"Sex Education" w 4. sezonie uderza w dojrzalsze tony i pokazuje, jak kończyć – recenzja finałowej serii
Marta Wawrzyn
21 września 2023, 09:01
"Sex Education" (Fot. Netflix)
"Sex Education" powraca z 4. sezonem, aby pożegnać się z widzami, ale jest też dobra wiadomość. Finałowa seria hitu Netfliksa to wręcz definicja satysfakcjonującego – choć dalekiego od oczywistego i słodkiego – zakończenia serialu.
"Sex Education" powraca z 4. sezonem, aby pożegnać się z widzami, ale jest też dobra wiadomość. Finałowa seria hitu Netfliksa to wręcz definicja satysfakcjonującego – choć dalekiego od oczywistego i słodkiego – zakończenia serialu.
Cztery sezony, 32 odcinki i na tym koniec. Gdyby porównywać "Sex Education" do największych klasyków wśród produkcji młodzieżowych, od "Beverly Hills, 90210", przez "Jezioro marzeń", aż po "Glee" czy "Plotkarę", mogłoby się wydawać, że nie ma czego porównywać. Ale w tym przypadku nie ma mowy o Netfliksie kasującym serial za szybko, twórcach zmuszanych do przedwczesnego zamykania historii rozplanowanych na wiele sezonów i fanach pozostawionych z poczuciem niedosytu. Po obejrzeniu przedpremierowo całego 4. sezonu mam dokładnie odwrotne wrażenie: że spędziliśmy w Moordale tyle czasu, ile było trzeba, a Brytyjczycy raz jeszcze udowodnili, że seriale, które zostaną z nami na zawsze, wcale nie muszą ciągnąć się w nieskończoność.
Sex Education w 4. sezonie jest dojrzalsze i mroczniejsze
Showrunnerka Laurie Nunn w 2019 roku zaskoczyła nas świeżym, dowcipnym i odważnym podejściem do tematyki, która w polskich szkołach – ale nie tylko polskich – właściwie nie istnieje, by w kolejnych sezonach coraz bardziej powiększać świat "Sex Education", wprowadzać do fabuły kolejne mniejszości oraz poszerzać zakres tytułowej terapii o kolejne tematy. 4. sezon jest wypakowany po brzegi ważnymi rozmowami i nowymi postaciami, tak że czasem giną wśród nich osobiste wątki niektórych postaci, które towarzyszyły nam od początku. Do trwającego prawie półtorej godziny finału wszyscy jednak zdążą się odnaleźć – co nie oznacza bynajmniej morza słodkości.
Oczywiście, szczęśliwych zakończeń nie brakuje, ale w części wątków "Sex Education" stawia na rozwiązania realistyczne lub/i słodko-gorzkie, udowadniając, jak dojrzałym i samoświadomym serialem stało się przez te cztery sezony. A przy tym nie przesadza z nadmiarem otwartych zakończeń, oferując swoim widzom wystarczająco dużo satysfakcjonujących zamknięć, żeby zrównoważyć to wszystko, czego po prostu nie dało się uczciwie podsumować uroczym i niedającym się podważyć happy endem.
Ton w tym sezonie jest wyraźnie mroczniejszy, po części z powodu jednego ważnego wydarzenia, którego wam nie zdradzę, a po części dlatego, że Laurie Nunn wrzuciła tutaj więcej poważnych dyskusji niż kiedykolwiek wcześniej. Zagłębiamy się więc bardziej w problemy osób trans, pojawia się kwestia aseksualności, więcej miejsca dostają bohaterowie z niepełnosprawnościami, w tym Isaac (George Robinson).
Zaskakująco pogłębiona zostaje mama Otisa, Jean (Gillian Anderson), mierząca się z własnymi słabościami i traumami, jak również młodszą siostrą, Joanną (Lisa McGrillis, "Ostatniej nocy w Soho"). Jest miejsce na zmagania Erica (Ncuti Gatwa), rozdartego pomiędzy swoją queerową tożsamością a chęcią przynależności do kościoła, życiowe poszukiwania Adama (Connor Swindells), który rezygnuje ze szkoły, a także drogę, którą musi przejść jego ojciec (Alistair Petrie), aby Adam wreszcie mógł zacząć czuć się dobrze we własnej skórze. No i oczywiście powraca para, od której wszystko się zaczęło – czy Otis (Asa Butterfield) i Maeve (Emma Mackey) będą ze sobą czy nie będą? Uff…
Sex Education sezon 4 – jak wypadają nowe postacie?
Dodajmy do tego nową szkołę, która jest zupełnie inna niż Moordale – dzieciaki idą do college'u, ale, jak mnie właśnie nauczyło "Sex Education", w Wielkiej Brytanii nie są to studia, tylko coś w rodzaju dwóch ostatnich lat szkoły średniej, co pewnie będzie też interesującym odkryciem dla amerykańskich widzów – a także szereg nowych postaci, i mamy sezon bardzo mocno wypakowany wszystkim, z czym mierzą się nastolatkowie we współczesnym świecie, w którym wciąż ta sama trwa walka o prawo do bycia sobą.
Cavendish College, gdzie trafiają Otis, Eric, Aimee (Aimee Lou Wood), Ruby (Mimi Keene) i część ich znajomych z Moordale, to rzeczywiście nowy poziom bycia woke. Zwłaszcza na początku można dostać zawrotu głowy, widząc całą tę mocno przerysowaną postępowość – w której główni bohaterowie też nie odnajdują się od razu i tak po prostu – ale serial szybko znajduje sposoby, aby po części pośmiać się z samego siebie, a po części pokazać, co stoi za najbardziej skrajnymi postawami.
