"Zabić ból" funduje widzom opioidową powtórkę z rozrywki – recenzja miniserialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
13 sierpnia 2023, 09:12
"Zabić ból" (Fot. Netflix)
Kryzys opioidowy w Stanach to temat tak głośny, że powstał o nim nie jeden, lecz już dwa seriale fabularne. Czy ten nowszy – "Zabić ból" – jest lepszy niż "Lekomania"?
Kryzys opioidowy w Stanach to temat tak głośny, że powstał o nim nie jeden, lecz już dwa seriale fabularne. Czy ten nowszy – "Zabić ból" – jest lepszy niż "Lekomania"?
Richard Sackler. Mówi wam coś to nazwisko? Jeśli oglądaliście "Lekomanię" na Disney+ (albo jeden z kilku poświęconych zagadnieniu dokumentów, choćby "Zbrodnię stulecia" na HBO Max) lub po prostu posiadacie podstawową wiedzę w temacie epidemii opioidowej w Stanach Zjednoczonych, z pewnością tak. Jeśli nie, wątpliwa przyjemność poznania tego diabła w ludzkiej skórze czeka was za sprawą nowości od Netfliksa pod tytułem "Zabić ból". Serialu wprawdzie szokującego, ale też w dużej mierze wtórnego. A to nie jest jego jedyny problem.
Zabić ból to historia sprawców, ofiar i oskarżycieli
Oparta na faktach, choć jak skrzętnie się nam przypomina, zawierająca także elementy fikcji historia, zaczyna się za każdym razem tak samo. Od prawdziwych osób, bezpośrednio dotkniętych tragediami wywołanymi przez Sacklera i jego ludzi. Od tych, których najbliżsi stracili życia w wyniku uzależnienia od opioidów. I choć w serialu usłyszymy tylko o sześciu takich przypadkach (po jednym na odcinek), w rzeczywistości były ich tysiące. Wszystkie sprowadzające się do niemającej granic chciwości i jej konsekwencji.
O nich również opowiada "Zabić ból", sześcioodcinkowy miniserial autorstwa Micaha Fitzermana-Blue i Noaha Harpstera ("Cóż za piękny dzień"), w reżyserii Petera Berga ("Królestwo"), który zabierając nas do nieodległej przeszłości, śledzi przyczyny i skutki uzależnienia Amerykanów od leków opioidowych. A wszystko to widziane z kilku różnych perspektyw.
Po pierwsze, sprawców, czyli przede wszystkim wspomnianego Richarda Sacklera (Matthew Broderick, "Wolny dzień Ferrisa Buellera"), prezesa firmy Purdue Pharma, producenta OxyContinu, ale też jego pomniejszych pracowników, jak doświadczona i bezkompromisowa sprzedawczyni Britt Hufford (Dina Shihabi, "Archiwum 81") oraz jej szybko nabierająca wprawy w branży koleżanka Shannon Schaeffer (West Duchovny, "Saint X"). Po drugie, organów ścigania, reprezentowanych w głównej mierze przez pracowniczkę biura prokuratorskiego Edie Flowers (Uzo Aduba, "Orange Is the New Black"). No i wreszcie po trzecie, ofiar, których bezimienne tysiące są utożsamiane przez właściciela warsztatu samochodowego Glena Krygera (Taylor Kitsch, "Lista śmierci"), dla którego wypadek podczas pracy i przepisane w związku z urazem środki przeciwbólowe, stają się początkiem koszmaru.
Tak poprowadzona, przeplatająca się, a od czasu do czasu wykonująca jeszcze małe skoki w bok narracja, prowadzi nas od źródeł kryzysu, przez jego wybuch, aż do… nie, nie do końca, bo tego próżno szukać. Powiedzmy, że do momentu, gdy społeczeństwo stało się bardziej świadome tego, co je niszczy i kto za tym stoi.
Zabić ból, czyli ludzkie tragedie pozbawione emocji
Zanim jednak do tego dojdzie, będziemy świadkami wielu tragedii, których można było uniknąć i jeszcze większej liczby czynów tak podłych, że trudno opisać je słowami. Twórcy z jednej strony to rozumieją i chętnie korzystają z okazji, żeby jak najmocniej zszokować widza, ale z drugiej zatrzymują się przy tej próbie w połowie drogi. Nie da się bowiem ukryć, że choć "Zabić ból" zostało oparte na emocjonalnym podejściu, samo wzbudza tych emocji naprawdę niewiele.
