"Koala Man" to kryzys wieku średniego schowany pod maską – recenzja serialu dostępnego na Disney+
Nikodem Pankowiak
9 stycznia 2023, 10:03
Czy kryzys wieku średniego może być zabawny? Tak, zwłaszcza jeśli przechodzący go mężczyzna próbuje udawać superbohatera, na dodatek niezbyt groźnego. Poznajcie "Koala Man", animację dostępną na Disney+.
Czy kryzys wieku średniego może być zabawny? Tak, zwłaszcza jeśli przechodzący go mężczyzna próbuje udawać superbohatera, na dodatek niezbyt groźnego. Poznajcie "Koala Man", animację dostępną na Disney+.
"Koala Man" to 8-odcinkowy serial animowany z Australii, który właśnie zadebiutował na platformie Hulu, a w Polsce można oglądać go na Disney+ (widzieliśmy przedpremierowo i recenzujemy cały sezon). Jego twórca Michael Cusack ("Uśmiechnięci przyjaciele") ponownie pokazuje widzom, iż pod maską absurdu i nonsensu potrafi skrywać głębsze historie. Takie, które śmieszą, ale przy okazji mogą skłonić do refleksji. Dokładnie taki jest "Koala Man" – komedia, której siła tkwi w tym, że w jej centrum znajduje się bohater do cna przeciętny. Ktoś, kto może wiele razy wam się przedstawić, a i tak nie zapamiętacie ani jego imienia, ani twarzy.
Koala Man – o czym jest serial dostępny na Disney+?
Rodzina McKayów jest całkiem zwyczajna. Kevin (Cusack), jego żona Vicky (Sarah Snook, "Sukcesja"), córka Alison (Demi Lardner) i syn Liam (znowu Cusack) na pierwszy rzut nie wyróżniają się absolutnie niczym. Dzieciaki są dziwne, żonie brakuje cierpliwości do ciapowatego męża (miłości w tym związku również chyba nie ma już zbyt wiele), a mąż wyraźnie nie może uporać się z kryzysem wieku średniego. Mówiąc krótko: definicja przeciętności. A jednak jest coś, co wyróżnia ich na tle reszty. Otóż Kevin stwierdza, że jest najlepszą osobą do wymierzania sprawiedliwości tam, gdzie system zawodzi i przybiera postać jednego z najmniej oczywistych superbohaterów w historii – Koala Mana.
Koala Man, jedyny superbohater (a właściwie "superbohater") z brzuszkiem, przemierza ulice Dapto – niewielkiego, sennego miasteczka we wschodniej Australii – by zajmować się iście trywialnymi problemami. Choćby takimi, jak nieopróżnione kosze na śmieci. Brzmi jak robota dla superbohatera, prawda? Oczywiście wszystko zostało podlane sosem absurdu, bo w takiej stylistyce Cusack odnajduje się doskonale, co udowodnił już wcześniej – sprawdźcie chociażby naszą recenzję serialu "Uśmiechnięci przyjaciele".
Koala to zwierzę, które budzi jedynie pozytywne skojarzenia, ale absolutnie nie kojarzy się z jakąś szczególną mocą czy umiejętnością. Jest więc zatem coś symbolicznego, że główny bohater wybrał akurat to zwierzę do stworzenia swojego alter ego – i koala, i Kevin wydają się istotami równie bezradnymi w życiu, pozbawionymi jakiejkolwiek sprawczości, których głównym celem jest egzystowanie samo w sobie. Swój kryzys męskości i kompleksy bohater próbuje ukryć za maską, która tylko jeszcze bardziej go ośmiesza, z czego chyba sam nie zdaje sobie sprawy.
Koala Man – serial Hulu ma iście gwiazdorską obsadę
Bo "Koala Man" to właśnie w gruncie rzeczy opowieść o mężczyźnie zdesperowanym, by zmienić coś w swoim życiu. By wreszcie zostać zauważonym i docenionym – przez żonę, dzieci, lokalną społeczność. To smutny człowiek, do którego łatwo poczuć sympatię czy wręcz litość. W jego życiu raczej nic nie poszło zgodnie z planem, więc "kariera" superbohatera ma być ucieczką – szansą, by wreszcie się spełnić. Problem w tym, że i ona nie idzie zgodnie z planem. Jasne, Koala Man odnosi pewne sukcesy, ale zwykle są one dziełem przypadku.