Przy czym mówiąc o "skrajnych postawach" absolutnie nie mam na myśli wojny prawicy z lewicą, tej na szczęście nikt tu nie uprawia. Chodzi raczej o sytuacje, kiedy ktoś okazuje się skrywać jakieś wstydliwe bądź zwyczajnie nieprzepracowane sprawy za swoim publicznym wizerunkiem typu "najmilsza dziewczyna w szkole". Ktoś więc w tym sezonie dostanie cancela, ktoś będzie musiał publicznie przepraszać, a ktoś przyzna, że być może nie da się być miłym przez 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, 365 dni w roku. I wszyscy na koniec staną się nieco lepszymi wersjami siebie.
Nowe główne postacie – Abbi (Anthony Lexa), Roman (Felix Mufti), Aisha (Alexandra James), jak i prowadząca konkurencyjną dla Otisa klinikę Sarah Owen, aka O (Thaddea Graham, "Doktor Who") – sprawiają niestety wrażenie tokenowych, bo każda z nich ma pewną grupę do reprezentowania i na tym opiera się jej tożsamość. To nie jest tak, że są one nijakie, wręcz przeciwnie, ale mają po dwie cechy na krzyż, a osiem odcinków to za mało czasu, abyśmy zaczęli traktować ich jak dobrych znajomych. Dan Levy ("Schitt's Creek") jako amerykański profesor Maeve również pojawia się w konkretnym celu i niestety nie dostaje dość miejsca na rozwój, aby stać się wielowymiarową osobą.
Są momenty, kiedy ten natłok wszystkiego w 4. sezonie "Sex Education" wydaje się przesadny, zwłaszcza że rozbudowane i ważne wątki mają także Cal (Dua Saleh), Viv (Chinenye Ezeudu) i Jackson (Kedar Williams-Stirling). Ale też nietrudno zrozumieć twórczynię, która chciała nam powiedzieć trochę więcej niż zwykle, a odcinków miała do dyspozycji tyle samo (choć większość z nich jest dłuższa niż w poprzednich seriach).
Koniec końców ten wielki mały serial żegna się z widzami, będąc w bardzo wysokiej formie pod każdym względem. Jest poważniej, mroczniej i dojrzalej niż kiedykolwiek, ale jest też zabawnie, lekko i kolorowo. I przede wszystkim – jest mądrze. Tak, "Sex Education" bywa czasem jak lekcja, ale zdecydowanie nie nudna. Odjechanych pomysłów wciąż nie brakuje, podobnie jak jeszcze bardziej pomysłowych stylówek, bo Eric trafia wreszcie na grupę osób, wyrażających siebie w podobny sposób co on.
Sex Education – 4. sezon pokazuje, jak kończyć seriale
"Nie sądzę, żeby świat chciał takich jak ja" – mówi w pewnym momencie jedna z postaci. "Cóż, świat musi się zmienić, bo ludzie tacy jak my nigdzie stąd nie pójdą" – odpowiada jej druga osoba, tym samym podsumowując w jednym zdaniu, o czym tak naprawdę jest "Sex Education". To, co zaczynało się jako odważna, wypakowana żartami, kolorami i szalonymi montażami scen nastoletniego seksu komedia, w kolejnych stało się fantastyczną lekcją na temat akceptacji – siebie i innych. Nie ma chyba tematu związanego ze sferą seksualną, który w serialu by się nie pojawił, a najmocniej wybrzmiały te o najcięższej wadze, jak np. wątek z napaścią seksualną na Aimee, znajdujący w finałowej serii godną konkluzję (a wy ile zapłacicie za "melona"?).
Jednocześnie ten serial to od początku do końca czysta frajda i popkulturowy cukierek, który tym lepiej smakuje, że świadomie omija bądź reinterpretuje wiele fabularnych schematów, znanych z amerykańskich młodzieżówek. Trudno oczywiście powiedzieć, czy przetrwa próbę czasu i za dekadę albo dwie ktoś będzie go oglądał, tak jak "ta dzisiejsza młodzież" ogląda "Jezioro marzeń". Ale w 2023 roku jest wrażenie, że "Sex Education" idealnie trafiło w swój moment, dając poszukującej własnej tożsamości młodej publice dokładnie to, czego potrzebują, a recenzentom w moim wieku wiele powodów, aby westchnąć: jaka szkoda, że za moich czasów takich seriali nie było.
Przy całym tym zachwycie uważam jednak, że decyzja o zakończeniu "Sex Education" po czterech sezonach jest właściwa. Z jednej strony dlatego, że serial odchodzi rzeczywiście w szczycie formy, co – zwłaszcza w przypadku młodzieżówek – rzadko się zdarza, nie tylko na Netfliksie. Niby moglibyśmy towarzyszyć Otisowi i reszcie ekipy aż do skończenia studiów, ale właściwie nie wiadomo po co – w "Sex Education" zawsze jednak bardziej chodziło o przesłanie niż osobiste wątki bohaterów. Z drugiej strony, trudno nie rozumieć obsady, która chce już przejść do następnych wyzwań w karierze i nie grać nastolatków po trzydziestce. Laurie Nunn odkryła niesamowite talenty – w tym też nową stronę Gillian Anderson – i najwyższy czas, abyśmy zobaczyli ich gdzie indziej.
Netflix promuje finał "Sex Education" hasłem "Skończmy razem", ja mówię: skończcie każdy w swoim tempie, bo przed wami osiem bardzo dobrych odcinków, w których nie brak atrakcji. Śmiejcie się, płaczcie i – cytując Johna Wilsona – "nie smućcie się, że to koniec, gdy dotrzecie do ostatniego odcinka. Cieszcie się, że poczuliście cokolwiek".