Krótki przegląd odcinków świątecznych
Marta Wawrzyn
24 grudnia 2012, 14:34
Święta dopiero się zaczynają, ale w amerykańskiej telewizji trwają właściwie od początku grudnia. Zobaczmy, jak bardzo w tym roku udało się nabroić scenarzystom.
Święta dopiero się zaczynają, ale w amerykańskiej telewizji trwają właściwie od początku grudnia. Zobaczmy, jak bardzo w tym roku udało się nabroić scenarzystom.
O ile odcinki halloweenowe uwielbiam, o tyle świątecznych nie cierpię. Bo w kółko te same piosenki, te same schematy, te same wymuszone sytuacje, które zamiast wzbudzać uśmiech doprowadzają człowieka do mdłości. Ale muszę przyznać, że w tym roku nie było źle. Naprawdę nie było źle. Nie widziałam wszystkich świątecznych odcinków (nie oglądam w ogóle procedurali, nie mam więc pojęcia, czy Kaśka i Rysiek przesłodzili czy nie) – jednak te, które obejrzałam, wypadły bardzo przyzwoicie na tle choćby zeszłorocznych choćby dokonań.
"Glee" to jeden z tych seriali, które namiętnie oglądałam, kiedy byłam młodsza, a scenarzyści mieli jeszcze jakieś pomysły. Tegoroczny festiwal świątecznego kiczu wypadł jednak zaskakująco dobrze. Nie, nie muzycznie – pod tym względem znośne było właściwie tylko "Hanukkah Oh Hannukah", które jak wiadomo piosenką bożonarodzeniową nie jest. Dobrze wyszła warstwa scenariuszowa. Brit i Sam rozłożyli mnie na łopatki, dobra Sue wywołała uśmiech (a nienawidzę dobrej Sue!), a sen Artiego przyprószył to wszystko odrobiną goryczki.
"Hart of Dixie", moje ulubione obecnie guilty pleasure było dokładnie tak sympatyczne i cukierkowe, jak być powinno. Komedia pomyłek ze św. Mikołajem wysłanym na wakacje, prześwietni Tansy i George (wreszcie nie usypiam, patrząc na tego faceta!) oraz romantyczni Zoe i Wade sprawili, że zapomniałam na chwilę o mrozie i rozmarzyłam się, co by było, gdyby gdzieś faktycznie istniało takie BlueBell.
"O Come, All Ye Faithful", czyli świąteczne "Pamiętniki wampirów", wywołały wśród naszych drogich Czytelników wiele kontrowersji. I to prawda, że odcinek do szczególnie udanych nie należał. Ale sceny, w których zły Klaus morduje jak szalony przy dźwiękach "O Holy Night", wyszły niezwykle przejmująco. Temu, kto wpadł na to, by w ten sposób to ze sobą połączyć, należą się ogromne brawa.
Święta w sitcomach to osobna kategoria, wypełniona zazwyczaj wyjątkowo wymuszonymi scenami i idiotycznie lukrowanymi żartami. Rózga należy się "New Girl" za wyjątkowo żenującą scenę w odcinku "Santa" – tę, w której Zooey niczym idiotyczny wielki owad wpada na szybę, szukając wyjścia. Żeby to jeszcze wpadła raz… ale nie, scenarzyści postanowili tę zabawę przedłużyć. Poza tym zgrzytem odcinek był całkiem, całkiem. Muszę przyznać, że szczerze mnie ucieszył powrót niegrzecznego pediatry, który uciekł od Jess, by teraz ją prosić o przebaczenie. Czas pokaże, czy da się go zmusić do monogamii.
Dziewczyny z "2 Broke Girls" wciąż próbują swoich sił jako kobiety interesu. I choć śmiechu w tym ostatnio niewiele, to cieszy mnie, że wreszcie coś się w tym serialu dzieje. Wyśmiewanie się ze wzrostu Hana i hipsterów w knajpie po prostu już przestało działać. Szkoda tylko, że Candy Andy i żarty z klientów, których nie ma w sklepiku dziewczyn, wypadają na razie słabiutko. Hm, w sumie szkoda, że do każdego odcinka nie dodają takiej mufinki, jak te z "And the High Holidays". To niewątpliwie pozwoliłoby widzom dostrzec dodatkowe atuty "2 Broke Girls".
