"Nadzwyczajna" to brytyjska komedia, która zaskoczy was swoją świeżością – recenzja serialu Disney+
Nikodem Pankowiak
25 stycznia 2023, 12:31
"Nadzwyczajna" (Fot. Disney+)
Jak żyć, gdy bycie absolutnie zwyczajną osobą czyni cię odludkiem? "Nadzwyczajna", brytyjska komedia Disney+, pokazuje, że nie jest łatwo odnaleźć się w świecie, gdzie wszyscy są super.
Jak żyć, gdy bycie absolutnie zwyczajną osobą czyni cię odludkiem? "Nadzwyczajna", brytyjska komedia Disney+, pokazuje, że nie jest łatwo odnaleźć się w świecie, gdzie wszyscy są super.
"Nadzwyczajna", nowy brytyjski serial Disney+, udowadnia, że czasem bycie zwyczajną może czynić cię najbardziej niezwykłą osobą na świecie. Produkcja, za którą odpowiada Emma Moran – jest to dla niej debiut w roli showrunnerki – przedstawia świat, który mógłby być mokrym snem wszystkich decydentów z Marvela czy DC. To świat, w którym wszyscy posiadają jakieś supermoce. I tylko jedna Jen (Máiréad Tyers) musi mierzyć się z faktem, że tych mocy nie ma. Ten fakt oczywiście mocno wpływa na jej życie i poczucie własnej wartości.
Nadzwyczajna – o czym jest brytyjski serial Disney+?
Kompleksy Jen dają o sobie znać na każdym kroku – powodują problemy ze znalezieniem porządnej pracy, wpływają na jej samoocenę oraz relacje z mężczyznami i bliskimi. W świecie, gdy po ukończeniu 18. urodzin wszyscy zyskują jakieś supermoce – często absurdalne, ale zawsze jakieś – osobie, która jest ich pozbawiona, musi być wyjątkowo trudno żyć. Zwłaszcza że Jen jest zdesperowana, by moce jeszcze pozyskać i w tym celu ucieka się nieraz do dość niecodziennych metod. Oczywiście są one nieskuteczne, co sprawia jedynie, że główna bohaterka zadręcza się coraz bardziej.
Na szczęście w trudnych chwilach może liczyć na swoich przyjaciół i zarazem współlokatorów. Carrie (Sofia Oxenham, "Poldark") i Kash (Bilal Hasna) zawsze stoją u boku Jen, gotowi wesprzeć ją, gdy ta akurat czuje się paskudnie. A przy tym są użytecznymi przyjaciółmi, bo mają moce, które pomagają Jen w życiu – Kash potrafi cofnąć nieco czas, co pozwala np. uniknąć spóźnienia do pracy. Moc Carrie jest jedną z najbardziej niepokojących, jakie zobaczymy w całym serialu – potrafi "oddać" swoje ciało zmarłej osobie. Dzięki temu żywi mogą z nią porozmawiać – jedni po to, by rozstrzygnąć sprawy spadkowe, inni, by znaleźć ukojenie.
Choć często jest utrzymana w smutnym, wręcz dołującym tonie, składająca się z ośmiu odcinków "Nadzwyczajna" (widziałem przedpremierowo całość) to jednak przede wszystkim komedia. Nie może więc zabraknąć tutaj także zabawniejszych momentów, jak np. niemal każda scena z udziałem matki Jen, Mary (Siobhán McSweeney, "Derry Girls") i jej partnera, Iana (Robbie Gee, "Stacja Berlin"). Relacje matki z córką są skomplikowane, ujmijmy to w ten sposób, a biedny Ian znalazł się w samym środku tego tornada. Choć rodzinne perypetie nie będą stanowiły osi serialu, są jednym z kluczowych elementów do lepszego zrozumienia Jen.
Nadzwyczajna bawi się popularnym gatunkiem filmowym
Kino i telewizja bezustannie sięgają po historie o superbohaterach – niezwykłych ludziach, którzy dokonują wielkich rzeczy, bo zostali obdarowani mocami, o jakich zwykli śmiertelnicy mogą tylko pomarzyć. "Nadzwyczajna" wywraca ten koncept do góry nogami i zadaje pytanie, co by było, gdyby wszyscy ludzie w pewnym momencie swojego życia otrzymywali moce, a wyjątkową była ta osoba, która ich nie posiada? Ta zabawa formatem jest naprawdę świetna, a twórcom nie brakuje wyobraźni, by wymyślać kolejne, coraz dziwniejsze supermoce, często zupełnie nieprzydatne w życiu. Czyżby to była satyra na Marvela i spółkę, którzy wprowadzają niekiedy dość absurdalnych bohaterów na ekrany.
