"Oddział dla zuchwałych" wskrzesza ducha awanturniczej przygody – recenzja serialu twórcy "Peaky Blinders"
Mateusz Piesowicz
14 grudnia 2022, 17:14
"Oddział dla zuchwałych" (Fot. BBC)
Wojna jako szalona zabawa? Według bohaterów "Oddziału dla zuchwałych", nowego serialu Stevena Knighta, tylko grając niezgodnie z zasadami, można liczyć na sukces. Co oznacza takie podejście dla widzów?
Wojna jako szalona zabawa? Według bohaterów "Oddziału dla zuchwałych", nowego serialu Stevena Knighta, tylko grając niezgodnie z zasadami, można liczyć na sukces. Co oznacza takie podejście dla widzów?
"Who Dares Wins" – głosi motto Special Air Service, co można przetłumaczyć jako "Kto się ośmieli, zwycięży". Hasło jest bardzo adekwatne względem noszącej je jednostki specjalnej brytyjskiej armii, co potwierdza historia jej powstania, która sięga czasów II wojny światowej i przypomina bardziej awanturniczą przygodę niż opowieść o elitarnym oddziale żołnierzy. Nic tylko przenieść ją na ekran.
Oddział dla zuchwałych pokazuje historię powstania SAS
Tego zadania podjął się Steven Knight, lepiej znany jako twórca "Peaky Blinders", odnajdując w prawdziwej (z grubsza) historii energię i fantazję, jakiej nie powstydziłby się jego wcześniejszy serial i którą "Oddział dla zuchwałych" (w oryginale "SAS: Rogue Heroes") przebija większość wojennej konkurencji. Zabierająca nas w czasy kampanii północnoafrykańskiej opowieść o początkach SAS przedstawia je w sposób zawadiacki, a wręcz luzacki, nie zapominając jednak o brutalnej rzeczywistości. Efekt jest więcej niż zadowalający.
Wszystko zaczyna się w maju 1941 roku, gdy alianci wytrwale opierają się naciskającej ofensywie wojsk Osi w Tobruku i jak wielokrotnie się nam tu powtarza, nie idzie im najlepiej. Delikatnie mówiąc, bo porucznik David Stirling (Connor Swindells, "Sex Education") użyłby raczej mocniejszych słów, zwłaszcza gdy pomoc dla obrońców mającego strategiczne znaczenie libijskiego portu rozbija się o kolejną absurdalną przeszkodę. Co w takim razie robić? Najlepiej wziąć sprawy we własne ręce.
Na to właśnie decyduje się Stirling, który wraz z dwójką równie mocno co on sfrustrowanych przebiegiem działań wojennych komandosów, Jockiem Lewesem (Alfie Allen, "Gra o tron") i Paddym Mayne'em (Jack O'Connell, "Na wodach północy"), postanawia działać. Połączcie to z ocierającą się o szaleństwo brawurą i brakiem jakiegokolwiek szacunku dla wojskowej hierarchii, a otrzymacie mieszankę wybuchową, która jakimś cudem doprowadza do powstania zupełnie nowej jednostki mającej przeprowadzać akcje dywersyjne na tyłach linii wroga.
Oddział dla zuchwałych – trochę inna wojenna opowieść
Zanim do tego dojdzie, czeka nas oczywiście wprowadzenie, podczas którego poznamy poszczególnych bohaterów i przekonamy się, dlaczego właśnie oni najlepiej nadawali się do tego zadania. Albo raczej dlaczego właśnie ich można było dla niego poświęcić i dlaczego przełożeni mogli odetchnąć z ulgą, wysyłając ich i im podobnych daleko na pustynię.
Stirling, Lewes i Mayne nie przypominają bowiem typowych bohaterów tego rodzaju produkcji. Każdy jest na swój sposób pozbawiony zdrowego rozsądku i wewnętrznego hamulca w obliczu niebezpieczeństwa, co czyni ich równie groźnymi dla przeciwników, co dla swoich. Cechy te bywają wprawdzie na wojnie przydatne, ale czy są szczególnie pożądane? Raczej nie, więc po części dla świętego spokoju, a po części z innych pobudek, trójka szaleńców rzeczywiście dostaje swój oddział i zostaje odesłana z dala od głównej linii frontu. Jak się okaże, trudno było o lepszą decyzję.
