"Black Mirror: Joan jest okropna" pyta, czy nasze życie to już streaming – recenzja 1. odcinka 6. sezonu
Mateusz Piesowicz
15 czerwca 2023, 21:02
"Black Mirror" (Fot. Netflix)
Serial Netfliksa wyśmiewający… Netfliksa? Takie rzeczy możliwe są tylko w "Black Mirror", a to dopiero początek atrakcji, jakie zawiera 1. odcinek 6. sezonu. Uwaga, spoilery!
Serial Netfliksa wyśmiewający… Netfliksa? Takie rzeczy możliwe są tylko w "Black Mirror", a to dopiero początek atrakcji, jakie zawiera 1. odcinek 6. sezonu. Uwaga, spoilery!
Wcale nie będzie przesadą powiedzieć, że streaming zawładnął naszym życiem. Umożliwiając pochłanianie seriali w formie maratonów i oddając do dyspozycji użytkowników praktycznie niekończący się strumień treści, serwisy z wideo na życzenie stały się częścią naszej codzienności, bardzo skutecznie wypierając z obiegu tradycyjną telewizję. Technologia w służbie człowiekowi? Czy może raczej, patrząc na to, jak wiele streamingi zajmują nam czasu i ile o nas wiedzą ich algorytmy, człowiek w służbie technologii? Temat w sam raz dla "Black Mirror".
Black Mirror: Joan jest okropna – o czym jest odcinek?
Nic dziwnego zatem, że zainteresował się nim Charlie Brooker, poświęcając pierwszą z pięciu nowych historii w 6. sezonie swojego serialu właśnie streamingowi – oczywiście widzianemu w krzywym zwierciadle. W największym skrócie, "Black Mirror: Joan jest okropna" (scenariusz odcinka napisał Brooker, a wyreżyserowała go Ally Pankiw) opowiada o kobiecie, która odkrywa, że jej życie stało się tematem popularnego serialu. W wersji nieco dłuższej, tytułowa Joan (Annie Murphy, "Schitt's Creek") staje w obliczu prawdziwego koszmaru, gdy globalny serwis streamingowy Streamberry wchodzi z butami w jej prywatność, odsłaniając przed całym światem jej tajemnice i wyolbrzymiając wszystko, co bohaterka chciałaby ukryć. Efekt jest oczywisty, w końcu, jak mówi tytuł serialu: "Joan jest okropna".
Sama historia w wersji realnej przebiega na początku dość standardowo. Mamy pracującą w firmie technologicznej, doskonale przeciętną bohaterkę, której dzień zaczyna się fatalnie, bo od nieprzyjemnego zwolnienia przyjaciółki (Ayo Edebiri, "The Bear"), a kończy jeszcze gorzej, gdy daje się skusić swojemu byłemu Macowi (Rob Delaney, "Catastrophe"), znacznie bardziej ekscytującemu niż aktualny chłopak, Krish (Avi Nash, "The Walking Dead").
Nie da się ukryć, że nie były to najlepsze momenty Joan, ale też bez przesady, nie muszą przecież świadczyć o niej jako o człowieku, prawda? Rzecz w tym, że popcornowej telewizji nie obchodzą takie niuanse. Im bardziej tabloidowo, tym lepiej, a Joan dała przecież podstawy, żeby jej historię mocno podkoloryzować.
Black Mirror: Joan jest okropna to koszmarna komedia
Odkrywając, że Streamberry zekranizowało jej życie (a w roli Joan występuje Salma Hayek), nasza bohaterka jest więc w kompletnym szoku, a to dopiero początek problemów. W błyskawicznym tempie traci chłopaka, pracę i wszelką sympatię, zderzając się z rzeczywistością, w której cały świat ma ją za absolutnie okropną osobę. Sami pomyślcie – wszystkie wasze prywatne przeżycia, słabostki i wstydliwe sekrety na publicznym widoku. Brzmi przerażająco.
W tym miejscu odcinek wykonuje jednak zwrot, idąc w kierunku innym, niż można by się po "Black Mirror" spodziewać. Zamiast pogłębiającego się koszmaru, z którego nie ma żadnej możliwości ucieczki, skręcamy w stronę zwariowanej komedii z Joan i Salmą Hayek stającymi naprzeciwko okradającej ich z wizerunku i dobrego imienia bezdusznej korporacji. Zamiast poddawać się rozpaczy i czarnym myślom, bohaterki robią pożytek ze środków na wypróżnianie, siekiery i bycia hollywoodzką gwiazdą, co skutkuje kompletnie pokręconą drugą połową odcinka, wciąż jeszcze nieodkrywającego wszystkich asów w rękawie.