"The Mindy Project" – kolejny serial z gatunku sympatycznych, ale nie do końca udanych – przyniósł w zamierzeniu szaloną, w rzeczywistości sztampową, wariację na temat motywu imprezy świątecznej, która poszła na opak. Atak wściekłej dziewczyny Josha na jego "kochankę" Mindy oraz jej zemstę na wspaniałym domku z piernika powitałam salwą śmiechu – i dobrze, bo przecież o to chodzi. Ogólnie jednak ten odcinek był jak całe "The Mindy Project": jednym uchem/okiem wpadł, drugim wypadł.
Twórcy "The Big Bang Theory" pokazali prawdziwą świąteczną twarz Grincha-Sheldona i zachwycili mnie rozgrywką "Dungeons & Dragons" utrzymaną w klimacie świątecznym. Wyszedł jeden z najlepszych odcinków sezonu. Pozostaje tylko żałować, że serial coraz rzadziej wraca ostatnio do swoich nerdowskich korzeni.
Najlepsze odcinki świąteczne wśród seriali komediowych? "Ron and Diane" ("Parks and Recreation"), "Krampus" ("Suburgatory") i "No-Ho-Ho" ("Happy Endings"). Twórcy "Parks and Recreation" przeszli sami siebie. Zaserwowali nam żarty zrozumiałe tylko dla osób zakochanych w drewnie, pokazali bajkową rodzinę Jerry'ego i reakcję Bena (ale z niego gloomy goose!) na jej widok, nie obyło się też bez gonitwy Leslie i pozbawionej jakichkolwiek hamulców Tammy 2. Rozbrajająca była rozmowa Rona z Diane o wyjeździe do Europy (ale nie do Francji, nigdy!). I to słodkie, słodkie "Help" na końcu, które sprawiło, że nie mogłam przestać się śmiać przez kolejne 10 minut. Przecudny odcinek.
W "Suburgatory" Ryan w końcu poznał tajemnicę, którą rodzice przed nim ukrywali. I zwariował, po prostu zwariował. Ale źle się to wszystko nie skończyło, w końcu dzięki Tessie przekonał się, że życie ma też swoje dobre strony. Dalia nagrała fascynująco okropną piosenkę w celu odzyskania swojej niani – i w nagrodę przyszedł do niej św. Mikołaj. Tessa zrozumiała, gdzie teraz jest jej dom – a raczej przy kim. Jak to w "Suburgatory" bywa, nie zabrakło cynizmu, który zgrabnie zmiksowano z atmosferą świątecznej szczęśliwości. Wyszedł jeden z najfajniejszych odcinków sezonu.
"Happy Endings", jak wiecie, uwielbiam i będę Was tym moim uwielbieniem dręczyć, dopóki wszyscy nie zaczniecie oglądać tego sympatycznego serialu. W odcinku "No-Ho-Ho" okazało się, że Jane jest "świątecznym dzieckiem", które zawsze było oszukiwane na prezentach. Próby zamiany wyskakującego z każdego amerykańskiego kąta Christmas w skromne Jane-mas udać się nie mogły, podobnie jak spotkanie z nieszczęśnikami, którzy mają ten sam problem i są zdeterminowani, by dokonać zemsty na społeczeństwie. Zanim jednak wszystko dobrze się skończyło, jak to w komediach bywa, Jane zachwyciła mnie w roli Grincha nie mniej niż Sheldon. Happy Birthday, Jane! And Jesus…
Bardzo miłą niespodzianką świąteczną okazało się tegoroczne "Saturday Night Live" z Martinem Shortem i Paulem McCartneyem, wyemitowane zaraz po masakrze dzieci w Newtown. W Polsce w takiej sytuacji byłby tydzień żałoby narodowej, pozamykane kina i zero rozrywki w TV. Tutaj problem, czy puszczać w takim momencie program rozrywkowy czy nie, rozwiązano po amerykańsku: na początku dzieci odśpiewały chwytającą za serce kolędę, a potem Martin Short robił swoje. I choć – co jest typowe dla "SNL" – skecze były bardzo nierówne, na myśl o szalonej rundzie Shorta za kulisami będę uśmiechać się jeszcze długo po świętach. To było jedno z najlepszych otwarć odcinka. A i sir Paul McCartney pokazał, że potrafi być zabawny. Święta w NBC powinny mieć miejsce przynajmniej kilka razy w roku.
Wesołych świąt!