Jak powstają "Dobre rady Johna Wilsona"? "Nowojorczycy są spoko!" – mówi nam twórca serialu
Mateusz Piesowicz
5 sierpnia 2023, 13:03
"Dobre rady Johna Wilsona" (Fot. HBO)
Finałowy sezon "Dobrych rad Johna Wilsona" trwa w najlepsze, to zatem dobry moment, żeby zajrzeć za kulisy. Co o swoim serialu i jego ostatniej odsłonie powiedział nam sam John Wilson?
Finałowy sezon "Dobrych rad Johna Wilsona" trwa w najlepsze, to zatem dobry moment, żeby zajrzeć za kulisy. Co o swoim serialu i jego ostatniej odsłonie powiedział nam sam John Wilson?
Nie wiecie, jak podzielić rachunek? Ugotować perfekcyjne risotto? Zainwestować w nieruchomości? Bardzo specyficznych odpowiedzi na te i inne pytania przez ostatnie lata udzielały nam "Dobre rady Johna Wilsona" – daleki od schematów serial dokumentalny, w którym zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia, a uczucie to nie osłabło do dziś, gdy na HBO Max można oglądać już ostatni sezon. Z tej okazji mieliśmy przyjemność porozmawiać z twórcą i narratorem tej historii, Johnem Wilsonem we własnej osobie.
Dobre rady Johna Wilsona – jak powstaje serial HBO?
Dokumentalista, dla którego serial na HBO był pierwszą okazją, by zaprezentować swoją twórczość szerszemu gronu odbiorców, chyba sam się nie spodziewał, jakim ta poniesie się echem. Skromna i bardzo niszowa produkcja została niezwykle ciepło przyjęta przez widzów i krytyków, wśród licznych wyróżnień zgarniając m.in. nominację do Emmy.
Z jednej strony nie jest to serial, który moglibyśmy kojarzyć z prestiżowymi nagrodami. Z drugiej trudno się nie zgodzić z tym, że na nie zasługuje. Choćby ze względu na ilość pracy i czasu, jaki poświęca mu reżyser, współscenarzysta, operator i gwiazda w jednym. W końcu John Wilson nie tylko korzysta z pracy swoich filmowych ekip, ale też sam zbiera znaczną część serialowego materiału, przemierzając z kamerą ulice Nowego Jorku.
— To zajmuje całą wieczność. Zwykle nakręcenie materiału do danego sezonu zabiera nam około sześciu miesięcy. Przynajmniej formalnie, bo tak naprawdę bardzo trudno jest powiedzieć, ile z tego poświęcamy na jeden odcinek. Zwłaszcza że zależy mi zawsze na tym, aby większość materiału w każdym sezonie była nowa – do archiwum sięgam tylko, gdy chodzi o konkretną historię albo gdy potrzebuję uzupełnić jakiś schemat w odcinku.
Wcale nie było jednak powiedziane, że serial w ogóle przetrwa dłużej niż jeden sezon, o odniesieniu sukcesu nawet nie wspominając. Trzeba wszak przypomnieć, że premiera "Dobrych rad Johna Wilsona" zbiegła się w czasie z wybuchem pandemii. "To był dla nas ogromny szok" – powiedział twórca, wracając wspomnieniami do tamtych dni.
— Sądziłem, że nikt nie będzie nas oglądał, że ludzie w takiej chwili w ogóle nie będą chcieli się śmiać. Obawiałem się, że kompletnie nie trafimy w swój czas, bo wszystkich będzie interesować tylko to, co dzieje się tu i teraz. Okazało się, że było odwrotnie i podczas lockdownu dostaliśmy najbardziej oddaną widownię, o jakiej mogliśmy marzyć. W sumie nadal nie wiem, ilu ludzi obejrzało serial. Właściwie wolę nie wiedzieć. Dla mnie to szalone, że wy go widzieliście! (…) No i cieszy mnie, że po pandemicznym odcinku serial nie stracił racji bytu. Ludzie chcieli nawet więcej rozmawiać.
John Wilson tłumaczy, jak przekonać ludzi do mówienia
A skoro już przy tym jesteśmy – rozmowy stanowią w dużej mierze clou "Dobrych rad Johna Wilsona". Twórca serialu ma bowiem nie tylko niezwykły dar odnajdywania absolutnie wyjątkowych postaci, ale też wyciągania z nich wręcz intymnych zwierzeń czy odsłaniania ich prawdziwych twarzy.
— Po prostu zadaję pytanie za pytaniem. Gdy ktoś ci coś wyjawia, wyczuwasz moment, gdy jest już na odpowiednim poziomie komfortu, żeby powiedzieć więcej. Ja osobiście czuję się też lepiej, gdy zadaję bardziej psychologiczne pytania. Na przykład, czemu robicie to, co robicie? Czasem rzucam też przykładem z własnego życia. Wiele tych rozmów to dialogi, naprawdę dużo podczas nich mówię, ale potem to wycinamy. Kluczem jest szczerość. Z nią łatwiej dotrzeć do ludzi, zwłaszcza gdy odkrywasz przed nimi swoje własne neurozy i lęki.
(…) Przypominam sobie mnóstwo takich fascynujących spotkań i obserwacji. Na przykład to, jak ludzie dzielili się rachunkiem. Po samych reakcjach mogłeś powiedzieć, kto jest sknerą, kto samcem alfa, kto czuje się obrażony. Mógłbym to oglądać w kółko.
Czasem takie dyskusje prowadzą jednak w kierunkach, których nawet sam Wilson nigdy nie byłby w stanie przewidzieć. Sami zresztą powiedzcie, czy rozmawiając o środowisku, spodziewalibyście się ni stąd, ni zowąd wyznania o znajomości z mordercami?
