"Barry" wraca w doskonałej formie, ale pełen wątpliwości – recenzja 4. sezonu serialu HBO
Mateusz Piesowicz
17 kwietnia 2023, 08:01
"Barry" (Fot. HBO)
Zaczynając od absurdalnej czarnej komedii, "Barry" przebył długą drogę do miejsca, w którym znajduje się teraz. Co przynosi bohaterowi i widzom zakończenie tej pokręconej historii?
Zaczynając od absurdalnej czarnej komedii, "Barry" przebył długą drogę do miejsca, w którym znajduje się teraz. Co przynosi bohaterowi i widzom zakończenie tej pokręconej historii?
W trzech dotychczasowych sezonach "Barry" nauczył nas wielu rzeczy, a wśród nich tego, żeby nie ufać w jego przypadku żadnym gatunkowym konwenansom. Serial autorstwa Billa Hadera i Aleca Berga żonglował nimi nieustannie, zmieniając tonację, nastroje oraz zasady gry o 180 stopni nawet w obrębie pojedynczego odcinka i sprawiając, że nigdy nie wiedzieliśmy, czego należy spodziewać się dalej. W swojej finałowej odsłonie produkcja HBO nie tyle trzyma się tej reguły, co jeszcze ją podkręca.
Barry sezon 4, czyli absurdalna jazda bez trzymanki
Oglądając przedpremierowo siedem z ośmiu odcinków 4. sezonu, czułem się jak wsadzony na rozpędzoną karuzelę, która ani myśli choćby na moment zwolnić. Wszystkie moje oczekiwania względem finałowej partii odcinków mogłem bardzo szybko wyrzucić do kosza, bo "Barry" bynajmniej nie zamierzał ich spełniać, w jeszcze większym stopniu niż do tej pory pokazując swoją absolutną wyjątkowość. To nie jest taki serial jak inne. To nie jest historia, której zakończenia można się domyślić. To nie jest nic, co już gdzieś widzieliście, nawet jeśli przez moment tak pomyślicie.
A trzeba przyznać, że na samym początku rzeczywiście można w pułapkę takiego myślenia wpaść, bo 4. sezon zaczyna się jeszcze dość niewinnie, startując wkrótce po wydarzeniach ze swojego poprzednika. Barry (Bill Hader) wreszcie wpadł, lądując w więzieniu po tym, jak został zwabiony w policyjną zasadzkę przez Gene'a (Henry Winkler). Sam Cousineau korzysta na rozgłosie, gdy sprawa staje się publiczna, co pozwala mu ponownie błysnąć w świetle reflektorów. Wyjście prawdy na jaw ma oczywiście potężny wpływ na Sally (Sarah Goldberg), która uciekając przed traumą po ostatnich wydarzeniach, udaje się do domu rodzinnego w Joplin. Swoje trzy grosze dorzuca także Hank (Anthony Carrigan), któremu najbliżej ze wszystkich do szczęśliwego zakończenia u boku Cristobala (Michael Irby). Pionki rozstawione i co dalej?
Raz wprawiona w ruch fabularna machina nie zatrzymuje się już ani na sekundę, będąc często krwawym i tylko na pozór nonsensownym ciągiem przyczynowo-skutkowym. Każda decyzja ma swoje konsekwencje, które wyciągane błyskawicznie powodują szereg kolejnych, sprawiając, że nie mamy chwili na złapanie oddechu, mogąc tylko na bieżąco reagować na szybko zmieniające się okoliczności. Z jednej strony absurd goni absurd, a serial lśni pełnym blaskiem swojego komediowego potencjału, z drugiej jednak nie gubią się w tym emocje, gdy zza brutalnego ekranowego nihilizmu wyglądają kwestie winy, odkupienia i człowieczeństwa.
Barry znów sprawdza, czy da się uciec przed przeszłością
Chociaż widz jest w tym szaleństwie trochę jak rzucana od ściany do ściany marionetka, nie ma mowy o poczuciu bezcelowości. Twórcy nieustannie kuszą nas bowiem wizjami znalezienia tych najlepszych rozwiązań, które dałyby wszystkim upragniony happy end. Barry'emu jeśli nie odkupienie licznych win, to chociaż jasną odpowiedź na pytanie, jak dalej z nimi żyć. Gene'owi święty spokój, rozliczenie z przeszłością oraz zaspokojenie narcystycznych potrzeb. Sally spełnienie ambicji i pokonanie własnych słabości. Hankowi szczęście w ramionach ukochanego. Tylko czy tego typu jednoznaczne zakończenia są tu w ogóle możliwe?
Być może jesteśmy już daleko za punktem, w którym sprawy można było jeszcze wyprostować, a może ten tak naprawdę nigdy nie istniał? "Barry" oferuje w pewnym stopniu ucieczkę od rzeczywistości, której i bohaterowie, i widzowie boją się stawić czoła, ale jednocześnie ciągle ich z tą niewygodną prawdą konfrontuje, obserwując, jak zareagują. Czy przyjdzie moment taki moment, gdy wreszcie pogodzą się z losem i zaakceptują cokolwiek przyniesie im przyszłość? Czy znów uciekną, wmawiając sobie, że jest inne wyjście i że wszystko można jeszcze naprawić?
