"Black Mirror" w 6. sezonie wykorzystuje stare sztuczki, które nadal dobrze działają – recenzja
Mateusz Piesowicz
15 czerwca 2023, 09:01
"Black Mirror" (Fot. Netflix)
"Black Mirror" wróciło z nowymi odcinkami, ale również z wątpliwościami – czy Charlie Brooker wciąż jest w stanie nas zaskoczyć? Oceniamy 6. sezon bez spoilerów.
"Black Mirror" wróciło z nowymi odcinkami, ale również z wątpliwościami – czy Charlie Brooker wciąż jest w stanie nas zaskoczyć? Oceniamy 6. sezon bez spoilerów.
Dacie wiarę, że od premiery 1. sezonu "Black Mirror", wówczas jeszcze serialu Channel 4, minęło już prawie 12 lat? Cała epoka, na której Charlie Brooker i jego dzieło bez wątpienia odcisnęli swoje piętno – dość powiedzieć, że wciąż bez trudu przypominamy sobie najlepsze odcinki "Black Mirror" i najbardziej szokujące twisty, a także emocje, jakie towarzyszyły ich odkrywaniu. Czas jednak pędzi nieubłaganie i nawet po tym, co długo było świeże i oryginalne, musi być widoczne pewne zmęczenie materiału. Czy to właśnie taki przypadek?
Black Mirror – pięć nowych historii w 6. sezonie
Zacznijmy od złej wiadomości. Tak, w 6. sezonie "Black Mirror" wybrzmiewają echa starych odcinków, a oglądając go, można momentami odnieść wrażenie, że gdzieś już to widzieliśmy. Dobra wiadomość jest jednak taka, że wcale nie psuje to przyjemności z oglądania. Ba, ta jest nawet większa niż w przypadku poprzedniej serii, bo Brooker (scenarzysta lub współscenarzysta wszystkich odcinków) nie idzie po całości na łatwiznę, gdzie tylko się da szukając nieoczywistych rozwiązań.
Tym, co nie uległo żadnym zmianom w najnowszej odsłonie serii, jest rzecz jasna antologiczna formuła. Dostaliśmy zatem pięć zupełnie nowych historii o różnej długości (odcinki mają od 40 do 80 minut), każdą inną od poprzedniej, choć uważne oko dopatrzy się między nimi drobnych powiązań, co zresztą jest dla "Black Mirror" bardzo typowym ruchem.
Każdy z różniących się na poziomie fabularnym i gatunkowym odcinków stanowi jednak osobną i zamkniętą całość, niekoniecznie trzymając się nawet podobnych motywów. Są więc oczywiście technologie i ich wpływ na ludzkie życie, ale serial nie ogranicza się wyłącznie do nich, swobodnie żonglując tematami przy kreowaniu swoich pokręconych, alternatywnych wizji rzeczywistości. Na nudę absolutnie nie można narzekać.
Black Mirror sezon 6, czyli kpiny i dramaty
Co tym razem znajdziemy w menu? Można powiedzieć, że to jest wyjątkowo różnorodne, tak jakby Brookerowi szczególnie zależało na tym, aby nikt nie posądził go o kopiowanie samego siebie. Rozszerza zatem granice tego, czym "Black Mirror" było do tej pory, potrafiąc zaskoczyć już nie tylko fabularnymi twistami, ale również samą przyjętą konwencją, która zmienia się z odcinka na odcinek, a czasem nawet niespodziewanie w obrębie jednego odcinka. W efekcie dostajemy gatunkowy miszmasz – od charakterystycznej dla serii społecznej satyry począwszy, przez wzorcowy kryminał i klasyczny horror, na mocnym dramacie rodzinnym skończywszy.
Właśnie dzięki takim zabiegom udaje się 6. sezonowi utrzymać uczucie świeżości pomimo tego, że stosowane przez twórcę sztuczki do nowych bynajmniej nie należą. Cóż jednak z tego, że ukrywanie twistów w twistach i tego rodzaju zabawy nie robią już takiego wrażenia jak wcześniej, skoro wciąż świetnie się to ogląda? Nawet jeśli trzeba się przy tym pogodzić z faktem, że o nowych odcinkach prędzej zapomnimy wkrótce po obejrzeniu, niż będziemy o nich namiętnie dyskutować całymi tygodniami.