Oczywiście "Nadzwyczajna" nie jest pierwszą produkcją superbohaterską (o ile umówimy się, że możemy ją tak określać), z twistem. Tych, na czele z "The Boys", mieliśmy już sporo. Tę wyróżnia jednak fakt, że superbohaterów nie wyróżnia właśnie nic – każdy ma jakieś zdolności. W takiej sytuacji zakładanie kostiumów – koncept dość brutalnie wyśmiany już w pierwszym odcinku – i samodzielne wymierzanie sprawiedliwości nie ma żadnego sensu. Twoje supermoce nie zrobią wrażenia na nikim, w końcu każdy jakieś ma. Każdy, oprócz Jen.
Oryginalny tytuł "Nadzwyczajnej" to "Extraordinary" – tu i tu mamy zatem do czynienia z grą słów, która najlepiej oddaje charakter serialu i samej postaci. Jen jest wyjątkowa właśnie dlatego, że jest zupełnie zwykła. Problem w tym, że główna bohaterka swojej wyjątkowości nie chce dostrzec i wolałaby wpasować się w świat, gdzie każdy jest jakiś. W swoich próbach wpasowania się Jen jest tak zdesperowana, że zaakceptowałaby nawet tak groteskową "supermoc", gdzie przez pokazanie biustu zmienia zwierzęta w mężczyzn. Scenarzyści, choć zrobili to w dużej mierze za pomocą żartów – zwykle naprawdę udanych – stworzyli przejmujący portret głównej bohaterki, która przez swoje niedopasowanie czuje się sama w świecie.
Nadzwyczajna – czy warto oglądać brytyjski serial?
Sama oczywiście nie jest, co czasem trudno jej dostrzec, bo przecież zawsze może liczyć na swoich przyjaciół. Chemia między bohaterami "Nadzwyczajnej" jest ogromna, w czym zasługa twórczyni serialu, ale przede wszystkim obsady. Obsady, która składa się z bardzo nieopatrzonych twarzy – poza Siobhán McSweeney, która zupełnie jak w "Derry Girls" kradnie niemal każdą scenę ze swoim udziałem. Jasne, odejmijmy od nich supermoce (lub cierpienia z powodu ich braku) i okaże się, że takich bohaterów w produkcjach o młodych dorosłych mieliśmy już na pęczki. Ale to właśnie ten koncept serialu sprawia, że w ogóle tego nie odczuwamy.
Bo "Nadzwyczajna" odświeża dwa gatunki – jest potrzebnym powiewem świeżości zarówno dla produkcji superbohaterskich, jak i tych traktujących o młodych ludziach w wielkim mieście. Dzięki tej produkcji Emma Moran stała się dla mnie nową nadzieją telewizji – tak jak dekadę temu była nią Lena Dunham. Przed nią jednak wciąż dużo pracy, bo jej serial łapie czasem zadyszkę i w pewnym momencie zaczyna nieco kręcić się w kółko – jakby cały czas miał na plecach nieść go sam koncept. Ostatecznie jednak "Nadzwyczajna" ma na tyle wiele zalet, że można wybaczyć jej potknięcia. Czy żarty z Hitlerem są wciąż nam potrzebne? Pewnie nie, ale skoro już się pojawiają, to niech będą ogrywane tak jak w serialu Disney+.
Nie mam jednak większych wątpliwości – "Nadzwyczajna" zapewne przepadnie pośród setek innych seriali. Często gorszych, ale z lepszą promocją. To mój największy żal wobec współczesnej telewizji – produkuje tak wiele, że ogromna rzesza wartościowych produkcji przechodzi zupełnie przez widzów niezauważona. Bo na fanów superbohaterskich produkcji nie ma co liczyć – to nie jest rzecz dla nich, choć bawi się ich ulubionym gatunkiem. Kto zatem powinien po "Nadzwyczajną" sięgnąć? Przede wszystkim ci, którzy wciąż szukają oryginalności i nowych pomysłów – tych jest tu wystarczająco, by zawiesić oko na dłużej.