"Poker Face" to kryminalna rozrywka w najlepszym wydaniu – recenzja serialu z Natashą Lyonne
Mateusz Piesowicz
15 września 2023, 08:21
"Poker Face" (Fot. Peacock)
Jedna z najgłośniejszych tegorocznych nowości w końcu trafiła do Polski. Czy "Poker Face" rzeczywiście jest tak dobry, jak twierdzą za oceanem? Sprawdźmy!
Jedna z najgłośniejszych tegorocznych nowości w końcu trafiła do Polski. Czy "Poker Face" rzeczywiście jest tak dobry, jak twierdzą za oceanem? Sprawdźmy!
Słyszeliście, że niedawno na SkyShowtime pojawił się "Columbo"? Powiew nostalgii w streamingu przydarzył się w idealnym momencie, bo oto niespełna kilka dni później na tej samej platformie wylądował serial, o którym nie da się pisać bez wspomnienia klasyka z Peterem Falkiem. Nie, nie dlatego, że to remake czy innego rodzaju zrzynka żerująca na tanim sentymencie. Wręcz przeciwnie, "Poker Face" kroczy swoją własną ścieżką, hołdując jednak najlepszym telewizyjnym wzorcom sprzed lat. I to działa!
Poker Face, czyli Natasha Lyonne zupełnie jak Columbo
A wcale nie było pewne, że tak się stanie. W gruncie rzeczy można się było zastanawiać, czemu właściwie platforma Peacock zdecydowała się postawić na ten tytuł. W końcu detektywistyczny procedural to jeden z bardziej przemielonych przez dekady telewizyjnych gatunków, więc trudno było widzieć w "Poker Face" produkcję, którą uda się kupić współczesnego widza. Po premierze w Stanach, entuzjastycznych opiniach krytyków, dobrych ocenach widzów i szybkim zamówieniu 2. sezonu wiedzieliśmy jednak, że przepowiednie się nie spełniły. Dziś możemy wreszcie sami to potwierdzić.
I robimy to z najwyższą przyjemnością, bo trzeba przyznać, że trafiła nam się naprawdę udana rzecz. Konceptualnie wręcz banalna, ale przykuwająca do ekranu jak żadna inna z tegorocznych nowości. Pomyśleć, że piszę to o serialu, którego formuła zakłada zbrodnię tygodnia! W 2023 roku! Wybaczcie uniesienie, ale to mniej więcej tak, jakby ktoś przyjechał dziś polonezem na prestiżowe targi motoryzacyjne i zgarnął tam główne nagrody. Po prostu nic się tu nie zgadza.
Słowa te, choć wypowiedziane w znacznie bardziej dosadny sposób, można też często usłyszeć z ust głównej bohaterki "Poker Face", niejakiej Charlie Cale (Natasha Lyonne, "Russian Doll"). Kobiecą wersję Columbo, zastępującą jego charakterystyczny prochowiec rudą czupryną i wielkimi ciemnymi okularami, poznajemy jako kelnerkę w kasynie, gdzie zabawia klientów drinkami i przyklejonym do ust uśmiechem. Wbrew pozorom, wcale nie sztucznym, bo choć życie Charlie nie rozpieszcza, ta jest z niego całkiem zadowolona. Mieszkanie w zdezelowanej przyczepie, piwo na śniadanie i trzymanie się z dala od kłopotów wydają się ją w pełni satysfakcjonować. Ale gdzie w tym zbrodnie i tajemnice?
Spokojnie, tych nie brakuje od samego początku, a potem tylko ich przybywa. Bo jak się okazuje, Charlie przyciąga je jak magnes, co zawdzięcza po części ślepemu losowi, a po części swojej niezwykłej umiejętności. Musicie bowiem wiedzieć, że nasza bohaterka jest jak ludzki wykrywacz kłamstw – zawsze wie, kiedy ktoś mija się z prawdą. W jaki sposób? To zupełnie nieistotne. Zwyczajnie wie. I wam też wystarczy tylko wiedzieć, że ona wie. Cała reszta, na czele z tłumem ludzi, którzy mają coś do ukrycia, przychodzi naturalnie.
Poker Face – ulubiona potrawa w odświeżonym wydaniu
Jak więc widzicie, pomysł na serial jest prościutki, opierając się w praktyce na sprawach tygodnia i charyzmie bohaterki, jaką obdarza ją perfekcyjnie obsadzona Natasha Lyonne (to spojrzenie! ta chrypa! ten luz!). Jak to działa, orientujemy się bardzo szybko, bo już premierowy odcinek (dwa pierwsze są już dostępne na SkyShowtime, całość liczy 10 odcinków) zawiera pierwszą zagadkę do rozwiązania.