Szczególnie że nie zawsze będzie o czym te długie dyskusje prowadzić, bo wydaje się, że nowe "Black Mirror" ma priorytety inne od bycia w każdym przypadku szczególnie znaczącym i wypakowanym po brzegi chwytliwymi treściami. Jasne, są odcinki, które pozostawiają za sobą ciekawe pytania i zmuszają do refleksji po seansie, jednak obok nich trafiają się takie (a nawet są w większości), których celem jest w głównej mierze czysty fun. Oczywiście w stylu właściwym dla Charliego Brookera, więc w delikatnie mówiąc, przewrotnym.
Powiedzieć, że "Black Mirror" stało się w związku z tym seansem lekkim i przyjemnym, byłoby naturalnie nieporozumieniem. Ale już stwierdzić, że serial nabrał pewnej dozy specyficznie rozumianej lekkości, a wręcz pewnego rodzaju komediowego sznytu (z zastrzeżeniem, że nie dotyczy to wszystkich odcinków), będzie w sporym stopniu prawdą. Nie oznacza to jednak, że wasz ulubiony telewizyjny koszmar wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni – humor mu towarzyszący jest nadal najczęściej czarny, o moralizowaniu nie ma mowy, za to kpin wymierzonych w samych widzów i otaczającą ich rzeczywistość nie brakuje.
Black Mirror zmienia się i pozostaje sobą w 6. sezonie
Nowości widoczne w tym sezonie trzeba więc nazwać raczej korektami niż diametralnymi zmianami w kursie, mając na uwadze, że mimo różnic w tonie, wymowa serialu pozostaje wciąż taka sama. Optymizm, o ile w ogóle się pojawia, ma tu zwykle mroczne zabarwienie, nadzieja to w każdej z historii towar deficytowy, a zakończenia mieszczą się na skali od szczęśliwego, ale z haczykiem, do zatopionego w totalnej rozpaczy i przytłaczającej pustce. W każdym przypadku nie ma natomiast czego zazdrościć bohaterom, których mniej czy bardziej przyziemne życia są torpedowane, jak nie przez nich samych, to przez parszywy los.
Inna sprawa, że nie oglądamy przecież "Black Mirror", żeby poczuć się dobrze (nie licząc ulgi, że nasz świat mimo nieraz dużych podobieństw nie wygląda jak serialowy), więc to właśnie podglądanie nieszczęsnych bohaterów stanowi tu największą atrakcję, zwłaszcza gdy w jakiś sposób wybijają się z tłumu. A w 6. sezonie, tak jak w każdym poprzednim, są takie postaci, które od razu zapadają w pamięć, ale dla równowagi i takie, które stanowią tylko dodatek do wymyślonej przez Brookera historii.
Skupmy się na moment na tych pierwszych, wśród których wyróżnić trzeba przede wszystkim parę bohaterek "Joan jest okropna", w które wcielają się Annie Murphy ("Schitt's Creek") i grająca samą siebie Salma Hayek, obydwie fantastycznie odnajdujące się w cudownie przerysowanych rolach. Nieco bardziej przyziemna, trochę wbrew towarzyszącej jej fabule, ale równie udana jest kreacja Anjany Vasan ("We Are Lady Parts") z "Demona 79". O zabawie nie ma natomiast mowy w przypadku duetu astronautów z "Beyond the Sea", gdzie Aaron Paul ("Breaking Bad") i Josh Hartnett ("Penny Dreadful") mają okazję zaprezentować swoje umiejętności dramatyczne.
Więcej na temat samych odcinków (do kompletu trzeba jeszcze dodać "Loch Henry" i "Mazey Day") tutaj nie zdradzam, żeby nie psuć wam zabawy. Po szczegóły zapraszamy do osobnych recenzji, które będą się pojawiać na Serialowej w najbliższym czasie. A teraz pozostaje mi już tylko życzyć dobrej zabawy – bo jakkolwiek 6. sezon "Black Mirror" nie dorównuje swoim poprzednikom z najlepszych serialowych lat, wciąż ma do zaoferowania tyle atrakcji, że szkoda byłoby je przegapić.