— O Boże. Zaczęło się chyba od tego, że szukaliśmy ludzi, którzy mieli problemy przez zanieczyszczenia środowiska w Nowym Jorku. Skończyliśmy z tą kobietą, która podczas całkiem zwyczajnej rozmowy sama z siebie opowiedziała o tej sprawie z seryjnymi mordercami. Nie miałem bladego pojęcia, że może powiedzieć coś takiego. Nie wiedziałem nawet, czy powinienem w to wierzyć. Właściwie to dziwna rzecz, żeby się nie przechwalać, nie? No i nigdy nie podała żadnych nazwisk, więc nadal nie wiem, czy to prawda.
Dobre rady Johna Wilsona – bez nich nie byłoby serialu
Chociaż serial jest rzecz jasna utożsamiany z Wilsonem, to nie tak, że on w pojedynkę odpowiada za jego ostateczny kształt. Wspominaliśmy o ekipach filmowców dokumentujących nowojorską codzienność, ale to nie koniec. Ogromny wpływ na "Dobre rady Johna Wilsona" mieli współproducenci Nathan Fielder ("Próba generalna") i Michael Koman ("Nathan for You"), a w 2. sezonie do ekipy dołączyła jeszcze pisarka Susan Orlean, uwielbiana przez Wilsona za książkę "Saturday Night", którą ten wymienia jako jedną ze swoich głównych inspiracji. Nic dziwnego. Autorka przyjęła tam bardzo pasujące do niego założenie – w rozmowach pytała Amerykanów, jak spędzają sobotnie wieczory.
— Susan, Nathan, Michael, wszyscy operatorzy – każdy wniósł coś wyjątkowego. Coś, czego ja nie miałem. (…) Michael pracował długo przy "Nathan for You", ufałem mu, właściwie od razu znaleźliśmy wspólny język. Wiele się u nas pokrywało, śmieszyły nas te same rzeczy. No i obydwoje uwielbialiśmy Susan Orlean. Więc gdy szykowałem się do pracy nad 2. sezonem, poprosiłem HBO, żeby znaleźli kogoś jak ona, bo nie sądziłem, żeby na tym etapie kariery była zainteresowana naszym serialem. Ale oni po prostu zapytali ją i się udało.
Co ciekawe, ta współpraca wpływała nie tylko na serial, ale i na jego głównego twórcę. "Czasem nie wychodziła mi na dobre" – zaskakująco stwierdził w pewnym momencie rozmowy Wilson, przyznając, że niekiedy zmuszała go do opuszczenia bezpiecznej strefy komfortu.
— Pamiętam, jak w writers' roomie pracowaliśmy nad odcinkiem o nieruchomościach. Susan bardzo nalegała, żebym podał cenę domu, który kupowałem. Zależało jej na jawności, tłumaczyła, że oglądając coś takiego, sam chciałbym to wiedzieć. A ja myślałem po prostu o ochronie samego siebie, swojej prywatności. (…) W końcu to mój głos, nawet jeśli pracowało nad nim wielu ludzi. Chciałem czuć się pewnie z tym, co mówię. I rozbawić moich przyjaciół. Dlatego zresztą zacząłem robić filmy – żeby pokazywać je moim dziesięciu współlokatorom.
Mroczne Dobre rady Johna Wilsona w 3. sezonie?
Jak się miało okazać, twórczość Wilsona rozejdzie się wśród znacznie większego grona odbiorców niż jego współlokatorzy. I z pewnością znaczna część tych widzów żałuje teraz, że oglądamy już finałowy sezon. Ciekawe jednak, czy wielu zdaje sobie sprawę z tego, że nowe odcinki są… mroczne. Brzmi niedorzecznie? Jak się nad tym zastanowić… John nie ma już dziewczyny, dawna gospodyni jego domu wyjechała, co rusz odmawia się mu wstępu do różnych miejsc, nie dostał Emmy. Może coś jest na rzeczy?
— Myślę, że ten sezon jest celowo nieco mroczniejszy od poprzednich. Przechodziłem przez różne dziwne rzeczy, gdy go sobie wyobrażałem i pisałem. Praca zawsze miała na mnie terapeutyczny wpływ i chciałem, żeby oddawała to, czego doświadczam. Nawet jeśli to mroczne i nudne, jest też najbardziej prawdziwe. Sam nie wiem. W każdym razie teraz czuję się lepiej.
Widać więc, jak osobistym projektem są "Dobre rady Johna Wilsona". To nie tylko surrealistyczna wycieczka po Nowym Jorku w poszukiwaniu oryginałów, lecz również rodzaj autoterapii dla twórcy. A przesadą nie będzie stwierdzenie, że serial ma też swego rodzaju lecznicze właściwości dla odbiorcy. Choćby w kwestii odbioru naszego własnego społeczeństwa. Bo mimo że rzecz dotyczy ludzi po drugiej stronie globu, trudno oprzeć się wrażeniu, że różnią się oni jakoś szczególnie od nas samych. Nawet ci najdziwniejsi. W sumie wszyscy są przecież w porządku, czyż nie?
— Wspólna cecha mieszkańców Nowego Jorku? Nowojorczycy są spoko! Są prawdziwymi ludźmi. Przez większość czasu. Często gdy zadajesz im pytanie, otrzymujesz niesamowicie szczerą odpowiedź. Taką płynącą prosto z serca. Nie żeby mieszkańcy innych miast tego nie mieli. Myślę, że ludzie na całym świecie chcą opowiadać historie o swoim życiu.