"Ja też nienawidzę Suzie" to bezwzględny taniec z narcyzmem – recenzja 2. sezonu "Nienawidzę Suzie"
Kamila Czaja
12 czerwca 2023, 17:02
"Ja też nienawidzę Suzie" (Fot. Sky Atlantic)
2. sezon "Nienawidzę Suzie" to opowieść antywigilijna, w której Billie Piper pokazuje najmroczniejsze wymiary bohaterki w permanentnym kryzysie.
2. sezon "Nienawidzę Suzie" to opowieść antywigilijna, w której Billie Piper pokazuje najmroczniejsze wymiary bohaterki w permanentnym kryzysie.
1. sezon "Nienawidzę Suzie" ("I Hate Suzie") widzieliśmy w Polsce z rocznym opóźnieniem, w roku 2021. Nową serię, obdarzoną własnym tytułem, "Ja też nienawidzę Suzie", zdecydowanie błyskotliwszym w dwuznacznym oryginale, "I Hate Suzie Too", oglądamy pół roku po Wielkiej Brytanii. Z jednej strony – postęp, z drugiej – i tak spora strata, a przy tym dodatkowo znacząca, bo trzyodcinkowy sezon Sky Atlantic emitowało jako (anty)świąteczne wydarzenie, tymczasem my toczącą się wokół Bożego Narodzenia historię poznajemy na CANAL+ w czerwcu.
Ja też nienawidzę Suzie to jeszcze trudniejszy seans
Oczywiście znacznie milej byłoby poczuć ten nieświąteczny klimat w kontrze do słodkich filmów i reklam, jakimi karmi się nas w grudniu, ale lepiej mieć "Ja też nienawidzę Suzie" w letnich okolicznościach przyrody, niż nie mieć wcale. Zwłaszcza że to pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy docenili sezon 1. Podobnie jak tamte odcinki, nie jest to produkcja, która trafi do szerokiego grona, bo nie każdy lubi aż taki dyskomfort przy oglądaniu seriali. Moim zdaniem jednak zdecydowanie warto się "przemęczyć" (tak, dzieło Lucy Prebble i Billie Piper potrafi wykończyć wręcz fizycznie) i wyjść po drugiej stronie niespełna trzygodzinnego seansu z masą niewesołych przemyśleń, ponurą wizją ludzkości i niektórymi kadrami odtwarzającymi się wbrew woli pod powiekami. Cóż, na "Tedzie Lasso" i "Jeszcze nigdy…" świat się nie kończy, jakkolwiek miło byłoby wierzyć w taką iluzję.
Gdy ostatnio widzieliśmy Suzie Pickles (Piper), zostawiła męża, ale odkryła, że jest w ciąży. W 2. sezonie szybko przekonujemy się, że o ile z drugą kwestią sobie szybko poradziła (próbuję sobie wyobrazić taką scenę w polskim serialu, ale wyobraźni mi jednak nie starcza), o tyle relacje z Cobem (Danel Ings) wręcz jeszcze się zaogniły. Rozmowy przez prawników, kolejne warunki stawiane Suzie na drodze do kontaktu z synem (Matthew Jordan-Caws), napastliwe SMS-y, batalia o to, z kim mały spędzi Boże Narodzenie – każdy nawet niebezpośredni kontakt z byłym partnerem dokłada się do stresu tytułowej bohaterki, która i w innych sferach życia nie może narzekać na brak wrażeń.
W – której to już? – próbie wskrzeszenia kariery Suzie przyjmuje radę pierwszego męża, sporo od niej starszego muzyka, Baileya (Douglas Hodge, "Wielka"), i występuje w świątecznym celebryckim reality show "Dance Crazee", w którym umiejętności taneczne w walce o głosy widzów konkurują, z reguły przegrywając, z medialnym wizerunkiem uczestników i uczestniczek programu. A chociaż nowa agentka Suzie, Sian (Anastasia Hille, "Baptiste"), chce wykorzystać ten rozrywkowy format to zbudowania nowego image'u klientki, "odkręcenia" nienawiści, jaką ta na siebie ściągnęła, nietrudno się domyślić, że Suzie szybko podejmie ileś złych decyzji, ulegnie iluś niezdrowym nawykom i sama sobie zafunduje kolejne katastrofy.
