"Drogi Edwardzie" to wyciskacz łez w wersji turbo – recenzja serialu Apple TV+ od Jasona Katimsa
Nikodem Pankowiak
5 lutego 2023, 14:32
"Drogi Edwardzie" (Fot. Apple TV+)
"Drogi Edwardzie" to pozycja obowiązkowa dla tych, którzy uwielbiają smutne seriale. Ci, którzy nie przepadają za emocjonalnym szantażem, mogą nie być tak zachwyceni.
"Drogi Edwardzie" to pozycja obowiązkowa dla tych, którzy uwielbiają smutne seriale. Ci, którzy nie przepadają za emocjonalnym szantażem, mogą nie być tak zachwyceni.
Jason Katims to prawdziwy ekspert od wzruszania widza i wyciskania z niego ostatnich łez. Nic zatem dziwnego, że to akurat on zabrał się za serialową adaptację książki "Drogi Edwardzie" autorstwa Ann Napolitano dla Apple TV+. No bo czy może być coś bardziej wzruszającego niż 12-letni chłopiec, który jako jedyny z pasażerów przeżywa katastrofę lotniczą? I w której na dodatek ginie cała jego rodzina? To historia wręcz idealna, aby na ekran przeniósł ją człowiek, który dał światu "Parenthood" i "Friday Night Lights", a w ubiegłym roku – ku mojemu rozczarowaniu już skasowane przez Amazona – "Tak to widzimy".
Drogi Edwardzie – o czym jest serial Apple TV+?
"Drogi Edwardzie" to historia o ludziach, których połączyła tragedia. Lecący z Nowego Jorku do Los Angeles samolot rozbija się, a w katastrofie giną wszyscy pasażerowie i załoga. Wszyscy, oprócz tytułowego bohatera, młodego Edwarda (Colin O'Brien, "S.W.A.T. Jednostka specjalna), który razem z rodzicami i bratem leciał rozpocząć nowe życie na Zachodnim Wybrzeżu USA. To właśnie na nich skupia się większość uwagi w pierwszym odcinku – tym, który pokazuje nam przede wszystkim wydarzenia sprzed katastrofy, zapoznając nas bardzo dokładnie z ofiarami i ich bliskimi.
Już na pierwszy rzut oka widać, że Edward nie jest zwyczajnym dzieckiem – jest wyjątkowo inteligentny, ale też już na pierwszy rzut oka zdaje się być w spektrum autyzmu, co objawia się choćby nieco nienaturalnym przywiązaniem do drobiazgów. Jego rodzice, Jane (Robin Tunney, "Mentalista") i Bruce ("Brian d'Arcy James, "Evil") są wobec chłopca niezwykle opiekuńczy, tym większym szokiem może być dla niego ich śmierć w katastrofie. Edward trafi pod skrzydła ciotki, Lacey (Taylor Schilling, "Orange Is the New Black"), siostry Jane, z którą łączyła ją dość skomplikowana relacja. Lacey od lat bezskutecznie stara się o dziecko, można zatem domyślać się, że pojawienie się Edwarda wywróci jej życie do góry nogami.
Edward i Lacey to oczywiście niejedyni bohaterowie serialu. Dużą rolę odegrają w nim również chociażby Dee Dee (Connie Britton, "Friday Night Lights"), która w katastrofie straciła męża, oraz Adriana (Anna Uzele, "Miasto na wzgórzu"), wnuczka ikonicznej czarnoskórej senatorki, która również zginęła w wypadku lotniczym. Choć każda z postaci bardzo się od siebie różni – na tyle, by w normalnych okolicznościach ich drogi nigdy się nie przecięły – to tragedia łączy ich ze sobą na zawsze. Razem będą próbowali poradzić sobie z bólem, stratą i zrozumieć, jak w ogóle mogło dojść do katastrofy.
Drogi Edwardzie – emocje à la Jason Katims w wersji turbo
Emocjonalny potencjał historii w "Drogi Edwardzie" jest ogromny i faktycznie twórcy serialu potrafią z niego skorzystać. Choć widzowie doskonale wiedzą, co wydarzy się za chwilę, i tak odczuwają wiszące w powietrzu napięcie. Odczuwają tym bardziej, że pasażerowie feralnego lotu do Los Angeles nie są tylko szarą masą, nie mają zginąć jako statyści w historii tytułowego bohatera. Twórcy poświęcają im chwilę z dwóch powodów – abyśmy faktycznie odczuli ich stratę i żebyśmy lepiej potrafili zrozumieć ich bliskich, mierzących się ze stratą w kolejnych odcinkach.