Ogromną siłą serialu już od jego początków było to, że przedstawiając swoich bohaterów jako ludzi bardzo odległych od ideału, stale znajdował powody, żeby dawać im jeszcze jedną szansę, i kolejną, i następną. Mnożył na ich temat wątpliwości, które w 4. sezonie są już całymi górami, ale nigdy nie przekraczał tej ostatecznej granicy, zza której nie było już możliwości powrotu. Albo przynajmniej robił takie wrażenie, fundując widzom perfekcyjne oszustwo, w które daliśmy się złapać jak muchy w pajęczą sieć, wiążąc się emocjonalnie z postaciami skazanymi na klęskę. Stworzona w ten sposób iluzja, choć piękna, była jak aktorska kariera Barry'ego – tylko zasłaniała, co kryło się pod nią.
Barry oświadcza w 4. sezonie, że pora zdjąć maski
Czy w takim razie 4. serię "Barry'ego" należy traktować jako wielkie zderzenie fikcji z rzeczywistością? W pewnym stopniu tak, ale jeszcze trafniejsze będzie powiedzenie, że jest to sezon, w którym wielu bohaterom nareszcie opadają noszone przez nich maski. Za tymi kryją się zaś nie tylko ich prawdziwe oblicza, ale też wcześniej tłumione lub niepotrafiące się wydostać na zewnątrz emocje. Czy to są złość i agresja, które momentami czynią postawionego pod ścianą i pozostawionego samemu sobie Barry'ego autentycznie przerażającym, czy desperacja i rezygnacja towarzyszące Sally, które robią z niej mocną kandydatkę na najtragiczniejszą postać w serialu.
Nie da się ukryć, że całkowicie zakryty wcześniej przed naszymi oczami lub ledwie sygnalizowany prawdziwy obraz często nie stanowi pięknego widoku. Seans "Barry'ego" bywa więc w tym sezonie doświadczeniem różnorakim. Raz komicznym, raz poruszającym, raz tragicznym, a niekiedy wszystko naraz. Nie spełniając oczywistych fanowskich oczekiwań, twórcy robią znacznie więcej, zwykle pozostawiając otwartą kwestię, jak na zastaną sytuację zareagujemy. Chociaż nie zawsze. Bo przykładowo fragmenty odnoszące się do krytyki środowiska filmowego są jak zawsze jednoznaczne w odsłanianiu i kompromitowaniu rządzących nimi zasad, z kolei wśród postaci znajdziemy takie, które na przestrzeni czasu nie przeszły wielkich zmian, jak choćby pozostający tą samą kanalią co zawsze Fuches (Stephen Root).
Cała reszta unika jednak tej czarno-białej perspektywy, we wręcz spektakularnym stylu mieszając tragizm z komizmem i sprawiając, że nawet standardowo zabawne elementy fabuły nabierają chwilami przeszywająco mrocznego oblicza. W efekcie otrzymujemy serial, który bawiąc i nie pozwalając oderwać od siebie wzroku, równocześnie nie daje się pozbyć wiszącego nad wszystkim niczym gradowa chmura fatalistycznego poczucia, że nic dobrego nie może z tego wyniknąć.
Barry to wielki popis Billa Hadera przed i za kamerą
Pogodzić ze sobą tak różne konwencje, a do tego sprawić, żeby fabularnie całość miała ręce i nogi, trzymała wysokie tempo i nie gubiła się w tonie pomysłów, to nie lada wyzwanie. Tym większe uznanie należy się Billowi Haderowi, który już wcześniej pokazywał przy okazji "Barry'ego" również reżyserski talent, tym razem stając jednak za kamerą nie pojedynczych odcinków, ale całego sezonu.
Z doskonałym skutkiem, bo jego widoczne praktycznie w każdej scenie wyczucie, jak należy ją poprowadzić, jest wręcz niesamowite. Tak doskonałych przykładów na to, jak połączyć powagę danego momentu z jego niedorzecznością, czy jak wpleść sytuacyjny humor w sceny brutalnej akcji nie znajdziecie nigdzie indziej w telewizji – a ten sezon wręcz od nich pęka.
Co trzeba docenić tym bardziej, że przecież było dla Hadera tylko połową zadania. Aktorsko sprostał mu równie znakomicie, po raz kolejny perfekcyjnie znajdując równowagę między brutalnym psychopatą i rozpaczliwie szukającym oparcia chłopcem. Choć na brawa zasługuje tu rzecz jasna znacznie więcej osób, począwszy od fenomenalnej Sary Goldberg, która dostaje w tym sezonie (a zwłaszcza w jego drugiej części) duże pole do popisu i z niego korzysta. Zresztą zarówno o niej, jak i o całej reszcie chciałbym napisać znacznie więcej, ale nie pora teraz na to, żeby nie psuć wam bardzo licznych niespodzianek tego sezonu.
Powiedziawszy to, bynajmniej nie mogę czuć się od was wiele mądrzejszy, bo brak dostępnego dla krytyków finału sprawia, że wszystko, co zostanie w najbliższych odcinkach postawione na głowie, może jeszcze jak najbardziej wykonać na koniec kolejną woltę. Jak się odnaleźć w tej historii, która wykracza daleko poza rozstrzygnięcie, czy Barry to dobry, czy zły facet, wiedzą tylko twórcy. My możemy wyłącznie im zaufać (na co zasłużyli bez dwóch zdań), oglądać i żałować, że to już prawie koniec.