"Śmiertelne pożądanie" pokazuje, że wszystko może być hitem na Netfliksie – recenzja erotyku z RPA
Nikodem Pankowiak
12 lipca 2023, 16:44
"Śmiertelne pożądanie" (Fot. Netflix)
Jeśli w netfliksowym topie nikomu nieznany serial z RPA wyprzedza "Wiedźmina", to na pewno musimy mieć do czynienia ze świetną produkcją, prawda? Prawda?
Jeśli w netfliksowym topie nikomu nieznany serial z RPA wyprzedza "Wiedźmina", to na pewno musimy mieć do czynienia ze świetną produkcją, prawda? Prawda?
"Śmiertelne pożądanie" to kolejny nieoczekiwany hit Netfliksa, który na pierwsze miejsce w serialowym topie wyniósł algorytm, karmiony informacjami o tym, co podobało nam się wcześniej. Jeśli więc oglądaliście takie seriale jak "Ty" czy "Obsesja", jest szansa, że zaraz natraficie także na tę produkcję. O ile już nie natrafiliście, ktoś w końcu odpowiada za jej sukces. Czy zatem właśnie obserwujemy, jak na naszych oczach rodzi się kolejny serialowy fenomen?
Śmiertelne pożądanie – o czym jest serial Netfliksa?
Jakim cudem ten thriller erotyczny z RPA pokonał "Wiedźmina" w top 10 w wielu krajach? Odpowiedź jest prosta i składa się z czterech liter. Seks. Serial Netfliksa to historia Nandi (Kgomotso Christopher), zamężnej wykładowczyni uniwersyteckiej i sędzi, która rozpoczyna namiętny romans z młodszym mężczyzną. Romans, mający być lekarstwem na nieszczęśliwe życie małżeńskie, które zaczęło rozpadać się po poronionej ciąży. Ale, jak to zwykle w takich historiach bywa, okaże się jedynie początkiem problemów i drogą prowadzącą ku tragedii.
Jacob (Prince Grootboom) to dla Nandi prawdziwy zakazany owoc – szalenie przystojny i umięśniony (oczywiście), znacznie młodszy (oczywiście), na nowo rozbudza w niej pragnienia, które miały już na zawsze pozostać uśpione. Wdając się w romans, główna bohaterka ryzykuje rodzinne szczęście, ale biorąc pod uwagę, iż to jest w dużej mierze ułudą, a małżeństwo z Leonardem (Thapelo Mokoena) zdecydowanie nie należy do idealnych. W takiej sytuacji o romans nietrudno.
A nie ma siły mocniejszej od pragnienia, o czym dowiadujemy się już z otwierającego pierwszy odcinek monologu głównej bohaterki (zresztą jedynego, nigdy później nie słyszymy już narracji z offu) – sceny, którą oglądałem szeroko otwartymi oczami. Liczy się pierwsze wrażenie i o ile w przypadku seriali ta zasada nie zawsze działa, tutaj jak najbardziej ma zastosowanie. Od razu widzimy, z jakiego rodzaju produkcją będziemy mieli tutaj do czynienia i cóż, chyba nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że nie jest to produkcja udana.
Śmiertelne pożądanie – seks, śmierć i całe morze nudy
"Śmiertelne pożądanie" (i proszę, nie mylcie z "Mrocznym pożądaniem", również dostępnym na Netfliksie, choć oczywiście nietrudno je pomylić) to serial napisany przez algorytm, odpowiednik książki z umięśnionym mężczyzną w rozpiętej koszuli na okładce. Przy okazji to produkcja dająca pewną obietnicę już w tytule – obietnicę, którą zamierza spełnić, o czym zapewnia nas już w pierwszych minutach. Pożądanie – jest, w postaci montażu kilku scen seksu doprawionych monologiem, od którego bolą uszy. Śmierć – jest, choć jeszcze nie wiemy, czyja i w jakich okolicznościach. Cofnijmy się zatem o cztery tygodnie i zobaczmy, jak to wszystko się zaczęło.
