"Pokolenie V" pomysłowo miesza w znanej z "The Boys" formule – recenzja spin-offu serialu Amazona
Mateusz Piesowicz
30 września 2023, 16:02
"Pokolenie V" (Fot. Amazon Prime Video)
Na 4. sezon "The Boys" musimy jeszcze poczekać, a oczekiwanie ma nam umilić nowa generacja supków z "Pokolenia V". Tylko czy te świeżaki są w stanie zaoferować coś innego niż oryginał?
Na 4. sezon "The Boys" musimy jeszcze poczekać, a oczekiwanie ma nam umilić nowa generacja supków z "Pokolenia V". Tylko czy te świeżaki są w stanie zaoferować coś innego niż oryginał?
Czego oczekiwaliście po młodzieżowym spin-offie "The Boys"? Błahej ciekawostki, jak było w przypadku animowanego "The Boys: Diabolical"? Istotnego rozszerzenia uniwersum i solidnego wprowadzenia do kolejnego sezonu oryginału? A może pełnoprawnej produkcji, której więzi z serialem-matką nie przysłonią oryginalnej fabuły i nowych bohaterów? Nie musicie wybierać. "Pokolenie V" jest po części tym wszystkim.
Pokolenie V – o czym jest młodzieżowy spin-off The Boys?
Gwoli wyjaśnienia. Z tym "młodzieżowym spin-offem" celowo nieco przesadziłem. Tak, wiem, że bohaterowie "Pokolenia V" są wbrew pozorom dorośli. Zdaję sobie też sprawę, że serial o nich bynajmniej nie jest skierowany do nieletniej widowni. Trudno jednak pozbyć się związanych z tym tytułem konotacji, zwłaszcza że od początku nasuwają się same. Na litość, przecież akcja rozgrywa się na uniwersyteckim kampusie!
Tylko po co ja właściwie o tym piszę? Z prostego powodu. Otóż zasiadając do seansu pierwszych odcinków "Pokolenia V" (trzy z ośmiu są już dostępne w serwisie Prime Video), miałem szczere obawy o to, co otrzymam. Jasne, widziałem krwawe zapowiedzi, ale nie uspokoiły mnie one ani trochę. Wizja nadchodzącego połączenia przerysowania "The Boys" z teen dramą była bardzo wyraźna i nie napawała mnie optymizmem. Teraz mogę już jednak z ulgą oświadczyć, że się pomyliłem. Owszem, są młodzi bohaterowie, jest uniwersytet, studenckie życie itd. Ale jest też dość treści i samoświadomości, żeby nie oskarżać twórców o pójście po linii najmniejszego oporu.
O to nie byłoby wszak trudno. Wystarczyłoby wziąć motywy z typowej produkcji o nastolatkach, wymieszać je z krwawą groteską i voilà, mamy gotowy produkt, którego nie powstydziłoby się Vought International. W tym przypadku jest jednak inaczej, nawet jeśli czasem sięga się tu do wspomnianej formuły. Istotne jest to, że służy ona twórcom serialu (Eric Kripke, Evan Goldberg, Craig Rosenberg) i showrunnerkom (Tara Butters i Michele Fazekas, "Prawo i porządek: Sekcja specjalna") jako jeden z kilku elementów większej układanki. A ta okazuje się całkiem sympatyczna.
Pokolenie V naśladuje The Boys, ale idzie własną drogą
Główną bohaterką jest tu Marie Moreau (Jaz Sinclair, "Chilling Adventures of Sabrina"), obdarzona mocą kontrolowania krwi i zamieniania jej w broń dziewczyna, która trafiła właśnie na Uniwersytet Godolkina. Miejsce będące swoistą akademią dla supków, a przy okazji stajnią dla młodych talentów wyszukiwanych przez korporację Vought.
Marie, podobnie jak wielu tutaj, jest pełna ideałów, marząc o wstąpieniu do Siódemki i walce z przestępczością. Droga do tego jest jednak długa i najeżona przeszkodami, nie tylko takimi wynikającymi ze słupków popularności w social mediach. Okazuje się, że uniwersytet skrywa mroczne tajemnice, a nasza bohaterka wraz z grupą innych studentów wkrótce znajdzie się ich niebezpiecznie blisko. Pytanie, czy wówczas nadal będzie pewna swoich przekonań?
Tego powinniśmy się dowiedzieć z serialu, który w pewnym stopniu podąża śladami "The Boys", odsłaniając prawdziwe oblicze kryjącej się za wykreowanym wizerunkiem superbohaterskiej rzeczywistości, ale na tym nie kończy. Opierając się na znanych nam już podstawach funkcjonowania tego świata, "Pokolenie V" idzie dalej, skupiając się w większym stopniu na swoich bohaterach i ich problemach.
Pokolenie V – skomplikowane życie młodych supków
A tych rzecz jasna nie brakuje. W końcu mowa o wkraczających w dorosłość młodych ludziach obdarzonych supermocami. Sama świadomość, że rodzice faszerowali ich w dzieciństwie Związkiem V to dość, żeby wylądować na terapii (w najlepszym razie), a przecież wiadomo, że to tylko początek. Mniejsze i większe prywatne traumy nosi tu bowiem ze sobą każdy, dokładając je do sterty nowych, które dokłada im szkolna codzienność. Jak się nad tym zastanowić, to z takim bagażem trudnych doświadczeń Siódemka wydaje się wręcz dla nich stworzona.
