10 sposobów na naprawienie 4. sezonu "Glee"
Marta Rosenblatt
17 stycznia 2013, 21:02
Za tydzień wraca "Glee", serial, który ostatnio nie jest w najlepszej formie. Oto 10 pomysłów, które mogłyby pomóc w naprawieniu tego, co zepsuli Murphy i spółka.
Za tydzień wraca "Glee", serial, który ostatnio nie jest w najlepszej formie. Oto 10 pomysłów, które mogłyby pomóc w naprawieniu tego, co zepsuli Murphy i spółka.
1. Przestańcie dramatyzować! Pamiętacie stare dobre czasy, kiedy "Glee" było przerysowanym serialem z pokręconym poczuciem humoru? Ja niestety jak przez mgłę. Niektóre odcinki czwartej serii niepokojąco zaczynały przypominać "90210". Niech "Glee" powróci do swoich komediowych korzeni.
2. Zróbcie coś z Tiną (i Artiem). To miał być sezon Tiny. I co? A no nic. Mieliśmy jedną jej solówkę. Do dziś zastanawiam się, czym podpadła twórcom Jenna Ushkowitz. "Gangnam Style" brzmi jak kara. Poza muzycznymi występami przydałaby się porządna fabuła. Nie mieliśmy nawet okazji zobaczyć, jak doszło do zerwania Tiny z Mike'iem. Tak się nie traktuje widzów. Wszystkie powyższe zarzuty pasują również do postaci Artiego. Drodzy scenarzyści, dajcie w końcu szansę tym postaciom.
3. Dajcie Santanie dziewczynę (i trochę miejsca w scenariuszu)! Tak, postawiłam krzyżyk na Brittanie. Pewnie odsądzicie mnie od czci i wiary, niestety, Ryan Murphy skutecznie wyleczył mnie ze złudzeń. To jeden z najgorzej prowadzonych związków w serialu i nie sądzę, aby dało się to naprawić (jedno słowo – Bram). Nowy związek byłby idealnym dopełnieniem życia w Nowym Jorku. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że gnicie w cholernym Kentucky to nie jest zajęcie dla tak utalentowanej osoby. Santano, do boju!
4. Więcej… Blaine'a. W trzeciej serii mieliśmy wręcz przesyt Blaine'a, a ja domagam się więcej. Szaleństwo? Otóż nie. Mimo że mieliśmy mnóstwo scen i występów muzycznych, wciąż niewiele wiemy o tym chłopaku. Kurt realizuje się w Nowym Jorku, więc to idealny moment na wyjście z cienia. Tak się złożyło, że Blaine jako przewodniczący to świetny pretekst do pokazania go takiego, jakiego zapamiętaliśmy z Dalton.
5. Klaine reaktywacja, ale najpierw… Nie jestem aż tak odważna, aby publicznie domagać się ostatecznego rozstania tej pary. Jednak zanim się nastąpi romantyczny i spektakularny powrót, dobrze by było zobaczyć, jak chłopcy radzą sobie osobno. Oczywiście nie chodzi mi o nowe związki – niewinny flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził. Byle nie skończył się jak "znajomość" Blaine'a.
6. Niech choć na chwile powróci stara Rachel. Zdaję sobie sprawę, że postaci ewoluują, ale "Glee" bez starej dobrej Rachel Berry bardzo wiele traci. Rach jest bardzo utalentowana i świetnie, że spełnia marzenia w Nowym Jorku. Jednak z drugiej strony wszystko idzie za gładko. Przydałby jej się mówiąc delikatnie, pstryczek w nos. Cassandro, działaj!
7. Skończcie z Finnem ofiarą. Ileż można patrzeć na Finna i jego niepowodzenia. Koleś nie ma kompletnie pomysłu na siebie. Być może nauczanie dzieciaków to jego powołanie, a być może (co bardziej prawdopodobne) desperacki krok scenarzystów, którzy jeszcze nie zdecydowali co zrobić z tą postacią. Jedno jest pewne – żeby odzyskać Rachel i nasze zainteresowanie, musi w końcu przestać być loserem.
8. Niech powróci Quinn (i nie tylko)! Nie mówię, że "Glee" ma zmienić się "Quinn Show", ale po prostu chcę widywać ją częściej. Oczywiście spełnieniem marzeń byłaby reaktywacja Faberry. Naturalnie, chciałabym też częściej widywać Pucka i Mercedes. Jednorazowe wizyty w McKinley High to za mało. Nie oszukujmy się – nowe postaci są mało ciekawe, większość z nas trwa przy "Glee" z sentymentu do starych bohaterów.
9. Ujawnijcie, kim jest ojciec dziecka Sue. Dawno przestałam się łudzić – stara zła Sue już nie powróci. Ciąża była przysłowiową brzytwą, której chwycili się scenarzyści. Czasem jednak nawet z beznadziejnego wątku można stworzyć coś dobrego. Jeśli RIB wzniosą się na wyżyny kreatywności, są w stanie wymyślić coś intrygującego i zabawnego.
10. Więcej startych hitów. Kiedyś "Glee" mogło pochwalić się nowymi zaskakującymi wersjami starych przebojów. Zdarzało im się też odkurzyć i przywołać z powrotem do życia dawno zapomniane już kawałki. Dziś soundtrack "Glee" niewiele różni się od playlisty VIVY. Nie wierzę, że nagle jedynym zespołem, który znają producenci, jest cholerne One Direction.