Serial Netfliksa wypełnia każdy możliwy schemat, jakiego spodziewalibyśmy się po tego typu produkcji. I ani przez moment nie stara się być w jakikolwiek sposób oryginalny. Jeśli już coś go wyróżnia, to ujęcia Kapsztadu, czyli miasta, które w serialach odwiedzamy wyjątkowo rzadko (prawie nigdy?). Ale ponieważ historia kręci się wokół ludzi wyjątkowo bogatych, miejsce akcji nie ma tutaj żadnego znaczenie – ot, gwarantuje jedynie kilka pocztówkowych widoków. Tak naprawdę jednak, to czy jesteśmy z bohaterami w Kapsztadzie, Nairobi czy Warszawie, nie ma tu żadnego znaczenia. Jak niemal wszystko w tym serialu.
"Śmiertelne pożądanie" jest przede wszystkim produkcją nudną, nie potrafiącą obudzić w widzu żadnych emocji. Fabuła, choć scenarzyści – na czele ze Stevenem Pillemerem, twórcą serialu – próbują zaskakiwać widzów kolejnymi zwrotami akcji, jest prowadzona jak po sznurku, od jednego twistu, do drugiego. Szkoda, że absolutnie żaden z nich nie jest w stanie zaskoczyć widza, bo w ich sugerowaniu twórcy są subtelni jak uderzenie łopatą w twarz. Nawet przez chwilę nikt nie próbuje ukryć, że Jacob nie jest tym, kim się wydaje i skrywa tajemnicę, która może zniszczyć życie głównej bohaterki i jej rodziny.
Śmiertelne pożądanie – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Tak naprawdę netfliksowa produkcja to festiwal kiczu – kiczu przebranego dla niepoznaki w luksus, który chyba miał na celu zamaskowanie, że mamy do czynienia z historią rodem z harlekinów. Takie "Pięćdziesiąt twarzy Greya" odnosiło się chociaż do ukrytych pragnień swoich odbiorczyń, "Śmiertelne pożądanie" nie robi nawet tego. Tak zwane "momenty" w serialu bądź co bądź są wyjątkowo ugrzecznione, a twórcy wręcz za punkt honoru obrali sobie, by nie pokazać w nich niczego. Na dodatek jest pod tym względem zwyczajnie nudno – nieważne, czy bohaterowie uprawiają seks w basenie, łóżku czy na masce samochodu, wszystko wskazuje na to, że znają tylko dwie pozycje.
We wszystkie opowieści o pożądaniu, pragnieniach i tak dalej musimy zatem uwierzyć na słowo, ponieważ między Nandi i Jacobem nie widać żadnej chemii. Coś, co ma być gorącym romansem, ma w sobie mniej ognia niż schadzki na koloniach w podstawówce. Jeśli ktoś liczy zatem na "pieprzny" serial – a zakładam, że takie właśnie mogą być oczekiwania większości widowni – może srogo się przeliczyć. Oczywiście, sceny seksu nie są w serialach najważniejsze, ale jeśli twierdzisz, że twoja produkcja to erotyk, udowodnij to później na ekranie. W przypadku "Śmiertelnego pożądania" to, czego się spodziewamy – na podstawie opisu serialu, jego tytułu i pierwszej sceny – ma się nijak do tego, co otrzymujemy później.
Netflix w swojej historii miał już kilka niespodziewanych hitów, ale "Śmiertelne pożądanie" z nich wszystkich może wydawać się najdziwniejsze. To serial pozbawiony choćby krzty oryginalności, prawdopodobnie nie aż tak zły, jak wskazywałyby pierwsze minuty, ale też nie mający w sobie nic, co uzasadniałoby obejrzenie go od początku do końca. Choć tylko siedem półgodzinnych odcinków, seans dłuży się niemiłosiernie, a wiele wskazuje na to, że to jeszcze nie koniec naszych męczarni i kolejne odcinki przed nami. I chyba jednego możemy być pewni: nie będzie ani seksownie, ani tajemniczo. Ale jak się okazuje, nie musi być, byśmy mieli do czynienia z hitem.