"Ja też nienawidzę Suzie" nie byłoby jednak godną, a właściwie nawet lepszą kontynuacją "Nienawidzę Suzie", gdyby poprzestawało na diagnozie, że dawna gwiazda sama jest sobie winna w każdej sytuacji. Wtedy moglibyśmy wszyscy wspólnie ponienawidzić Suzie zgodnie z tytułem i się rozejść. Tymczasem Prebble i Piper proponują bohaterkę koszmarną, autodestrukcyjną, narcystyczną, ale nie rozgrzeszają tym samym jej otoczenia, ani w skali mikro (koszmarny ojciec, kontrolujący mąż), ani makro (oczekiwania mediów i branży).
Ja też nienawidzę Suzie, czyli kolejny popis Bilie Piper
Suzie, co wiemy już w 1. sezonu, dorastała pod presją, żeby być kochaną. Starania, by znów poczuć, że ludzie ją akceptują i podziwiają, prowadzą ją do czynów co najmniej kontrowersyjnych, ale nie dzieje się to w próżni. Spece od wizerunku dają celebrytce liczne, czasem wewnętrznie sprzeczne, wskazówki, jak zjednać sobie widzów. Media nagłaśniają kolejne afery, co może zaszkodzić jej w walce o syna. Suzie wędruje od gwałtownych upadków do spektakularnych sukcesów i z powrotem, po drodze uczestnicząc w tragikomicznych inscenizacjach na potrzeby zdobywania głosów. A przecież ona tylko chce udowodnić, że "nie jest złą matką, złą tancerką, złym człowiekiem".
Środkowa część tej wyliczanki faktycznie wychodzi jej imponująco, gorzej z pozostałymi. Pokazanie w "Ja też nienawidzę Suzie", jak bohaterka miota się między tym, co byłoby dobre dla Franka, a tym, co byłoby dobre dla niej, to ponura i przejaskrawiona, bo przypisana tak ekstremalnej postaci, historia wyborów między karierą a macierzyństwem. Ale spod tego przejaskrawienia przebija sporo prawdy, która w połączeniu z demaskowaniem mizoginii mediów daje bolesny obrazek "programowania" kobiet do z góry wyznaczonych ról, w domu i na ekranie. Tyle że sposoby wyrwania się z matni Suzie wybiera najgorsze z możliwych (o ile jakiekolwiek są możliwe), co znów sprowadza się do tego, że absolutnie nie da się tej postaci polubić. Ale miejscami można jej współczuć – aż do kolejnego desperackiego kroku.
Fantastyczne jest w tym serialu to, jak wielowymiarowo buduje on postaci i ich świat. Tak, to narcystyczne okazy, które krzywdzą się nawzajem, zawłaszczając przy okazji ludzi mniej od nich niedojrzałych, padających ofiarami walki Suzie o siebie i walki Suzie z Cobem. Jak Nay (Leila Farzad), była agentka, a teraz przyjaciółka Suzie, wikłająca się ponownie w robienie za główną bohaterkę wszystkiego, nie mogąc liczyć na wiele w zamian. Gdy tylko wydaje się, że Nay ma szanse na realizację własnych, choć trudnych do spełnienia marzeń, wpada w orbitę Suzie, której dobre chęci kończą się tam, gdzie zaczyna się szansa na oklaski.
Ja też nienawidzę Suzie to seans wart stresu
Sceny tańca, które w innym serialu mogłyby mieć czysto emancypacyjną funkcję, podobnie jak cały serial niosą masą znaczeń i przypominają, że nawet w chwili sukcesów Suzie jej dwa podstawowe stany to "potrzebująca" (needy) i "nieszczęśliwa" (miserable). I że to nie historia o zmianie na lepsze, tylko dotykająca poważnych problemów opowieść o kobiecie, która nie bez powodu już w pierwszej scenie przebrana jest za smutnego klauna i wygląda jak Harley Quinn albo sam Joker. Fakt, że tak często obserwujemy w kadrze jej twarz, poza dowodem, jak genialną rolę stworzyła tu Piper, konfrontuje nas z emocjami i ludzkimi wadami, których wygodniej byłoby nie widzieć. Ale nie da się odwrócić wzroku.
"Ja też nienawidzę" Suzie to intensywność trudna do zniesienia, stresująca przy oglądaniu, niewygodna. Nawet pozornie beztroskie momenty nie są beztroskie (nie bez powodu podkładem muzycznym może być wtedy "That's Entertainment" w wykonaniu Judy Garland), a te, które mają być mocne i budzące dyskomfort, robią to bez zahamowań. Całość przypomina, że świat nie jest czarno-biały, podziału ról wbrew "ambicjom" mediów nie da się dokonać jednoznacznie, więc można być oprawczynią i ofiarą równocześnie. Niesamowicie oryginalny serial – do pokochania bądź znienawidzenia, a ja oczywiście wybieram bramkę numer jeden.