"Castle" (5×08): Noc z zabójcą
Andrzej Mandel
22 listopada 2012, 21:53
Castle i Beckett musieli poradzić sobie w wrogim otoczeniu. Świetne dialogi i dobre sceny nie przykryły jednak schematycznej zagadki kryminalnej. Spoiler.
Castle i Beckett musieli poradzić sobie w wrogim otoczeniu. Świetne dialogi i dobre sceny nie przykryły jednak schematycznej zagadki kryminalnej. Spoiler.
Każdemu może trafić się słabszy odcinek, nawet "Castle", który w tym sezonie prezentuje naprawdę wysoki poziom. Jednak tym razem słabości wątku kryminalnego nie dało się ukryć za świetnymi scenami związanymi z życiem osobistym bohaterów.
Ten schemat przewija się w kinie i serialach od dawna – dwóch przyjaciół wybrało dwie różne drogi, jeden został księdzem, drugi gangsterem, ale obaj nadal oddaliby za siebie życie. Twórcy nie dali rady zaskoczyć widza i od chwili, w której policjanci znajdują ciało księdza, wiadomo, że główny podejrzany na pewno go nie zabił. Podejrzenia naturalnie padają więc na jedyną osobę w pobliżu. Tak, na "świadka". Tyle w temacie zagadki.
Być może dlatego twórcy tak wysilali się, byśmy mieli przynajmniej dobrą zabawę śledząc inne wątki, poczynając od sceny, w której ojciec Beckett kłóci się z matką Castle'a i od żenującej rodzinnej sceny Ricka i Kate ratuje tylko morderstwo. Potem mamy kłótnię Castle'a i Beckett ciągnącą się faktycznie przez cały odcinek. Rolę mediatora przejął skutecznie socjopatyczny morderca i trzeba przyznać, że było to bardzo zabawne (jeszcze zabawniejsze musiało być dla tych, którzy nie domyślili się, kto jest mordercą).
Nie wypada też nie pochwalić Susan Sullivan grającej Marthę (matkę Castle'a) za scenę na posterunku. Dobrze zagrała zaniepokojoną matkę, do której po latach dotarło wreszcie, że jej syn bawiąc się w detektywa naraża się na solidne niebezpieczeństwo. Chyba wiadomo, dlaczego Rick jest dużym dzieciakiem…
Podsumowując, "After Hours" to odcinek bardzo nierówny. Dużo świetnych scen i tekstów (np. Rick myślący, że w złej dzielnicy przekona mieszkańców do wezwania policji jeżeli będzie ich dręczył dzwonkiem domofonu) nie było w stanie zasłonić miałkości zagadki, tak jak udało się choćby w "Swan Song" dzięki fantastycznej grze aktorów i dobremu pomysłowi na niekryminalną resztę.
Co nie znaczy, że "After Hours" było odcinkiem złym – wcisnęło w fotel, a pomysły na wykorzystywanie relacji wiążącej bohaterów pokazują, że "klątwa Moonlighting" została skutecznie przełamana. Ale nie zmienia to faktu, że od pojawienia się mordercy w zasięgu wzroku było wiadomo, że to on zabił.
No, chyba że już za dużo kryminałów oglądam…