Kity tygodnia: "Homeland", "Revolution", "Castle", "2 Broke Girls"
Redakcja
25 listopada 2012, 19:04
"Revolution" (1×09 – "Kashmir")
Andrzej Mandel: Czy ktoś był zaskoczony, że w pobliżu bohaterów pojawił się kolejny zdrajca? Jeżeli tak, to ma szczęście, bo może oglądał "Kashmir" z zainteresowaniem. Scenarzystom należy się zresztą kara ciężkich robót za wymyślenie halucynacji z powodu rzekomego braku tlenu w tunelach o objętości kilku tysięcy metrów sześciennych, w których swobodnie biegają szczury. Taaak… tlen na pewno by się wyczerpał tak szybko. O rzekomej bombie nie wspomnę, bo to już zbyt duża żenada.
"Revolution" wydaje się być serialem pisanym pokątnie przez uczniów słabej szkoły albo polskich scenarzystów szkolonych przez Łepkowską. Nic innego nie tłumaczy nagromadzenia absurdów i rozwiązań z kapelusza.
Michał Kolanko: Odcinki przed wielomiesięczną przerwą – "Revolution" powróci po następnym tygodniu dopiero w marcu – teoretycznie powinnny wzbudzić jak największe zainteresowanie widzów. Tymczasem w głównym wątku dostaliśmy czołganie się po kanałach. Miles z wesołą ekipą przebijali się przez kanały, by dostać się do siedziby swojego dawnego kumpla Sebastiana Monroe i w tym czasie wszyscy podlegli halucynacjom, które tylko przypomniały najgorsze momenty serialu. Np. Aaron miał zwidy dotyczące sytuacji w której zdecydował że tak bardzo kocha swoją żonę, że aż musi ją zostawić.
"Revolution" utrzymuje swój niski poziom, a w USA widzom to wyraźnie nie przeszkadza.
Paweł Rybicki: Kiedy się myśli, że ten serial nie może już być gorszy, twórcy zaskakują kolejnym poziomem beznadziei. W ostatnim odcinku autorzy postanowili się wysilić na pewną komplikację i wprowadzili sceny z halucynacjami. Kuriozalny był powód halucynacji – bohaterom zabrakło tlenu, ponieważ rzekomo spaliły go pochodnie, którym oświetlali sobie drogę przez jakieś korytarze. Tyle że korytarze były tak wielkie, że w żaden sposób nie mogłoby w nich zabraknąć tlenu. Tak, czy inaczej, halucynacje mogły być nawet dobrym pomysłem, ale sceny z nimi poprowadzono bez odrobiny suspensu. Widz od razu dostrzegał, co jest jawą, a co snem.
Co poza tym? Nasza drużyna została drugi raz z rzędu zdradzona. Ich przetrwanie, to prawdziwy cud. Kolejną głupotą był motyw maszynerii budowanej przez Rachel dla generała Monroe. W pewnym momencie przyszła kontrola i orzekła, że to nie prądotwórczy agregat, ale bomba. Szok! Pojawia się jednak pytanie, jaką bombę złożyła Rachel, skoro nie miała materiału wybuchowego. Same śrubki nie wybuchają…
Marta Wawrzyn: To prawda, każdy odcinek "Revolution" zaskakuje coraz słabszym poziomem. Ten był nie dość że idiotyczny, to jeszcze nudny. Być może coś by z tego serialu było, gdyby pozbyć się wątku rodzinno-podróżniczego i skupić się na tym, co się dzieje w siedzibie gen. Monroe. Przynajmniej tamtejsi aktorzy są coś warci – podobnie jak grane przez nich postacie, tj. Gus Fring i Juliet z "Lost".
Dla tych, którzy nie zrozumieli sarkazmu: tak, uważam, że obie postacie są mocno inspirowane tym, co oboje aktorzy już grali w przeszłości. To, co zrobiła na koniec Rachel, owszem, było fajne, ale też okropnie przewidywalne – tak właśnie zachowałaby się w tej sytuacji Juliet. Za co scenarzystom "Revolution" należą się dodatkowe baty.