Może jednak przynajmniej dla niektórych jest jeszcze nadzieja? Serial chwilami rzeczywiście pozwala nam tak myśleć, czy to w przypadku Marie, czy innych, ale zarazem nieustannie wzbudza wątpliwości. Gwiazdy kampusu, jak szykowany na następcę Homelandera Golden Boy (Patrick Schwarzenegger, "Schody"), jego dziewczyna Cate (Maddie Phillips, "Nastoletnie łowczynie nagród"), syn sławnego supka Andre (Chance Perdomo, "Chilling Adventures of Sabrina") czy współlokatorka Marie Emma (kradnąca każdą scenę ze swoim udziałem Lizze Broadway, "Tu i teraz"), ze względu na swoją moc zmniejszania się nazywana Świerszczykiem, a nawet kadra nauczycielska, jak szanowany przez wszystkich profesor Brinkerhoff (Clancy Brown, "Billions") – każdy pokazuje tutaj różne oblicza, w jednej chwili wydając się całkiem w porządku, żeby potem skręcić w odwrotnym kierunku.
Ten brak wyraźnych sygnałów co do moralności poszczególnych bohaterów może być nieco dezorientujący, ale tak naprawdę stanowi może nawet najmocniejszy punkt serialu. Od początku manewrując w strefie moralnej szarości, twórcy szybko osiągają to, z czym w "The Boys" zeszło im znacznie dłużej – konstruują wielowymiarowe postaci, o których im więcej się dowiadujemy, tym bardziej jesteśmy ich ciekawi.
Pokolenie V jest czymś więcej niż groteskową rozrywką
To o tyle ważne, że sam centralny wątek serialu póki co nie jest wyjątkowo zajmujący, będąc w gruncie rzeczy dość wtórnym. A już na pewno w zestawieniu z historiami poszczególnych bohaterów, którzy starając się jakoś odnaleźć w przytłaczającej rzeczywistości, muszą jednocześnie zmierzyć się z traumami własnymi lub pozostawionymi im przez rodziców. Miks tej poważnej strony "Pokolenia V" (tematyka jest szeroka – od społeczeństwa opartego na brandingu, do problemów tożsamościowych) z osobliwą komedią jest bardzo dziwny, miejscami nawet kuriozalny, ale w jakiś sposób działa, sprawiając, że serial nie odlatuje zbyt daleko.
Warto to docenić, tym bardziej że mowa przecież o produkcji, w której tryskająca na wszystkie strony krew i upaprani w niej bohaterowie są na porządku dziennym, a widok gigantycznego penisa nie jest niczym szczególnie zaskakującym. Utrzymać powagę w takim otoczeniu? Spore wyzwanie i choć może niektóre, w zamierzeniu bardzo mocne sceny trochę przez to podejście tracą (choć to również wina "The Boys"), efekt końcowy jest nadal wart docenienia. No, przynajmniej jeśli kupujecie takie klimaty.
Pokolenie V – czy warto oglądać serial Amazona?
Bo właśnie, w końcu pojawia się pytanie, czy "Pokolenie V" wyróżnia się na tyle, by można je okrzyknąć w pełni samodzielną produkcją, czy jednak pozostaje "tylko" spin-offem. Abstrahując od łączących obydwa seriale więzi (akcja spin-offu rozgrywa się po 3. sezonie "The Boys", mamy niejedno cameo i jest mnóstwo innego rodzaju powiązań), jak również tego, czy można "Pokolenie V" oglądać bez znajomości oryginału (na upartego można, ale po co?), odpowiedź nie jest jeszcze dla mnie oczywista.
Wszystko przez to, że co prawda dokładając sporo od siebie, "Pokolenie V" czerpie całymi garściami z serialu-matki, niekiedy powtarzając to, co już widzieliśmy. Oczywiście na własną modłę i z innej perspektywy, ale wciąż – chodzi o to samo satyryczne przedstawienie superbohaterów w krzywym zwierciadle, które tak dobrze działa w "The Boys". Nie wiem, czy oczekiwanie od spin-offu czegoś innego jest w tym przypadku rozsądne, lecz widząc tkwiący w nim potencjał, zdecydowanie chciałbym zobaczyć, jak zostaje on dobrze wykorzystany.
Nie twierdzę, że do tej pory było to robione źle. Nic z tych rzeczy. Po trzech pierwszych odcinkach mogę z całą stanowczością powiedzieć, że "Pokolenie V" to serial piekielnie pomysłowy, satysfakcjonująco makabryczny i w odpowiednim stopniu bezczelny, żeby zadowolić każdego fana oryginału. I podobnie jak od niego, chce się również tutaj wymagać więcej. Tak, jeśli twórcy dalej będą robić to, co do tej pory, dostaniemy co najmniej solidną produkcję, przy której będziemy się dobrze bawić i nie będziemy mieli wielkich powodów do narzekań. Ale czy powinniśmy się tym zadowalać?