"Litwinienko" to wstrząsająca prawdziwa historia byłego agenta KGB – recenzja serialu dostępnego na Viaplayu
Mateusz Piesowicz
17 stycznia 2023, 11:03
"Litwinienko" (Fot. ITV)
Czy z historii zamordowanego z powodów politycznych rosyjskiego dysydenta i zaciekłego przeciwnika Władimira Putina można zrobić nudnawy policyjny dramat? Niestety, ale "Litwinienko" udowadnia, że można.
Czy z historii zamordowanego z powodów politycznych rosyjskiego dysydenta i zaciekłego przeciwnika Władimira Putina można zrobić nudnawy policyjny dramat? Niestety, ale "Litwinienko" udowadnia, że można.
Na pewno spotkaliście się kiedyś z nazwiskiem Aleksandra Litwinienki. Choć ten były agent KGB i rosyjskiej służby bezpieczeństwa FSB był znany już wcześniej dzięki odważnemu występowaniu przeciwko przełożonym i polityce swojego kraju, najgłośniej zrobiło się o nim w 2006 roku, już po jego tragicznej śmierci. Jak sam twierdził, zleconej przez nikogo innego jak samego Władimira Putina. Temat idealny na trzymającą w napięciu fabułę, nic tylko brać i korzystać.
Tak też zrobili scenarzysta George Kay ("Lupin") i reżyser Jim Field Smith ("Poszukiwacze prawdy"), którzy zekranizowali tę historię dla stacji ITV w miniserialu "Litwinienko" (w Polsce dostępnym od dzisiaj w serwisie Viaplay). Choć chyba trzeba by napisać raczej o fragmencie historii, bo krótka, czteroodcinkowa produkcja skupia się na ostatnich chwilach tytułowego bohatera i walce o to, by świat poznał szokującą prawdę na ten temat. Mocno ograniczony punkt widzenia wpływa na całość, ale to niestety nie jest jedyny problem serialu.
Litwinienko, czyli śmierć, o której mówił cały świat
Wszystko zaczyna się w listopadzie 2006 roku w Londynie, gdy Aleksandr Litwinienko (David Tennant, "Doktor Who"), po dniu spędzonym na spotkaniach m.in. z jednym ze swoich byłych znajomych z okresu pracy w FSB, nagle źle się poczuł i trafił do szpitala z objawami silnego zatrucia. Sam nie miał przy tym najmniejszych wątpliwości, że padł ofiarą otrucia, ba, wiedział nawet, kto za nim stał i od razu wskazał winnego przybyłym na miejsce jakiś czas później detektywom. Tylko jak tu zatrzymać do złożenia wyjaśnień w sprawie rosyjskiego prezydenta?
Na swój sposób o tym właśnie opowiada serial, który wychodząc od otrucia Litwinienki, przygląda się ze szczegółami wydarzeniom, które miały miejsce później, gdy już po jego śmierci skomplikowane śledztwo w tej sprawie prowadziła londyńska policja, a o jego reperkusjach mówił cały świat. Brzmi fascynująco? I owszem, zwłaszcza że jak skrupulatnie informują nas twórcy na początku każdego odcinka, fabuła tej prawdziwej historii została oparta na "obszernych analizach, wywiadach i publikacjach", a tylko niektóre jej elementy zostały dodane na potrzeby dramaturgii. Cóż, po obejrzeniu całości mam wrażenie, że nie zaszkodziłoby, gdyby było ich nieco więcej.
I nie mam tu na myśli rzecz jasna dopisywania do historii Litwinienki żadnych nowych faktów – i bez nich jest ona wystarczająco szokująca. Bardziej chodzi o to, że prezentowana fabuła jest tak mocno wypruta z emocji, że widz podświadomie zapomina, o jaką stawkę toczy się tu gra. A to sprawia, że opowieść, która powinna przykuwać go do ekranu, staje się kompletnie chłodna.
Litwinienko tonie w żmudnych policyjnych procedurach
Tak jak, nie przymierzając, śledztwo, które prowadzą dwaj detektywi z wydziału zabójstw Brent Hyatt (Neil Maskell, "Peaky Blinders") i Jim Dawson (Barry Sloane, "Six"), i które dowodzone przez ich przełożonego Clive'a Timmonsa (Mark Bonnar, "Shetland"), zatacza coraz szersze kręgi, będąc jednocześnie wnikliwie śledzone przez brytyjską opinię publiczną. Nie co dzień zdarza się wszak, żeby sprawę zabójstwa zgłaszał policji sam zamordowany, który w dodatku jest znanym rosyjskim dysydentem.
