"Kobiety na wojnie" pokazują inną stronę wojny – recenzja francuskiego melodramatu dostępnego na Netfliksie
Agata Jarzębowska
26 stycznia 2023, 13:02
"Kobiety na wojnie" (Fot. TF1)
"Kobiety na wojnie" to francuski melodramat, pokazujący, co dzieje się tuż za linią frontu, gdzie życie toczy się w cieniu ciągłego zagrożenia, a siły i odwagi wymaga nie tylko złapanie za broń.
"Kobiety na wojnie" to francuski melodramat, pokazujący, co dzieje się tuż za linią frontu, gdzie życie toczy się w cieniu ciągłego zagrożenia, a siły i odwagi wymaga nie tylko złapanie za broń.
"Kobiety na wojnie" ("Les Combattantes") to francuski melodramat, który został wyprodukowany dla telewizji TF1, a Polsce można obejrzeć go na platformie Netflix. Składająca się z ośmiu odcinków miniseria opowiada o I wojnie światowej, gdy wschodnia Francja była atakowana przez Niemcy. Jednak choć kilka razy znajdziemy się na linii frontu, nie to interesuje twórczynię serialu Cécile Lorne ("Meurtres à…") i reżysera Alexandre'a Laurenta ("Modliszka"). Koncentrują się oni na miasteczku Saint-Pauli, które znajduje się blisko linii frontu, a do którego przypadek sprowadza cztery bardzo różne kobiety, które muszą ze sobą współpracować i przetrwać trudy wojny.
Kobiety na wojnie – o czym jest francuski melodramat?
Śledzimy równolegle losy czterech bohaterek: Caroline (Sofia Essaïdi, "Poza wszelkim podejrzeniem"), której mąż dostał wezwanie do wojska i zostawia jej pod opieką fabrykę i jej pracowników; poszukiwanej i próbującej uciec z Francji pielęgniarki Suzanne (Camille Lou, "Anatomia kłamstwa"); Agnes (Julie De Bona, "Tajemnica Elise"), matki przełożonej klasztoru w Saint-Pauli; a także prostytutki Marguerite (Audrey Fleurot, "Nietykalni", "Spirala"), która jeździ wzdłuż linii frontu, mając nadzieję na odszukanie swojego porzuconego przed laty syna.
Kobiety zderzają się z okropieństwem wojny od zupełnie innej strony niż mężczyźni, którzy są ostrzeliwani na froncie. One oglądają odpryski wojny, rannych żołnierzy zwożonych do klasztoru, mordowanych we własnych domach sąsiadów, dostają listy o śmierci swoich ojców, mężów i synów, aż w końcu muszą same walczyć o zwykłą codzienność. Do tej pory świat bowiem miał dla nich stałe miejsce, w domach albo jako pomoc dla swoich mężów w rodzinnych firmach. Teraz, gdy mężczyzn nie ma, same muszą przejąć ich obowiązki.
Czwórkę bohaterek spaja to, że próbują pomagać żołnierzom. Bliskość frontu, oglądanie zwożonych dzień w dzień rannych mężczyzn sprawia, że starają się działać na tyle, na ile mogą. I choć nie łapią za broń i nie zabijają Niemców, to same też ryzykują życiem – choćby zwożąc z linii frontu do klasztoru rannych żołnierzy.
Niestety, wszystkie bohaterki i otaczający je mężczyźni są dość prosto napisani. Mają po kilka cech, które czynią ich albo tymi dobrymi, albo złymi. Może byłoby to do wybaczenia w filmie, ale mamy do czynienia z ośmioodcinkowym serialem, gdzie było dużo miejsca, by bohaterów trochę bardziej dopracować. Jednak obok dość przewidywalnych wątków bohaterek jest coś, w czym serial sprawdza się nieźle.
Kobiety na wojnie pokazują ciekawy rys społeczny
Mowa o rzeczywistości społecznej, którą przedstawiają "Kobiety na wojnie". Właśnie tak to wyglądało: kobiety ruszyły pracować w fabrykach, bo brakowało rąk do pracy, a one po śmierci swoich mężów musiały też jakoś utrzymywać rodziny. I choć serial mocno to upraszcza, to jednak jest to wątek, który wypada całkiem ciekawie.
"Kobiety na wojnie" doskonale radzą sobie też w pokazywaniu bezsensu wojny i jej brutalności. Gdy kilka razy akcja zabiera nas na linię frontu, nie dostajemy walki rodem z kina akcji, gdzie bohaterowie widzą swojego przeciwnika i wiedzą jak z nim walczyć. Zamiast dobrze zorganizowanej walki panuje chaos, żołnierze jak mają szczęście, giną od pierwszej kuli, jak mają pecha, wrzeszczą opętańczo, błagając o pomoc. Wojna nie została uromantyczniona, wojacy boją się ze szpitala wracać z powrotem na front, a niektórzy mają nawet załamania psychiczne.
Znaczącą sceną jest moment, gdy matka przełożona Agnes płacze z bezsilności, powtarzając, że dłużej nie jest w stanie znieść tego okrucieństwa. A to przecież dopiero rok 1914. Bohaterowie są przekonani, że wojna za niedługo się skończy, nie mogą wiedzieć, że to nieprawda, i czekają ich jeszcze lata życia w koszmarze.
Kobiety na wojnie – czy warto obejrzeć francuski serial?
Jednak poza tłem wojennym i społecznym, "Kobiety na wojnie" to melodramat, który idzie w swoim gatunku jak po sznurku. Bohaterowie całują się wtedy, gdy mają się pocałować, kłócą się wtedy, gdy mają się kłócić, popełniają błędy, gdy fabuła tego od nich wymaga.
Być może dlatego, że czułam, że serial trochę za bardzo chce wymusić na mnie pewne emocje, nie dałam się sprowokować do płaczu nad losami bohaterów. Bo wszystko tutaj jest wyliczone na to, byśmy razem z nimi cierpieli – od długich ujęć, po patetyczną muzykę, momentami wręcz zbyt patetyczną. Sama jestem zrażona, gdy zauważam, że twórcy starają się trochę za bardzo, by łzy stanęły mi w oczach, ale bez problemu jestem w stanie zrozumieć, że niejeden widz zapłakał nad losem bohaterek i trudnościami, z jakimi musiały się zmierzyć.
"Kobiety na wojnie" to serial, na który powinni zwrócić uwagę miłośnicy melodramatów, szczególnie tych wojennych. Bo choć nie wszystkie wątki są jednakowo udane, a bohaterowie są zbyt łopatologicznie napisani, to francuski serial kostiumowy o czwórce twardych kobiet powinien usatysfakcjonować fanów gatunku.