Tyle że tego ładunku emocjonalnego w całej historii jest mniej, niż mogłoby się początkowo wydawać. Pierwszy odcinek jest nieco zbyt chaotyczny – Katims, który osobiście napisał do niego scenariusz (a także do odcinka drugiego i finału), skacze między teraźniejszością i przeszłością, od jednego bohatera do drugiego, przez co widzowi może być ciężko skupić uwagę na całej historii. Wydaje się, że lepszym rozwiązaniem byłoby poświęcenie każdemu z głównych bohaterów jednego z pierwszych odcinków – wtedy faktycznie moglibyśmy lepiej ich poznać. Zamiast tego mamy wrażenie, że dostajemy o nich jedynie strzępki informacji, a główną cechą każdego z nich staje się to, że stracił kogoś bliskiego w katastrofie samolotu.
Serial jest też dość przewidywalny, jeśli chodzi o zabiegi fabularne. I nie chodzi tu wyłącznie o samą katastrofę, o której wiemy od początku – czynienie z tego faktu zarzutu wobec twórców byłoby absurdalne. Ale gdy córka pyta Dee Dee, czy między nią i ojcem wszystko jest w porządku, możemy przypuszczać, że pewne tajemnice zaczną wychodzić na światło dzienne już po katastrofie. Gdy Adriana rezygnuje z polityki i pracy u babci, obstawiamy w ciemno, że ostatecznie będzie ubiegała się o miejsce po niej w Kongresie. Jasne, czasem zostaniemy zaskoczeni, ale w ogólnym rozrachunku "Drogi Edwardzie" zbyt rzadko zbacza z najbardziej oczywistej drogi.
Drogi Edwardzie – czy warto oglądać serial Apple TV+?
Inna sprawa, że przecież nie o to w tym wszystkim chodzi – nie mamy być zaskakiwani cliffhangerami i kolejnymi szokującymi zwrotami akcji, to nie "Zagubieni". "Drogi Edwardzie" to przede wszystkim serial o ludziach, którzy będą musieli radzić sobie ze stratą i szokiem, jaki wywołała w nich nagła i niespodziewana strata bliskich. I na tym poziomie serial jeszcze jako tako funkcjonuje, choć za często można odnieść wrażenie, że twórcy próbują nami manipulować i na siłę wywoływać emocje. Nie ma możliwości, by choć na moment pozwolono widzom zapomnieć o Tej Strasznej Katastrofie.
Jasne, ona musi niczym cień podążać za bohaterami, ale towarzyszące jej stężenie patosu bywa chwilami naprawdę nieznośne. Rozumiem, że "wrzucenie na luz" w historii, która zaczyna się od katastrofy samolotu, może być trudnym zadaniem, ale w serialu brakuje momentów, w których można byłoby złapać oddech, odpocząć od całej tej tragedii. Katimsowi i spółce wyraźnie brakuje w tej kwestii wyczucia – nawet poprzedzające katastrofę sceny w samolocie zostały przeciągnięte do granic możliwości. Sam zacząłem wręcz prosić w myślach, by ten samolot wreszcie się rozbił, aby moje męki zostały zakończone.
To wszystko dzieje się dlatego, że "Drogi Edwardzie" to serial (zbyt) mocno nastawiony na wyciskanie z widza łez. Momentami jest na tym skupiony tak bardzo, że zaczynamy odczuwać wręcz, jakbyśmy byli przez twórców emocjonalnie szantażowani. "Dziecko straciło całą rodzinę w katastrofie – dlaczego nie płaczesz?!" – takie zagrywki jednak rzadko działają, dlatego nowy serial Apple TV+ jestem w stanie ocenić na chłodno. I nie jest to ocena pełna zachwytów. "Drogi Edwardzie" to serial, który można zobaczyć, ale w temacie żałoby i radzenia sobie ze stratą nie jest on ani trochę odkrywczy. To wszystko już gdzieś widzieliśmy, a przy tym rzadko byliśmy tak zmuszani do płaczu.