O ile jednak wszystko, co w "Litwinience" wydaje się świetnym punktem wyjścia, działa co najmniej nieźle (premiera to zdecydowanie najlepszy odcinek ze wszystkich), o tyle później to dobre wrażenie jest stopniowo zacierane. Gdy serial coraz mocniej tonął w portretowanych szczegółowo policyjnych procedurach, zastanawiałem się, czy oglądam właściwie fabułę, czy może raczej fabularyzowany dokument. Granica wydawała się tu niezwykle cienka, z niekorzyścią dla serialu, który gubił gdzieś przy tym wszystkim przyciągającą uwagę widza narrację.
Jasne, to nie tak, że "Litwinienko" kompletnie sobie z nią nie radził. Nie, rzecz jest sprawnie napisana i zrealizowana, a oglądanie, jak śledczy podążają tropem radioaktywnej substancji po całym Londynie, starając się powiązać z nią Rosjan, nie stwarza żadnych problemów. Poza faktem, że jest zwyczajnie… nudne. Nieliczne próby urozmaicenia atrakcji, jak pokazanie prywatnego życia jednego z detektywów, czy wpływu całej sytuacji na bliskich Litwinienki, na czele z jego żoną Mariną (Margarita Levieva, "Kroniki Times Square"), na niewiele się tu zdaje. Po seansie zostaje za to z oglądającym uczucie niemal jak po przeczytaniu suchej informacji prasowej.
Litwinienko to stracona szansa na ciekawszą historię
A że nie musiało tak być, to widać zarówno po serialu, jak i orientując się chociaż pobieżnie w biografii Aleksandra Litwinienki. Mowa wszak o człowieku nietuzinkowym, otwarcie sprzeciwiającym się bezprawnym działaniom rosyjskich służb, aresztowanym i prześladowanym, wreszcie znajdującym azyl w Wielkiej Brytanii i stamtąd starającym się naświetlić dla świata zbrodniczą politykę Putina. Tu naprawdę nie trzeba wykonywać żadnych scenariuszowych fikołków, żeby opowiedzieć fascynującą historię. Wielka szkoda, że twórcy z tego zrezygnowali, choćby w postaci retrospekcji.
Tym bardziej, że wówczas szansę na bardziej znaczący występ w serialu miałby też David Tennant, którego zdjęcia w znakomitej charakteryzacji (przypominające do złudzenia słynną szpitalną fotografię prawdziwego Litwinienki) są wykorzystywane do jego promocji, ale też nieco zakłamują rzeczywistość. Bo Tennant, choć rolę ma kluczową, to na pewno nie najważniejszą i dość szybko pałeczkę przejmują od niego wspomniani wyżej detektywi oraz walcząca o pamięć po mężu Marina.
Problem jednak w tym, że żadne z nich nie potrafi ponieść ciężaru opowieści na własnych barkach, przez co historia staje się jeszcze bardziej bezosobowa. Marinę, która odegrała w niej niepoślednią rolę, niestrudzenie starając się o upublicznienie wyników śledztwa i roli Kremla w morderstwie, sprowadza się do w gruncie rzeczy niewiele mówiących nam o niej scen, w których rzadko wychodzi z roli pogrążonej w żalu wdowy. Chociaż to i tak więcej niż w przypadku przedstawicieli brytyjskich służb, którym nijak nie udało się nadać ludzkiego albo chociaż wyrazistego oblicza.
Wszystko razem sprawia, że choć "Litwinienko" nie jest produkcją złą, to nie potrafi ani na moment wychylić nosa powyżej szarej przeciętności. Jasne, zachowuje przy tym właściwą chronologię i wiarygodność, a może jest nawet pod tym względem bliższe rzeczywistości niż jakikolwiek brytyjski kryminał, co dla niektórych widzów (zwłaszcza nieznających sprawy zbyt dobrze) może być atutem. Mnie jednak sposób opowiadania w żaden sposób nie zachęcił do przeżycia tej historii w takim stopniu, w jakim by ona na to zasługiwała. A to już ciężki zarzut w stronę twórców, zważywszy na tematykę serialu i to, jak bardzo stała się w dzisiejszych czasach aktualna.