Jasne, Richard Sackler w wykonaniu Matthew Brodericka jest stuprocentowo odstręczający i każde jego pojawienie się na ekranie może wzbudzać uczucie odrazy. Pewnie, bezduszne działania Britt i Shannon również mogą wywoływać ciarki, rodzinny dramat Glena współczucie zmieszane z politowaniem, a zapał Edie w teorii świetnie podsycać emocjonalny ogień. No właśnie, w teorii. W praktyce żaden z tych elementów nie funkcjonuje jednak na tyle dobrze, żeby widz zdołał się tu czymkolwiek szczególnie przejąć.
I nie, to wcale nie tak, że dopadła mnie kompletna znieczulica. To sam serial zachęca do tak obojętnego podejścia, przeskakując szybko po faktach i skupiając się na najbardziej efekciarskich częściach opowieści. Tu narkotykowy szał, tam martwa nastolatka, jeszcze gdzie indziej skorumpowani lekarze i urzędnicy, a jako wisienka na torcie – obrzydliwie bogaci, zepsuci do szpiku kości, mający za nic ludzkie życie sprzedawcy śmierci. Oczywiście na imprezie fetującej kolejne zarobione na tragediach miliony. W końcu historie czarnych charakterów są zawsze bardziej pociągające od tych dotyczących ich ofiar.
Powiedzieć, że jest to mało subtelne, to nie powiedzieć nic. "Zabić ból" obok subtelności nawet nie stało. Także uwzględniając wątek Glena i jego rodziny, wprawdzie najbardziej zwyczajny ze wszystkich, ale jednocześnie napisany tak przewidywalnie i tak otwarcie manipulujący widzami, że aż zęby bolą od patrzenia. Co zresztą można powiedzieć przy praktycznie każdej postaci, bo grubą kreską są tu naszkicowani niemal wszyscy (może za wyjątkiem Edie, której uziemienie sprawia, że dobrze sprawdza się w roli narratorki), co bardzo utrudnia postrzeganie ich jako prawdziwych ludzi. A nie muszę chyba wyjaśniać, że w historii opartej na jak najbardziej rzeczywistych i namacalnych tragediach, takie postawienie sprawy to gigantyczny minus.
Zabić ból – czy warto oglądać serial Netfliksa?
W tym momencie można wyjść przed szereg z koronnym argumentem, że "Lekomania" miała bardzo podobne problemy. Rzecz w tym, że to tylko osłabia pozycję serialu Netfliksa – skoro były prawie dwa lata na nauczenie się czegoś na błędach konkurencji, to czemu powielono te same błędy? Albo wręcz je zintensyfikowano, w zamian nie oferując wiele nowego?
A nie zaoferowano, bo "Zabić ból" w gruncie rzeczy powtarza szereg standardowych informacji (mimo że serial oparto na innym materiale źródłowym niż w przypadku "Lekomanii"), które choć nadal robią wrażenie, dla znających temat tracą jakieś 50% efektu dramaturgicznego. Co gorsza, nie dotyczy to tylko ich, ponieważ dodane do historii nowe elementy wcale nie sprawiają wrażenia szczególnie oryginalnych, a niekiedy nijak nie pasują do całości i zamiast urozmaicić, kompletnie rujnują ton opowieści.
Najczęściej jednak po prostu standard goni tu standard. Także wtedy, gdy trafi się coś wartego zwrócenia uwagi (jak na przykład kreacja Matthew Brodericka), bo i tak po chwili przychodzi refleksja, że przecież ktoś (w tym przypadku Michael Stuhlbarg) już zrobił to lepiej. Również po uwzględnieniu faktu, że tutejszy Richard Sackler jest bardziej oderwany od rzeczywistości i zdarza mu się nawet rozmawiać ze zmarłym wujem Arthurem (Clark Gregg, "Agents of S.H.I.E.L.D.").
Oczywiście sytuacja może wyglądać zupełnie inaczej, jeśli "Zabić ból" będzie waszym pierwszym kontaktem z historią kryzysu opioidowego. Wówczas uderzą was jej wstrząsające szczegóły, złapiecie się za głowę, widząc, jak działała Big Pharma i jak bezradne wobec tego były organy ścigania, a może nawet zdołacie z siebie wykrzesać trochę współczucia dla ofiar. Jest to wszystko możliwe, przez co nie do końca sprawiedliwym byłoby nazwanie tej produkcji zwyczajnie kiepską. Już prędzej pasuje tu słowo "niepotrzebna", bo jak bym na nią nie spojrzał, nie potrafię dostrzec w niej niczego świeżego.