Dlaczego, przekonujemy się na przestrzeni sześciu godzinnych odcinków, oglądając, jak z grupy wyrzutków stają się oni sprawnie działającym, choć nadal dalekim od standardowego zespołem. Nie odpowiadając przed nikim poza samymi sobą i kierując ekipą podobnych sobie straceńców, trójka bohaterów toczy tu wojnę na własnych zasadach, czyniąc z niej swego rodzaju szaloną i nieraz absurdalną zabawę. Bywa przez to dowcipnie w chwilach, w których nie powinno, zamiast typowego dla tego rodzaju produkcji patetyzmu dominuje raczej wulgarny luz, a nawet podniosłe momenty są tu ogrywane w sposób buńczuczny, podkreślając charakter tej opowieści towarzyszącym jej rockowym soundtrackiem.
Oddział dla zuchwałych nie maskuje okrucieństw wojny
Oglądając to wszystko, można niekiedy zapomnieć, w jakiej scenerii rozgrywa się tutejsza awanturnicza przygoda. Twórcy potrafią jednak zawsze w odpowiednim momencie nam o tym przypomnieć, nie oszczędzając swoich bohaterów i podkreślając, że zuchwałość ma tu różne, nie zawsze barwne oblicza. Zabawa zabawą, na końcu chodzi wszak o ludzkie życia i nawet jeśli wszyscy głośno tu oznajmiają, jak bardzo mają je w pogardzie, przychodzą chwile, gdy rzeczywistość weryfikuje ich słowa i postawy.
Co trzeba jednak podkreślić, "Oddział dla zuchwałych" bardzo dobrze sobie z takimi momentami radzi, pokazując wówczas swoją drugą, mniej rozrywkową, a bardziej ludzką twarz. To wówczas przydają się wplatane do fabuły wątki poboczne nadające głównym bohaterom większej głębi, które na pierwszy rzut oka średnio tu pasują.
Retrospekcje ukazujące zupełnie innego Jocka Lewesa w towarzystwie jego ukochanej. Gorący romans Davida Stirlinga z francuską agentką Eve (Sofia Boutella, "Gabinet osobliwości Guillermo del Toro"). Przyjaźń łącząca Paddy'ego Mayne'a i jego irlandzkiego towarzysza Eoina McGonigala (Donal Finn, "Wiedźmin"). Wszystko to okazuje się mieć fabularne uzasadnienie i choć scenariusz nie jest ani tu, ani nigdzie indziej przesadnie błyskotliwy, podążając oklepanymi tropami, są one zwyczajnie skuteczne. Dzięki nim bohaterowie stają się widzom bliżsi, ukazując kryjące się za zawadiackimi maskami człowieczeństwo.
Oddział dla zuchwałych – czy warto oglądać serial?
O ile jednak tego rodzaju wątki i nieraz mocno poruszające sceny są w "Oddziale dla zuchwałych" ważne, nie stanowią one bynajmniej serialowych fundamentów. Te osadzają się znacznie mocniej na świetnie sfilmowanej akcji (reżyserem całości jest Tom Shankland, znany m.in. z "Węża") oraz charakterach i relacjach bohaterów, zarówno głównych, jak i drugoplanowych (w jednej z nich występuje pysznie bawiący się rolą brytyjskiego szpiega Dominic West).
Tworzący SAS żołnierze to ekipa równie zgrana, co wyrazista i charakterna, dzięki czemu nie staje się jednolitą ekranową masą. A że buzuje w niej testosteron, to rzecz jasna konfliktów i awantur nie brakuje, w czym bryluje zwłaszcza Paddy Mayne. Padają ostre słowa, dialogi skrzą się od wulgaryzmów i nieraz w ruch idą pięści, ale jest to wszystko jednocześnie na tyle naturalne, że widz mimowolnie się w ten klimat wkręca, stając się jednym z ekranowych kompanów.
"Oddział dla zuchwałych" ma więc magnetyczną siłę przyciągania, która stanowiąc jeden z największych atutów opowieści (jej 2. sezon jest już zamówiony), nie przysłania jednak pozostałych. Bo emanując energią i kusząc dynamicznym rytmem wyznaczanym przez kolejne sceny akcji, jest to zarazem nadzwyczaj sprawnie opowiedziana, napisana i zagrana historia. Wnosząc powiew świeżości do zwykle opierającego się im gatunku, serial Stevena Knighta może skutecznie przyciągnąć nie tylko jego fanów – gwarantujemy, że wszyscy będą się świetnie bawić.