Jako opowieść o kryzysie wieku średniego, który został ukryty pod maską, "Koala Man" wypada naprawdę dobrze. Trochę gorzej sprawdza się jednak jako serial wyśmiewający superbohaterskie stereotypy. Żyjemy w czasach, gdy popkultura wręcz zaczęła obracać się wokół superbohaterów, przede wszystkim tych z Marvela, więc wszelkie schematy powielane w tego produkcjach również były już wielokrotnie wyśmiewane. Na tym polu animowany serial Hulu nie dodaje nic, co moglibyśmy nazwać choć trochę odkrywczym i świeżym.
To jednak w niczym nie przeszkadza i wciąż możemy bawić się przy nim przednio. A pomaga w tym rewelacyjna obsada – Cusack, idąc tropem Justina Roilanda z "Ricka i Morty'ego", odgrywa w swoim serialu kilka ról, ale oprócz niego usłyszeć możemy usłyszeć także głosy takich aktorów, jak wspomniana już Sarah Snook czy Hugo Weaving. Ale największe wrażenie wśród wszystkich nazwisk w obsadzie musi robić Hugh Jackman – prawdopodobnie najbardziej znany australijski aktor również dołożył swoją cegiełkę do tego bądź co bądź skromnego serialu, wcielając się w postać Wielkiego Grega. To bohater będący zupełnym przeciwieństwem Kevina/Koali – męski do granic możliwości, gołymi pięściami potrafiący pobić rekina, a przy tym wszystkim niezbyt lotny. Widać, że przy jego tworzeniu Cusack mógł inspirować się trochę postacią Steve'a Irwina – zmarłego kilkanaście lat temu australijskiego prezentera telewizyjnego.
Koala Man – czy warto oglądać serial animowany Disney+?
W "Uśmiechniętych przyjaciołach" Cusack – będący współtwórcą tamtego serialu – pozwalał sobie na prawdziwe szaleństwo także od strony technicznej – mieszając animację 2D z 3D, poklatkową czy nawet produkcją aktorską. Takie eksperymentowanie siłą rzeczy mogło odrzucać wszystkich tych widzów, którzy niechętnie sięgają po formalne eksperymenty. W "Koala Manie" próg wejścia jest na szczęście dużo niższy – pod względem kreski jest to produkcja absolutnie zwyczajna, przywołująca na myśl klasyczne kreskówki, takie jak np. "Simpsonowie".
Ale tych podobieństw jest trochę więcej. Nawet jeśli w serialu usłyszymy więcej przekleństw i zobaczymy sporo absurdalnej, kreskówkowej przemocy, to w gruncie rzeczy nie możemy powiedzieć, by serial Hulu jakoś szczególnie wyróżniał się na tle innych, bardziej znanych kreskówek, które dziś możemy oglądać na Disney+. "Koala Man" to coś więcej niż zbiór gagów, jakim w gruncie rzeczy jest choćby "Family Guy", ale nie oznacza to jeszcze oryginalności. Serial Hulu nie jest ani tak meta jak "Rick i Morty", ani też jego komentarz społeczny nie wybrzmiewa tak mocno jak w przypadku "Harley Quinn". Dlatego łatwo potraktować go jako coś w rodzaju ciekawostki, o której szybko zapomnimy.
Ale mimo to po "Koala Mana" sięgnąć warto. Powinni to zrobić przede wszystkim fani wszelkiej maści produkcji superbohaterskich – może być to dla nich możliwość spojrzenia z dystansu na ukochane produkcje i szansa na zdanie sobie sprawy, że superbohaterami wcale nie są goście w metalowych zbrojach, z tarczami czy magicznymi młotami. To goście tacy jak Kevin – facet, któremu nic w życiu nie wyszło i który wciąż musi walczyć, by być traktowanym poważnie. Choć na jego miejscu wielu już dawno by się poddało, on wciąż ma siłę do walki. A że bywa przy tym śmieszny? Cóż, jest w tym wyłącznie korzyść dla widza.