"Person of Interest" (2×10): Mało rutynowy koniec
Michał Kolanko
16 grudnia 2012, 16:33
Pierwsza połowa 2. sezonu "Person of Interest" za nami. Niestety, podobnie jak rok temu, dobre odcinki mieszały się z nużącymi i rutynowymi "zagadkami tygodnia". Ale ten odcinek – ostatni aż do stycznia – wiele rzeczy wynagrodził. Uwaga, spoilery!
Pierwsza połowa 2. sezonu "Person of Interest" za nami. Niestety, podobnie jak rok temu, dobre odcinki mieszały się z nużącymi i rutynowymi "zagadkami tygodnia". Ale ten odcinek – ostatni aż do stycznia – wiele rzeczy wynagrodził. Uwaga, spoilery!
"Person of Interest" w pierwszym sezonie był udanym połączeniem zwykłego procedurala z rozbudowaną, wielowątkową opowieścią, którą twórcy snuli przez cały rok. Niestety, nie wszyscy przetrwali proces rozkręcania się tej produkcji. Bo "snujący się" to najlepsze określenie na wiele odcinków, które były po prostu nudnym odhaczaniem kolejnych spraw. Podobnie było w pierwszej połowie 2. sezonu, którą mamy już za sobą. Ale tym razem "PoI" mocno – i momentami niebezpiecznie – przechylił się w stronę autoparodii. Zwykle dystans pomaga serialom – i odrobina dystansu byłą także przyczyną, dla której 1. sezon okazał się takim sukcesem. Ale teraz w wielu przypadkach było tego za wiele.
Klasycznym przykładem był np. odcinek "Til Death", w którym nienawidzący się nawzajem małżonkowie nasyłają na siebie płatnych zabójców. Reese i Finch dostają od Maszyny (czyli od superkomputera wykrywającego dla rządu USA terroryzm i podsłuchującego całą elektroniczną komunikację) ich numery i muszą uratować nie tylko ich życie, ale i małżeństwo. "Till Death" był w stylistyce najbliższej odcinkowi walentynkowemu, co przy poważnej do tej pory tematyce serialu nieco raziło.
Kolejną wadą sezonu jest mało widoczny wątek główny. Po obiecującym starcie – czyli porwaniu Fincha – twórcy bardzo szybko wcisnęli guzik "reset" i wszystko wróciło do normy. Od tego czasu niewiele dowiedzieliśmy się nowego o Maszynie czy też o Root, hakerce, która porwała Reese'a. Zamiast tego dostaliśmy wiele nudnych, rutynowych odcinków. Nawet jeśli były świetnie zrealizowane, a relacja między dwójką głównych bohaterów jak i też ich wspólnikami w NYPD są nadal bardzo mocne i dobrze pokazane, to nie dało się uniknąć wrażenia deja vu oglądając kolejne odcinki.
"Person of Interest" stracił gdzieś swój mroczny, paranoidalny, cyberpunkowy klimat z pierwszego sezonu. O ile można było w nim dostrzec echa takich książek jak "Spook Country" Gibsona czy nawet wcześniejsze "Rozpoznanie wzorca" tego samego autora, to teraz mamy do czynienia z lżejszą, zbyt przyjemną i naiwną opowiastką o Batmanie w dobrym garniturze.
Na szczęście "Shadow Box", czyli ostatni odcinek w tym roku, ratuje sytuacją. To powrót do dobrej formy. Przede wszystkim – nie ma mowy o dobrym nastroju. Mimo że sprawa wydaje się rutynowa, od samego początku łatwo wyczuć, że tym razem stanie się coś złego. I tak się rzeczywiście dzieje. Reese angażuje się w pomoc ludziom, których ma chronić – i kończy się to dla niego źle. Bo do gry wkracza w "Shadow Box" także FBI, dysponujące nową metodą namierzania "człowieka w garniturze". I w ostatniej scenie odcinka Reese przez swój błąd wpada w ręce FBI. Tyle że razem z innymi ludźmi, którzy wpadli w sidła FBI, ale są powiązani ze sprawą odcinka.
Jak to się skończy? Czy tym razem to Finch będzie musiał przez jakiś czas radzić sobie bez Reese'a? Dowiemy się już w styczniu. Ale co najważniejsze, "Shadow Box" pokazuje, że powrót do "Person of Interest" w starym stylu jest możliwy. Oby był to zwiastun, że tak już będzie cały czas.