"Perry Mason" stawia na gorzkie, ale realistyczne zakończenie – recenzja finału 2. sezonu serialu HBO
Mateusz Piesowicz
25 kwietnia 2023, 21:02
"Perry Mason" (Fot. HBO)
Podobnie jak przez cały sezon, tak i na koniec "Perry Mason" odrzucił wygodne klisze, stawiając na znacznie trudniejsze, ale też bardziej satysfakcjonujące rozwiązania. Oceniamy ze spoilerami.
Podobnie jak przez cały sezon, tak i na koniec "Perry Mason" odrzucił wygodne klisze, stawiając na znacznie trudniejsze, ale też bardziej satysfakcjonujące rozwiązania. Oceniamy ze spoilerami.
Gdy w mowie końcowej wygłaszanej przez obrońcę oskarżonych w toczącym się przez prawie cały sezon procesie padają słowa, że "sprawiedliwość nie istnieje, jedynie jej iluzja", można odnieść wrażenie, że sprawa jest beznadziejna. "Perry Mason" nauczył nas już jednak, że nie jest serialem stawiającym na prosty podział na czarne i białe. Tutaj rządzą odcienie szarości, w których roi się od wątpliwości i półprawd, a wyrastające na takim gruncie przekonania rzeczywiście mogą być ledwie ułudą. Mrzonką stworzoną na potrzeby społeczeństwa chcącego wierzyć w istnienie sprawiedliwego systemu. Czy w takim razie prawda ma tu w gruncie rzeczy jakiekolwiek znaczenie?
Perry Mason – co wydarzyło się w finale 2. sezonu?
Do tego typu rozważań skłania nie tylko finał, ale cały właśnie zakończony 2. sezon serialu HBO, w którym śledząc proces braci Gallardo, jednocześnie przyglądaliśmy się z bliska serialowej rzeczywistości, zaglądając nawet tam, gdzie nikt nie życzył sobie ciekawskich spojrzeń. Podróż ta okazała się bardzo pouczająca, ujawniając choćby osobę, która naprawdę stała za morderstwem Brooksa McCutcheona. Czyli co? Złoczyńca ujęty, sprawiedliwości stało się zadość, świat jest trochę lepszym miejscem? Nic z tych rzeczy.
Rozwiązania podsunięte przez twórców na koniec sezonu są znacznie mniej oczywiste i optymistyczne. Ba, patrząc z boku można wręcz uznać je za porażkę. Bo cóż z tego, że młodszy z braci wyszedł na wolność, skoro drugi trafił za kratki na 30 lat? Jakie znaczenie ma odkrycie prawdy, gdy zamiast zleceniodawców morderstwa na odsiadce wylądował Perry (Matthew Rhys), a nawet ciesząca się zasłużoną sławą Della (Juliet Rylance) musi robić dobrą minę do złej gry, prowadząc w sekrecie podwójne życie? Czy można odtrąbić sukces, jeśli na koniec głównie minimalizuje się straty?
Parafrazując słowa negocjującego ugodę Hamiltona Burgera (Justin Kirk), można by rzec, że to po prostu najlepsze, na co można liczyć. Taka już jest rzeczywistość i nie zmieni tego nic – ani oskarżające dowody, ani poczucie rażącej niesprawiedliwości. Cieszcie się z tego, co macie, bo mogło skończyć się znacznie gorzej. Konstatacja to gorzka, ale niestety prawdziwa. To nie te czasy (i nie ten serial), gdy wygłaszający płomienną mowę przed ławą przysięgłych Perry mógł w cudowny sposób odwrócić bieg spraw. Jego ostatnie, sprawiające wręcz wrażenie wyzutego z energii wystąpienie mówi samo za siebie. Trzeba się pogodzić z faktem, że ten świat zwyczajnie tak nie funkcjonuje.
