Hity tygodnia: "Banshee", "Mentalista", "Justified", "Fringe", "Castle"
Redakcja
13 stycznia 2013, 22:03
"Banshee" (1×01 – Pilot)
Paweł Rybicki: Co kilka miesięcy otrzymujemy nowe seriale o dzielnych szeryfach. Ostatnio były to "Longmire" i "Vegas", które mnie jednak nie zachwyciły. Za to bardzo spodobał mi się pilot "Banshee". Jest tam odpowiednio dawkowana przemoc i seks, stereotypowi, ale barwni bohaterowie oraz świetne zdjęcia i muzyka. Takie guilty pleasure dla dużych chłopców. Zresztą, kto wie, co będzie dalej. "Justified" na początku też wydawało się też "tylko" serialem o burakach z prowincji.
Marta Wawrzyn: Wielu z Was pewnie nasza opinia zaskakuje – tak, czytałam te wszystkie komentarze, jakim to fatalnym odcinkiem był pilot "Banshee". I nie rozumiem ich, kompletnie ich nie rozumiem. Oczywiście, jeśli oczekiwaliście czegoś na poziomie "Six Feet Under", to macie prawo czuć się zawiedzeni.
Ale Alan Ball od dobrych paru lat już nic wielkiego nie napisał, za to potrafi znakomicie bawić się popkulturą i tworzyć fantastyczną rozrywkę. "Banshee" trafi do wszystkich, którzy wychowali się na filmach klasy C. Grindhouse'owy klimat, sikająca krew i inne niekoniecznie piękne widoki, czarny humor, przerysowani bohaterowie, porządna rockowa muzyka, przykurzone zdjęcia – to wszystko każe mi z nadzieją patrzeć na serial o przestępcy, który podaje się za stróża prawa. OK, scenariusz to zlepek dobrze znanych schematów, ale czy filmy Tarantino albo Rodrigueza są czymś innym niż wariacją na temat schematów?
Sukces "Banshee" będzie zależeć od tego, czy jego twórcy starczy fantazji, żeby przemielić to wszystko i wypluć coś naprawdę szalonego. Trzymam kciuki, żeby się udało.
"Mentalista" (5×11 – "Days of Wine and Roses")
Andrzej Mandel: Niewątpliwy hit dzięki przeniesieniu ciężaru z Jane'a na Lisbon – zamiast po raz enty patrzeć na Patricka trawionego żądzą zemsty, zobaczyliśmy Teresę w stanie, w jakim jej nie widzieliśmy. Ta nowa Lisbon jest naprawdę interesująca. No i jeszcze to autentyczne zainteresowanie jej samopoczuciem, jakie okazał Patrick. Czyżby Jane nie był tylko manipulantem?
Agnieszka Jędrzejczyk: 5. sezon "Mentalisty" zaczyna być naprawdę imponujący. Oto bowiem otrzymaliśmy kolejny świetny odcinek, wychodzący poza znane ramy albo i lepiej – zręcznie bawiący się swoim schematem. Skontrastowanie napędzanej żądzą zemsty Lisbon z zaniepokojonym Patrickiem okazało się świetnym chwytem, który w tradycyjną warstwę procedurala wniósł nowy powiew świeżości. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak rozwinie się śledztwo Teresy – i mocno trzymam kciuki za to, by po czterech sezonach wpłynęło na jej rozwój jako postaci.
A poza tym każdorazowy występ gościnny Henry'ego Iana Cusicka to dobry powód do pochwalenia serialu. Nawet jeśli jego postać musi mówić z nieszczęsnym amerykańskim akcentem.
"Fringe" (5×11 – "The Boy Must Live")
Andrzej Mandel: Być może znajdą się tacy, którzy będą narzekać, że "The Boy Must Live" był przegadanym odcinkiem. Ale działo się w nim naprawdę dużo, a twórcy potrafili na koniec solidnie zaskoczyć. Jeżeli dodamy do tego to, czego my możemy się domyślać, a bohaterowie jeszcze do siebie nie dopuszczają, to mamy kolejną perełkę. Oj, będą emocje w finale – to już 18 stycznia. Łezka się w oku kręci, że to już koniec "Fringe".