Jest on oczywiście ważny, bo nadaje całości klarownego kształtu, jednak wcale nie stanowi wielkiego fabularnego wprowadzenia. Ot, główna bohaterka zostaje zmuszona do opuszczenia ciepłego gniazdka i udania się w podróż pełną morderstw, które tylko ona będzie w stanie rozwikłać. Można jeszcze dodać, że od czasu do czasu doganiać ją będzie przeszłość w osobie cyngla z kasyna (Benjamin Bratt, "Star"), ale to by było na tyle.
Skoro zatem nie ma w "Poker Face" żadnej znaczącej, rozbudowanej fabuły, to co? Tylko godzinne zagadki? Otóż tak. Stare, dobre kryminalne zagadki podane w formule odwróconej historii detektywistycznej lub jak wolicie howcatchem (spopularyzowanej przez wspomnianego "Columbo"), czyli przeciwieństwie częściej występującego whodunit. W czym rzecz?
Polega to ni mniej, ni więcej tylko na tym, że sprawcę i sposób popełnienia zbrodni poznajemy na początku każdego odcinka, później skupiając się na sposobie, w jaki Charlie dochodzi prawdy i… no właśnie. Bohaterka nie jest przedstawicielką stróżów prawa, co więcej, woli ich unikać, więc sprawiedliwości dochodzi różnymi metodami. Zawsze jednak skutecznie, a co najważniejsze, w stylu zawsze zapewniającym widzom doskonałą zabawę.
Poker Face to zabawa, której nie chce się przerywać
Bo nie ma wątpliwości co do tego, że właśnie o zabawę tu chodzi, czego zresztą można się było spodziewać, widząc nazwisko twórcy serialu. Tym jest wszak Rian Johnson, reżyser i scenarzysta ostatnio znany z serii "Na noże", ale telewizyjnym widzom mogący się kojarzyć z niezapomnianymi odcinkami "Breaking Bad", jak "Fly" czy "Ozymandias".
Na pierwszy rzut oka "Poker Face" znacznie bliżej do jego filmowych osiągnięć i rzeczywiście, oglądając serial, łatwo doszukać się podobieństw zarówno między śledztwami prowadzonymi przez Charlie i Benoit Blanca, jak i samymi detektywami. Równocześnie mamy jednak do czynienia z produkcją, której twórcy (Johnson wyreżyserował trzy odcinki i napisał scenariusz do dwóch) są piekielnie precyzyjni w tym, co robią. Choćby to miała być czysta rozrywka.
Nie uświadczycie tu zatem niedociągnięć realizacyjnych czy scenariuszowych. Wszystko chodzi sprawnie jak w starym kryminale, gdzie każda drobnostka ma znaczenie, a przy tym fabuły nie trzeba śledzić z lupą przy ekranie, gubiąc się w jej meandrach. Historie są proste, lekkie i przyjemne, lecz nie ogłupiające. Wnoszą ożywczą świeżość i sprawiają, że całość wygląda ze wszech miar nowocześnie. Jeśli sięgać do klasyki, to właśnie w taki sposób – nie kopiując rzeczy, które dawno się przestarzały, lecz przekładając je na współczesny język.
Już to w zupełności by wystarczyło, żeby "Poker Face" spełniało oczekiwania z nawiązką. Serial się jednak nie zatrzymuje, nie tylko pakując Charlie w sprawy tak zajmujące, że czas upływa przy nich niepostrzeżenie, ale również przedstawiając w każdym odcinku całą gromadę nowych postaci. Zwykle tak fantastycznych, że chciałoby się zostać z nimi na dłużej.
Po części ze względu na imponujące grono gościnnych gwiazd (m.in. Adrien Brody, Joseph Gordon-Levitt czy Chloë Sevigny), lecz nawet bardziej z uwagi na niesamowicie naturalne relacje, jakie z poszczególnymi bohaterami nawiązuje Charlie. Ba, czasem działa to aż za dobrze, bo posuwająca się nieubłaganie naprzód fabuła… wszystko psuje, zmuszając bohaterkę do dalszej drogi. "Co tam morderstwo, niech Charlie zostanie w tym miejscu jeszcze trochę!" – chciałoby się wówczas krzyknąć.
Czy tego rodzaju "wada" to jedyne, co mam serialowi do zarzucenia? No nie, tych istotniejszych też się parę znajdzie. Epizodyczna struktura ma przecież zawsze to do siebie, że w sezonie trafiają się odcinki trochę słabsze i trochę lepsze. "Poker Face" nie jest w tym względzie wyjątkiem. Nie schodząc jednak nigdy poniżej co najmniej dobrego poziomu, serial utrzymuje formę do samego końca, pokazując, że telewizyjna prostota nadal może być absolutnie wspaniała. Warto, żeby tę lekcję zapamiętali i twórcy, i widzowie.