"Way to Go" (1×01-02): Eutanazja na wesoło
Marta Wawrzyn
29 stycznia 2013, 21:47
Eutanazja w komediowej formie to bezczelny pomysł. Bezczelny i jednocześnie wymagający wielkiej zręczności od scenarzystów. Czy brytyjskiej stacji BBC Three udało się zrobić serial wart uwagi?
Eutanazja w komediowej formie to bezczelny pomysł. Bezczelny i jednocześnie wymagający wielkiej zręczności od scenarzystów. Czy brytyjskiej stacji BBC Three udało się zrobić serial wart uwagi?
Scott (znany z "The Inbetweeners" Blake Harrison) spędza żałosne noce w całodobowej klinice dla zwierząt. Jego brat Joey (Ben Heathcote) zmaga się z uzależnieniem od hazardu i ścigającą go mafią, której ulubioną rozrywką jest łamanie palców. Cozzo (Marc Wootton) zajmuje się naprawą rozmaitych urządzeń w fast-foodach. Wszyscy są w miarę młodzi, wszyscy chcą od życia czegoś więcej, wszystkim brakuje pieniędzy na realizację marzeń albo choćby godne życie.
Śmiertelnie chory starszy pan, który jest sąsiadem Scotta, staje się dla chłopaków inspiracją do założenia nowego biznesu. Z fantazją przebudowują maszynę do lodów na maszynę do zabijania. Eutanazja legalna w Wielkiej Brytanii nie jest, mimo to bohaterowie "Way to Go" starają się działać tak, jak w każdym innym interesie. Zakładają garnitury, idą na lekcje biznesu, uczą się formułek, które mają pomóc sprzedać ich usługę, którym jest de facto zabójstwo klienta.
Humor w serialu jest typowo angielski – absurdalny, mocny i całkiem odważny. Twórcy "Way to Go" nie idą jednak na całość, nie przeginają, starają się zachować w tym szaleństwie zdrowy rozsądek. Są więc wyrzuty sumienia, są rozmowy o moralności, jest sporo ciepła i zwykłej, ludzkiej wrażliwości.
Teoretycznie serial ma wszystko, co pozwala dziś odnieść sukces w telewizji: nietypowy, kontrowersyjny temat i nie najgorzej napisany scenariusz. Nie brak też zabawnych momentów, które – znów teoretycznie – powinni docenić zwolennicy komedii z Wysp Brytyjskich. A jednak coś tu nie klika. Coś sprawia, że ani mnie to tak bardzo nie interesuje, ani nie oburza – po prostu uważam, że "Way to Go" to bardzo przeciętny serial, na który pewnie bym nie zwróciła uwagi, gdyby nie tematyka.
Oczywiście, podczas oglądania człowiekowi towarzyszy zdziwienie, a momentami wręcz poczucie dyskomfortu. Nie czuję jednak potrzeby, by ekscytować się każdym kontrowersyjnym zdaniem, które padło w odcinku. "Ma raka żołądka. Czy to nie fantastyczne?" – opowiada swoim kolegom jeden z bohaterów o napotkanym w pubie staruszku. A ja zamiast zagotować się z oburzenia, macham ręką, bo jakieś to wszystko miałkie i nieciekawe. I nie uważam się za niewrażliwą, sądzę po prostu, że twórcy "Way to Go" mogli bardziej przyłożyć się do pracy.
"Daily Mail" jeszcze przed premierą 1. odcinka w BBC Three wyrażał swoje oburzenie faktem, że coś takiego w ogóle będzie w telewizji, i to jeszcze publicznej. Mnie bardziej niż temat serialu oburza to, że jest on tak nijaki. Nie jest zły, po prostu nie jest wystarczająco dobry, bym chciała oglądać go dalej.
Najgorsze jest to, że "Way to Go" nie należy do produkcji, które nie dają człowiekowi spokoju. Które siedzą w głowie i niepokoją. Nie, mamy tu do czynienia z czymś, co jednym uchem/okiem wpada, a drugim wypada. Jakby twórcy uznali, że sam pomysł wystarczy, aby przykleić zszokowanego widza do ekranu. Niespodzianka – nie wystarczy.