"Justified" (4×01 – "Hole in the Wall")
Marta Wawrzyn: Kiedy robię coroczne zestawienia najlepszych seriali, "Justified" nigdy nie ląduje w pierwszej trójce. Zawsze wydaje mi się, że jest kilka seriali lepszych niż "Justified". A potem nadchodzi styczeń, szeryf w kapeluszu robi swoje, a ja żałuję, szczerze żałuję, że nie doceniłam tego serialu tak, jak powinnam. Tak dzieje się i tym razem.
"Hole in the Wall" to odcinek znakomity, z precyzyjnie napisanym scenariuszem, zgrabnie zarysowanymi nowymi wątkami i kilkorgiem nowych bohaterów, którzy wyglądają więcej niż obiecująco. Nie zabrakło oczywiście tego, co jest znakiem firmowym "Justified": fantastycznego klimatu, gęstej atmosfery, znakomitego aktorstwa, rewelacyjnych dialogów. Solidny wstęp do sezonu, który ma szansę być jeszcze lepszy niż poprzednie.
"Castle" (5×10 – "Significant Others")
Andrzej Mandel: Świetny odcinek, w którym kolejny raz "Castle" zachował równowagę pomiędzy dramatem a komedią. Dobrze poprowadzone wątki osobiste były świetnym tłem dla ciekawej zagadki kryminalnej. Wszystko to okraszone świetnymi scenami – tłuczenie cennych naczyń przez świeżo rozwiedzionych małżonków, rozmowy bohaterów z przyjaciółmi czy nabijanie się z Castle'a przez Beckett i jego byłą żonę. Dodajmy do tego kolejne aluzje do popkultury – i mamy hit.
"NCIS" (10×11 – "Shabbat Shalom")
Bartosz Wieremiej: Wydawało się, że przez ostatnie miesiące "NCIS" zaczęło powielać grzechy innych produkcji. Pomimo wielu dramatycznych wydarzeń bohaterowie serialu powoli stawali się niezwyciężeni, niezagrożeni działaniami nawet najgroźniejszych wrogów, wręcz nieludzcy. Wszystko zmienił "Shabbat Shalom".
Eli David (Michael Nouri) powraca i staje się przyczyną zaskakującej katastrofy. Cote de Pablo i Rocky Carroll zaliczają fantastyczne występy, a odcinek zaskakuje niezwykłą atmosferą. Teraz, po jednym z najbardziej przejmujących odcinków ostatnich lat, nadchodzi czas zemsty, a ja nie mogę nadziwić, że twórcy odważyli się opowiedzieć tego typu historię w połowie sezonu.
"American Horror Story" (2×11 – "Spilt Milk")
Paweł Rybicki: Już w poprzednim odcinku twórcy "AHS" zamknęli kilka głównych wątkow serialu, m.in. zabijając dr. Ardena i jego ukochaną demoniczną zakonnicę. W najnowszym odcinku masakra trwa, a jej ofiarą pada sam Bloody Face. Niektórzy widzowie narzekają na zbyt wielką liczbę okropieństw w tym odcinku, ale przecież to jest horror! I w dodatku te okrucieństwa maja tym razem konkretne uzasadnienie fabularne. Szczególną uwagę w 11. odcinku przykuwa sprawa dziecka Krwawej Twarzy. Historia wygląda jak głos przeciw aborcji, ale na pewno będzie mieć opłakane skutki.
"The Good Wife" (4×11 – "Boom De Ya Da")
Marta Wawrzyn: "The Good Wife" wróciło i jest w niezłej formie. To w dużej mierze zasługa Michaela J. Foksa, który skradł ten odcinek. On i Julianna Margulies mają fantastyczną chemię, a słuchanie ich przepychanek słownych to czysta przyjemność. No i kto się spodziewał, że Louis Canning ma taką żonę? Piękna i Bestia, nie da się ukryć.
Mały plusik należy się też Kalindzie za rozbrajające w kontekście tego, co mogło, ale nie musiało wydarzyć się w zimowym finale, wyznanie: "Zabiłabym kogoś". I młodzieńcowi w bluzie z kapturem nonszalancko upchniętej pod marynarką, który zapewne będzie mocno wkurzać w najbliższych odcinkach Eli Golda.
Choć 4. sezonowi "The Good Wife" wciąż daleko do wybitności, po takim odcinku jak "Boom De Ya Da" można mieć nadzieję, że będzie lepiej. Trzymajcie kciuki, żeby mąż Kalindy już nie wrócił. Z zaświatów – czy gdziekolwiek jest.