"Continental: W świecie Johna Wicka" ma swoje wady, ale to wciąż spora frajda – recenzja serialu
Karol Urbański
22 września 2023, 08:01
"Continental: W świecie Johna Wicka" (Fot. Peacock)
Jedną z najbardziej wyczekiwanych premier jesieni jest serial "Continental: W świecie Johna Wicka" dostępny od dziś na Amazon Prime Video. Czy prequel filmów akcji z Keanu Reevesem wykorzystał swój potencjał?
Jedną z najbardziej wyczekiwanych premier jesieni jest serial "Continental: W świecie Johna Wicka" dostępny od dziś na Amazon Prime Video. Czy prequel filmów akcji z Keanu Reevesem wykorzystał swój potencjał?
Jeśli jest grono fanów "Johna Wicka", których nie interesuje fabuła cyklu, to istnieje spora szansa, że "Continental: W świecie Johna Wicka" zmieni ich zdanie. Trzyczęściowy serial platformy Peacock (widziałem przedpremierowo całość), którego 1. odcinek polscy widzowie od dziś obejrzą na Amazon Prime Video, to wejście w bebechy uniwersum. Umówmy się, nikt tego spin-offu tak naprawdę nie potrzebował, ale fajnie, że jest, bo potrafi dostarczyć tyle frajdy, co filmy – ale w nieco inny sposób.
Sporo kwestii się tu wyjaśnia, część jest rozwikłana, a jeszcze inne zostają sprytnie uzupełnione. Słowem, dostajemy świat, który sprawia wrażenie tętniącego życiem, autentycznego (o tyle, o ile to możliwe) i takiego, w którym chce się spędzać czas z jego bohaterami. Ci są tutaj ważniejsi niż prawe sierpowe i kopniaki – miejcie to na uwadze.
Continental: W świecie Johna Wicka – o czym jest serial?
Mamy lata 70. XX wieku. Nowy Jork tonie w śmieciach i wygląda, jakby został wyjęty wprost z kadrów "Taksówkarza" czy "Ulic nędzy". O Johnie Wicku nikt jeszcze nie słyszał. Miasto, a może raczej jego pewna część, słyszała natomiast o Winstonie Scotcie (Colin Woodell, "Stewardesa"), młodzieńcu, który nie miał łatwego początku. Gdy Winston podrósł, stał się odnoszącym sukcesy biznesmenem w Londynie, gdzie nabrał manier i zamienił łachmany na apaszki (przepraszam, na fular). Kariera za oceanem pewnie kwitłaby dalej gdyby nie to, że przeszłość mężczyzny boleśnie się o niego upomina. Wszystko za sprawą jego brata, Frankiego (Ben Robson, "Wikingowie"), który wpakował się w śmiertelne kłopoty.
Nie mija zatem wiele czasu, nim Winston zostaje uprowadzony do Nowego Jorku i postawiony przed obliczem Cormaca (Mel Gibson), menedżera hotelu Continental, który natychmiast rozpoznają fani filmów (dla niewtajemniczonych – to miejsce, w którym zabójcy udają się na zasłużony wypoczynek i płacą za wszystko charakterystycznymi złotymi monetami). Bezwzględny szef domu gościnnego dla morderców stawia sprawę jasno: Frankie skradł z hotelu coś, co jest bardzo cenne. Winston ma zrobić wszystko, by to coś odzyskać. Bo widzicie, bracia nie są w najlepszej relacji. Kiedy jeden uczył się fachu w Londynie, drugi dalej klepał biedę i walczył w Wietnamie. Jest między nimi trochę złej krwi, ale to w końcu bracia, więc nie trzeba zgadywać, po której stronie opowie się Winston.