Perry Mason sezon 2 – koniec gorzki, ale realistyczny
Jak zatem działa? Podpowiedź dostaliśmy już w otwierającej ostatni odcinek scenie, w której Camilla Nygaard (Hope Davis) poddaje się bolesnemu zabiegowi kosmetycznemu, pokazując tym samym, ile jest w stanie znieść dla osiągnięcia celu. Bo czym tak naprawdę różni się przyjmowanie na twarzy użądleń os od usuwania za pomocą zabójstwa czy szantażu stojących na biznesowej drodze przeszkód? W jednym przypadku chodzi o utrzymanie urody i kryjących się za nią pozorów (na które dała się nabrać nawet Della), w drugim władzy, ale przekaz jest ten sam. Oto osoba, która nie cofnie się przed niczym, zawsze doskonale przygotowana i w każdej sytuacji trzymająca wszystkie karty w ręce. Nawet gdy FBI już puka do jej drzwi, bo trudno mi uwierzyć, aby nie wyszła z tych opałów cało.
Camilla jest tu rzecz jasna tylko przedstawicielką większej grupy, a wręcz całego systemu, w starciu z którym nasi bohaterowie byli od początku skazani nie tyle na porażkę, co na brak zwycięstwa. Czy to powinno być jednak powodem, żeby w ogóle nie stawać do walki? Nie, bo postawienie się iluzji to jedyne słuszne rozwiązanie dla ludzi takich jak Perry i Della. A wyrwanie z niej choćby skrawka rzeczywistości – nawet okupione własnym poświęceniem – jest najbliższym sprawiedliwości, co mogą otrzymać.
Mało? Możemy dorzucić jeszcze drobne smaczki w stylu zmuszonego do ucieczki do Japonii Lydella (Paul Raci) czy miotającego się w bezsilnej złości zastępcy prokuratora Tommy'ego Milligana (Mark O'Brien), ale ulepić z tego happy end będzie bardzo trudno. Tak, Della znalazła wspaniałą partnerkę w osobie Anity (Jen Tullock), szczęśliwszy jest również Paul (Chris Chalk), który może przysłużyć się lokalnej społeczności, a w końcu i odsiadka Perry'ego nie wydaje się taka ponura, gdy udało mu się wyprostować sprawy z Pete'em (Shea Whigham) i na wolności czeka perspektywa odwiedzin Yosemite z panną Aimes (Katherine Waterston). Wszystko to jest jednak okupione jakimiś wyrzeczeniami. Triumf nigdy nie jest pełny. Czy warto zatem szukać w przyświecających nad Los Angeles promieniach słońca choć odrobiny nadziei na przyszłość?
Perry Mason – czy jest nadzieja dla bohaterów i serialu?
Wbrew pozorom sądzę, że tak, odbierając zamykającą sezon scenę z siedzącym w ciemnej celi, lecz oświetlonym dziennym światłem Perrym jako swego rodzaju dobry prognostyk dla bohatera. Jasne, popełniał błędy, za które musi teraz odpokutować, ale to przecież Los Angeles – tu liczy się przyszłość, nie przeszłość. A wydaje się, że zmęczony jej demonami Perry znalazł w końcu ukojenie.
Takie zakończenie, o ile dobre dla bohatera, niekoniecznie musi się okazać tym samym dla widzów. Jego ostateczność i przynajmniej chwilowe zamknięcie wszystkich wątków sprawiają bowiem, że może równie dobrze pełnić rolę finału całego serialu, którego dalszy los pozostaje na ten moment nieznany. Wielką szkodą byłoby się jednak żegnać z "Perrym Masonem" właśnie teraz, gdy ten odnalazł własną drogę i stał się jedną z ciekawszych pozycji, jakie ma do zaoferowania współczesna telewizja.
Mając zatem nadzieję, że to mimo wszystko nie jest nasze ostatnie spotkanie z Perrym i że Della otrzyma kolejną szansę, żeby udowodnić, że jest od niego lepsza, wypada tylko jeszcze raz podkreślić, że za nami naprawdę świetny sezon. Pełen niuansów, unikający oczywistych rozwiązań, budujący sprawę i jej poszczególne elementy z dbałością równą tej o postacie, które w każdym przypadku wykonały ogromny krok naprzód, pozostając perfekcyjnie nieidealnymi. Oby nie był to krok ostatni.