejsca na nic innego. Chociaż więc ma w tym odcinku miejsce kilka istotnych z punktu widzenia rozwoju poszczególnych postaci wydarzeń, schodzą one na drugi plan kosztem akcji i rozwiązań głównych wątków.
Ahsoka w finale zdecydowanie za bardzo się spieszy
To trochę jak z budową domu, w której po postawieniu fundamentów od razu przeszlibyśmy do przykrywania ich dachem. Rozumiem zarówno uproszczenia i dynamikę wydarzeń, jak i potrzebę efektownego zakończenia sezonu, ale chwilami sprawy wymagają komentarza, którego nie otrzymują. Punkt w scenariuszu odhaczony? No to lecimy do następnego, nie ma czasu na dyskusje. A szkoda, bo czasem aż się o nie prosi.
Serial cierpi przez to nie tylko fabularnie, bardzo upraszczając wątki, które wcześniej były mozolnie budowane, ale też pod względem logiki. Trzeba bowiem przyznać, że nawet jak na standardy "Gwiezdnych wojen" bywa ona momentami mocno naciągana i nie mam tu na myśli wyłącznie faktu, że zombie-szturmowcy nie różnią się niczym od zwykłych szturmowców, a ci od szturmowców nocnych. Jeszcze bardziej doskwiera choćby sposób, w jaki potraktowano opanowanie umiejętności władania Mocą przez Sabine, w kilka sekund zabijając jej całosezonowe zmagania. Takich kwiatków jest zresztą więcej, co na pozór może wydawać się drobnymi niedociągnięciami, ale gdy te mnożą się na przestrzeni kilkudziesięciu minut, w końcu trudno je zignorować.
Ahsoka zostawia na koniec widzów z wieloma pytaniami
Ciężko też puścić w niepamięć to, że Dave Filoni ostatecznie nie potrafi dociągnąć do końca niezłej roboty wykonywanej przez większość sezonu, na sam koniec porzucając skutecznie działające, acz bardziej wymagające metody na rzecz łatwego (i zazwyczaj ładnego, zwłaszcza gdy dochodzi do pojedynków na nie zawsze świetlne miecze) efekciarstwa. Jasne, nie jest to bynajmniej problem dotyczący tylko jego, czy tylko "Gwiezdnych wojen" (uniwersum Marvela się kłania). Trudno jednak odczuć pełnię satysfakcji z serialu, który na ostatnich metrach nie potrafi uniknąć potknięć, mimo że teoretycznie ma prostą drogę do mety.
No właśnie, czy aby na pewno do mety? W przypadku "Ahsoki" nie jest to wcale oczywiste, a może jest wręcz błędne. Mamy wszak do czynienia z historią, której nijak nie da się określić mianem zamkniętej i dotyczy to praktycznie wszystkich kluczowych wątków, na czele z tym głównej bohaterki, która wraz z Sabine i Huyangiem (David Tennant) utknęła w odległej galaktyce, mając jeszcze do towarzystwa Baylana Skolla (Ray Stevenson) i Shin Hati (Ivanna Sakhno). W przeciwieństwie do Ezry, który otrzymał ładną scenę spotkania z Herą (Mary Elizabeth Winstead), a przede wszystkim Thrawna (Lars Mikkelsen), który wróciwszy po latach wygnania, zdecydowanie ma jakiś plan. Szkoda tylko, że my nie mamy nawet cienia podejrzeń jaki.
Nie wątpię rzecz jasna, że twórcy mają konkretny pomysł i z pewnością wiedzą, co robią, ukrywając przed widzami swoje karty. Trudno mi jednak pozbyć się ukłucia rozczarowania tym, że zostawiają nas w martwym punkcie bez grama wskazówek. Przynajmniej tych oczywistych, bo widzowie rozeznani w animacjach czegoś domyślać się mogą (na przykład w związku z posągami bogów z Mortis czy pojawieniem się Morai). A że ci pozbawieni tej wiedzy siedzą jak na tureckim kazaniu? To najwyraźniej ich problem, co stanowi spory krok w tył względem tego, jak dotąd twórcy radzili sobie z tą kwestią.
Ahsoka się skończyła, ale co będzie dalej?
Powtórzę się – wiem, że sprawy prędzej czy później się wyjaśnią, a budowane przez Filoniego uniwersum nabierze spójnego kształtu. Jesteśmy w nim jednak tu i teraz, a na ten moment dostaliśmy finał, który niewiele nam mówi, oraz perspektywę błądzenia po omacku po dalszych planach Disneya w kwestii serialowych "Gwiezdnych wojen", które póki co nie zawierają wzmianki o 2. sezonie "Ahsoki", choć ten wydaje się niezbędny.
Patrząc optymistycznie, można powiedzieć, że przed nami cała galaktyka możliwości. Nie wątpię, że Ahsokę i resztę jeszcze zobaczymy (trudno przewidzieć tylko, co zostanie zrobione z Baylanem Skollem w obliczu śmierci Raya Stevensona), ale gdzie i kiedy, pozostaje sprawą otwartą. Nic tylko cierpliwie obserwować rozwój wydarzeń. Będąc nastawionym pesymistycznie, można jednak równie dobrze rzucić hasłem I have a bad feelings about this i zostać z poczuciem frustracji. A chyba nie o to chodziło, prawda?
Uogólniając, można powiedzieć, że finałowi "Ahsoki" brakuje tak naprawdę mocnego zamknięcia, które wyznaczyłoby dokładniejszy kierunek dla dalszego rozwoju uniwersum. To co otrzymaliśmy, sprawdza się jako pojedynczy odcinek, oferując dość atrakcji i wizualnego spektaklu (chyba że akurat w oczy kłuje green screen), żeby się dobrze bawić, jednak jako zakończenie sezonu zostawia z poczuciem niedosytu. Nawet jeśli sam Anakin Skywalker (Hayden Christensen) wydaje się twierdzić, że wszystko zmierza we właściwą stronę.