Tym bardziej że Cormac to konkretny sadysta i mało kto wie o tym lepiej niż bracia Scott, którzy o jego szaleństwie nie raz przekonali się za młodu. Kiedy więc nadarza się okazja, by pozbawić go władzy, Winston obmyśla plan, jak dopaść Cormaca w samym centrum jego wpływów. Z pomocą przyjdzie mu w tym ekipa równie barwnych, co zabójczych postaci drugoplanowych, począwszy od snajpera Jenkinsa (Ray McKinnon, twórca"Rectify") a skończywszy na Yen (Nhung Kate, "The Housemaid"), zaciekłej żonie Frankiego, którą ten zabrał do Ameryki z Wietnamu. Gdy drużyna zostanie skompletowana, rozpocznie się batalia o Continental, w którym czyha Cormac i jego asystent Charon (Ayomide Adegun).
Continental: W świecie Johna Wicka ma wiele plusów
Choć tytuł serialu sugeruje, że akcja nie bardzo ruszy się z miejsca, "Continental: W świecie Johna Wicka" to tak naprawdę w tej samej mierze opowieść o hotelu, co o Nowym Jorku. Amerykańska metropolia ożywa na ekranie i pozwala zatracić się w swym tyleż parszywym, ile wabiącym klimacie. To już nie tylko tło wydarzeń, lecz swego rodzaju bohater sam w sobie – głośny, multikulturowy, zdziczały i upaprany, czyli taki, jakiego potrzebował świat "Johna Wicka". Miasto oferuje też galerię postaci, których losy śledzić będziemy na przestrzeni trzech odcinków. Podczas gdy handlarzy bronią Lou (Jessica Allain, "Pralnia") i Milesa (Hubert Point-Du Jour, "The Good Lord Bird") poznamy dzięki Frankiemu, szczególnie ciekawym dodatkiem jest obecność w fabule pary policjantów – KD (Mishel Prada, "Vida") oraz Mayhew (Jeremy Bobb, "The Knick"), za sprawą których otrzymamy niewidzianą wcześniej w serii perspektywę ludzi spoza świata płatnych morderców.
Każdy z trwających ok. półtorej godziny odcinków został pomyślany jako integralna część historii, a zatem podchodząc do seansu, nie spodziewajcie się wielu niepotrzebnych elementów. Scenarzyści, Greg Coolidge, Shawn Simmons i Kirk Ward (znani głównie z niszowego serialu "Wayne"), skroili fabułę w taki sposób, że wszystko wydaje się tutaj być na odpowiednim miejscu. Tym samym "Continental: W świecie Johna Wicka" doskonale sprawdza się jako origin story Winstona (w filmach tę postać gra Ian McShane), ale też portret brutalnego świata, w którym z rzeczywistością radzić sobie muszą równie brutalni ludzie. Ci otrzymują w serialu tyle przestrzeni, że w ciągu całego sezonu zdążymy poznać ich na wylot. Nie brakuje tu popaprańców typowych dla dwóch ostatnich filmów, jak i bohaterów bardziej przyziemnych, którzy przypominają, że to opowieść zdecydowanie bardziej osadzona w rzeczywistości.
Owa rzeczywistość może się równie dobrze okazać cechą, która niektórych widzów bezpowrotnie odrzuci już po 1. odcinku. Tonalnie "Continental: W świecie Johna Wicka" to bowiem swego rodzaju kontrapunkt dla najświeższych odsłon filmowych, które za wartość nadrzędną uznały samoświadomy absurd i nigdy niezatrzymującą się akcję. Pod tym względem serialowy prequel może rozczarowywać. Głodni wiecznych atrakcji mogą się nie najeść. Nierzadko pretensjonalna teledyskowość jest w stanie przyprawić o zawrót głowy, a tempo, no cóż, tempo pozostawia wiele do życzenia nawet dla tych, którzy nie oczekują jazdy bez trzymanki. Twórcy być może za bardzo wzięli sobie do serca powiedzenie, że "jak się John Wick spieszy, to się diabeł cieszy", bo narracyjny efekt końcowy – jak na tytuł osadzony w tym, a nie innym uniwersum – bywa ospały.