Koniec końców Charlie Brooker wraca do charakterystycznych dla siebie sztuczek, pogłębiając poziom meta, na którym "Joan jest okropna" i tak od początku się znajdowała. Pod jednym twistem kryje się więc kolejny, pod Joan jest źródłowa Joan, na rzeczywistość nakłada się fikcja, a Michael Cera ("Arrested Development") dostaje w twarz za bycie nudnym. Widz natomiast mógłby się poczuć zrobiony w konia, gdyby już wcześniej tego nie widział.
Black Mirror: Joan jest okropna, czyli Netflix mówi o sobie
"Black Mirror" łączy tu stare elementy z nowymi w mocno odlotową kombinację, robiąc coś, czego do tej pory unikało – zapewnia oglądającym sporo dobrej zabawy. Jasne, humor pisany jest bardzo grubą kreską i nie mam na myśli tylko kościelnych scen, które zafundowano nam w trzech różnych wykonaniach (w poszukiwaniu ostatniej radzę obejrzeć napisy końcowe), ale spełnia swoją rolę. Do tego bohaterki dają się lubić, Annie Murphy i Salma Hayek cudownie bawią się swoimi rolami, w niewielkich rólkach pojawiają się kolejne znane twarze (m.in. Ben Barnes i Himesh Patel), a zakończenie przynosi ulgę. Nic tylko usiąść wygodnie i czerpać z tego czystą przyjemność.
Pewne wątpliwości po odcinku może jednak budzić kwestia jego znaczenia i twórczego podejścia. Po obejrzeniu nasuwa się bowiem pytanie: czy temat nie został aby zanadto spłycony? Nie mam tu bynajmniej pretensji o komediową formę, która sprawdza się zaskakująco dobrze. Chodzi o możliwości, jakie miał Brooker i co z nimi zrobił. A te były nadspodziewanie duże, biorąc pod uwagę, że "Joan jest okropna" to w znaczącym stopniu satyra wycelowana w samego Netfliksa.
Podobieństwa między prawdziwą platformą a fikcyjnym Streamberry są oczywiste, począwszy od użytej czcionki, kolorów i dźwięków, a skończywszy na polityce firmy, więc z jednej strony można szanować netfliksowych decydentów, którzy nie stawiali przed odcinkiem przeszkód, ale z drugiej zastanawiać się, czy tak naprawdę mieli się oni czego obawiać. Parodia jest wszak mimo wszystko raczej bezpieczna, odnosząc się bardziej do rzeczy wspólnych dla wszystkich serwisów streamingowych (przyciąganie widza sensacyjnymi, nie jakościowymi treściami) czy ogólnie branży rozrywkowej (nierówne płace kobiet i mężczyzn), niż konkretnie Netfliksa.
W rezultacie wydaje się, że ostrze satyry w odcinku zostało nieco stępione i choć nadal celnie punktowane są wady współczesnej telewizji (nieskończony twórca dopasowanych pod konkretnego użytkownika treści brzmi jak mokry sen każdego giganta streamingu), nie jest to tak ostra kpina, jak zdarzało się Brookerowi wcześniej. A może nawet poszedłbym krok dalej, nazywając ją pozorną.
Tak czy inaczej, nie zmienia to faktu, że choć "Joan jest okropna" nie stanie w jednym rzędzie ani z najlepszymi odcinkami "Black Mirror", ani pewnie nawet z tymi odrobinę słabszymi, wciąż gwarantuje więcej niż solidnej jakości seans, przy którym nie raz i nie dwa będzie można się uśmiechnąć pod nosem. Nie traktując siebie zbyt poważnie i ironicznie podchodząc zarówno do swoich bohaterów, jak i związków z rzeczywistością, sprawdza się zatem idealnie jako luźne wprowadzenie do sezonu, zwłaszcza że potem już tak lekko nie będzie.
A co z typowym dla serialu ostrzeżeniem? W tej roli odcinek wypada już nieco gorzej, machając ręką m.in. na kwestię inwigilowania odbiorcy. Ale czy ma to większe znaczenie? Przecież i tak nie zaczniemy czytać regulaminów.