"Homeland" (2×08 – "I'll Fly Away")
Michał Kolanko: Oba wątki rozwijane w 8. odcinku serialu są bardzo słabe, a zakończenie – przewidywalne. Carrie po raz kolejny stosuje motyw z pierwszego sezonu i nie jest to ani mocne emocjonalnie, ani interesujące z fabularnego punktu widzenia. Wątek z wyrzutami sumienia córki Brody'ego jest z kolei schematyczny i nie wnoszący absolutnie nic.
Homeland po raz pierwszy zaczął zjadać własny ogon. Jeśli ten trend się utrzyma, to ogólna ocena dobrze rozpoczętego 2. sezonu może być dużo gorsza niż można było się tego spodziewać.
Andrzej Mandel: Claire Danes wpada w pewną manierę – ona albo reżyser. W każdym razie wszystko to już było – świrowanie Carrie, jej przekonanie o tym, że ma rację, jej miny, a nawet seks z Brodym, tym razem w formie słuchowiska porno. Nawet przewrotka z Abu Nazirem na koniec nie uratowała odcinka, tym bardziej, że można było się jej spodziewać od początku sezonu. Odcinek wiał nudą, niezależnie od tego jak bardzo wszyscy się w nim starali. Ale przynajmniej dobrze się spało.
Marta Wawrzyn: Są seriale wybitne, seriale, które trzymają poziom w każdym odcinku. Wśród emitowanych obecnie widzę dwie takie produkcje – "Breaking Bad" i "Mad Men". "Homeland" w dwóch ostatnich odcinkach udowodnił, że do tego grona się nie zalicza.
Niezależnie od tego, czy to romansidło jest z którejkolwiek strony na serio, czy też to tylko gra, która ma doprowadzić do niesamowitego finału, na Carrie i Brody'ego razem nie jestem już w stanie patrzeć. Zniknęła gdzieś cała magia, pozostało denerwujące czekanie na zakończenie. Seks w stylu króliczków Duracella wypadł żenująco, a "poranek po" niewiele lepiej. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki i tyle. Śmieszności dopełniają grymasy Claire Danes, które w hurtowej ilości po prostu nie spełniają swojej roli.
Mam też wrażenie, że scenarzyści nie mają czym wypełnić już całego odcinka – bo inaczej nie potrafię wytłumaczyć koszmarnie banalnego wątku Dany i syna wiceprezydenta. Przy całej mojej sympatii do "Homeland" – kit.
"2 Broke Girls" (2×07 – "And the Three Boys with Wood")
Nikodem Pankowiak: Odcinek zaczął się świetnym i obrzydliwym zarazem tekstem Max. Później niestety jest już dużo gorzej. Dwóch wysportowanych Amiszów, z których jeden ma permanentną erekcję, nie bawiło mnie ani trochę. Wiecznie napalona Sophie przestała mnie bawić już jakiś czas temu. Dodajmy do tego zupełną marginalizację pozostałych bohaterów a wyjdzie nam chyba najgorszy odcinek całego 2. sezonu. Szkoda, bo tydzień wcześniej było dużo lepiej, mam wrażenie, że twórcom czasami zwyczajnie nie chce się wysilać.
"Castle" (5×08 – "After Hours")
Andrzej Mandel: Każdemu zdarzają się wpadki i "Castle" nie jest wyjątkiem. Po serii znakomitych odcinków nadszedł czas na zdecydowanie słabszy. Schematyczna zagadka kryminalna, nielogiczna i pełna luk intryga ucieczki przez "zakazaną dzielnicę" położyła odcinek pełen naprawdę niezłych scen – kłótni rodziców Caskett czy przesłuchiwania zakonnicy połączonego z tekstem "katolicka szkoła jest jak wojna". Przykro mi to stwierdzać, ale "After Hours" obejrzałem do końca tylko z zawodowego obowiązku.