Niemniej serial pozostaje godnym kontynuatorem wzoru kina akcji, jakim na przestrzeni ostatniej dekady stał się "John Wick". Choć wymyślnych sekwencji – którymi wypełniona była czwarta część – jest tu zdecydowanie mniej, to kiedy filmowcy wciskają pedał gazu, choreografia walk i praca kaskaderska jest w stanie wgnieść w fotel tak samo, jak w kinie (popisem umiejętności aranżacyjnych filmowców jest tu chociażby scena walki rozgrywająca się w… budce telefonicznej).
Zmniejszona ilość sekwencji kopanych działa na korzyść narracji, którą obrał serial. Dzięki temu możemy dobrze poznać każdego z bohaterów, ich motywacje, zalety i słabości lub po prostu spędzić z nimi czas. Niemal każdy z nich ma swój indywidualny styl walki odpowiadający ich charakterom. Najlepiej pod tym względem wypadają postaci kobiece – wyszkolona w karate zdyscyplinowana Lou czy Yen, której dzikość odzwierciedla się w walce poprzez wykorzystanie elementów przestrzeni czy wygibasy w stylu Jackiego Chana.
Continental: W świecie Johna Wicka – czy warto oglądać?
Trudno, by serial nie uzewnętrzniał swego filmowego rodowodu, jeśli jako producenci opiekowali się nim najważniejsi twórcy "Johna Wicka", czyli reżysersko-kaskaderski duet Davida Leitcha i Chada Stahelskiego. Oddając ducha kinowego oryginału serial godnie wpisuje się w styl byłych kaskaderów nie tylko dzięki wypasionym sekwencjom akcji (znalazły się tu charakterystyczne długie ujęcia, w których mordobiciu towarzyszy pulsująca elektronika), ale też za sprawą eleganckiej reżyserii.
Za tę odpowiadają weteranka telewizji Charlotte Brändström ("Władca Pierścieni: Pierścienie władzy") oraz Albert Hughes ("Księga ocalenia"), który stanął za kamerą pierwszego i ostatniego odcinka. To właśnie w nich serial najbardziej przypomina styl "Johna Wicka" – najwięcej tam wyszukanych starć, włącznie z tym otwierającym, które zostało pokazane przed premierą. Jeśli jednak uważacie się za wickowych ultrasów, będzie to dla was zdecydowanie za mało. Niedosyt akcji względem czasu trwania nie rozłożył mnie na łopatki, ale jeśli jesteście mniej cierpliwi niż ja, najprawdopodobniej poczujecie rozczarowanie.
Na słowa pochwały zasługują natomiast aktorzy z Colinem Woodellem i debiutującym Ayomide'em Adegunem na czele. Ci bowiem musieli mierzyć się z kreacjami doskonale znanymi fanom, które od startu serii do perfekcji opanowali kolejno wspomniany już McShane oraz zmarły w tym roku Lance Reddick. Nowi odtwórcy ról Winstona i Charona słusznie uciekają od tanich imitacji (przypomina mi się karykaturalny Paulie z filmowego prequela "Rodziny Soprano"), a zamiast tego próbują stworzyć postacie na nowo, pozostając przy tym wiernym pierwowzorom. Pozostała pula aktorów i aktorek to poziom bliski charyzmy, na który w najlepszych latach wzbijała się "Gra o tron". Niemal każdy – jak choćby zapadający w pamięć Mel Gibson czy Ray McKinnon w roli czarująco dżentelmeńskiego zabijaki – zostawia po sobie odrobinę magicznego śladu.
"Continental: W świecie Johna Wicka" to może nie jest wszystko to, za co fani pokochali filmową serię, ale dostaliśmy kawał dobrej kilkugodzinnej rozrywki. Zajmująca fabuła rekompensuje brak kina akcji najwyższej próby. Bohaterowie nie są jedynie mięsem armatnim a pełnoprawnymi postaciami, którymi na przemian się fascynujemy i gardzimy, a Nowy Jork zatopiony w brudzie lat 70. pozostaje atrakcyjnym polem bitwy, w którym rozbrzmiewają muzyczne hity dekady takich gigantów, jak James Brown, Carlos Santana czy The Stooges. Jeśli zapas złotych monet nie wyczerpał się wam po czterech filmach, możecie spokojnie zameldować się w hotelu Continental.