"Biały Lotos" w finale 2. sezonu stawia na czysty obłęd i emocje do samego końca – recenzja
Marta Wawrzyn
12 grudnia 2022, 21:25
"Biały Lotos" (Fot. HBO)
Przyznajcie się, kto z was obstawiał taką a nie inną wersję wydarzeń w finale 2. sezonu "Białego Lotosu"? Posada naczelnego jasnowidza kraju czeka. I może jeszcze HBO dorzuci 50 tysięcy w kopercie. Uwaga na spoilery z finału!
Przyznajcie się, kto z was obstawiał taką a nie inną wersję wydarzeń w finale 2. sezonu "Białego Lotosu"? Posada naczelnego jasnowidza kraju czeka. I może jeszcze HBO dorzuci 50 tysięcy w kopercie. Uwaga na spoilery z finału!
Nowi bohaterowie, nowa bajeczna miejscówka, nowa zagadka kryminalna, a przy tym niemal identyczna formuła i dokładnie ten sam nieopisany chaos prowadzący do zbrodni, której szczegółów nie sposób było przewidzieć, ponieważ nie była ona – i nie miała być – ani trochę logiczna. Oto 2. sezon "Białego Lotosu" w telegraficznym skrócie. Dodam od razu, że sezon w moim odczuciu bardzo udany, pomimo pewnych wad, w tym wtórności, częściowo zawartej w DNA antologii HBO, a częściowo wynikającej z tego, że Mike White, prawdopodobnie nie do końca świadomie, przepisał sam siebie.
Biały Lotos sezon 2 – finał ujawnia, kto zabił i kto zginął
Zagłębianie się w tę cudowną symfonię absurdu, nie mylić z symfonią łososiową, zacznijmy od samego końca, czyli niewątpliwego zaskoczenia, jakim był zarówno sam charakter zbrodni, która zaowocowała znalezieniem kilku zwłok w Morzu Jońskim oraz na zacumowanym jachcie, jak i osoba sprawczyni zamieszania. Tragikomiczna, szurnięta, do głębi nieszczęśliwa, obłędnie bogata diva Tanya McQuoid odeszła bez wątpienia z hukiem, a Jennifer Coolidge godnie pożegnała się z postacią, którą bez większej przesady można nazwać i jej triumfalnym powrotem do telewizji, i rolą życia.
Podobnie jak było w przypadku 1. sezonu, wszelkie teorie fanowskie o tym, kto i w jakich okolicznościach umrze okazały się mocno nietrafione, a powodem jest właśnie ten, jakże wdzięczny i cudowny do obserwowania, brak logiki w działaniach bohaterów. Tu nie ma zbrodni z premedytacją, nie ma planowania morderstw, są kuriozalne, tragiczne w skutkach pomyłki, nieudane przekręty, boleśnie głupie decyzje, podejmowane w emocjach albo na prochach. Czyli ludzka natura w pełnej krasie. Gdyby Agatha Christie postanowiła napisać któryś ze swoich kryminałów nie do końca na trzeźwo, wyszedłby "Biały Lotos". I Herkules Poirot cudem by tego nie rozwikłał.
Finałowy odcinek 2. sezonu, zatytułowany "Arrivederci", dwie rzeczy zrobił dobrze: konsekwentnie, do niemal ostatnich minut zwodził nas i budował napięcie, tak że nie dało się oglądać tego bez emocji, a przy tym był genialną, przezabawną, wypakowaną czystym obłędem farsą. Wolę się nie zastanawiać na tym, jakim cudem Tanya i Portia (Haley Lu Richardson), rozumiejąc do pewnego stopnia, co się dzieje, nie były w stanie się uratować. Jedna dawała się trzymać w willi Quentina (Tom Hollander) niczym zakładniczka, druga – jakie to amerykańskie – nie potrafiła skorzystać z własnych nóg i transportu publicznego, żeby wyrwać się spod skrzydeł Jacka (Leo Woodall). Ale pasuje to do postaci – jeśli ktoś mógł dokonać tych wszystkich głupot, to one dwie. A jeśli ktoś mógł skończyć w tak idiotyczny, surrealistyczny i absolutnie wyjątkowy sposób, to Tanya. I to chwilę po tym, jak już dała radę wystrzelać wszystkich swoich oprawców… Szacun. Mike White napisał to perfekcyjnie, a wykonanie Jennifer Coolidge to perełka.
Biały Lotos, czyli cieszmy się szczęściem okropnych ludzi
Podobnie jak poprzednio, "Biały Lotos" w finale okazał się pysznie cyniczny, raz jeszcze nam mówiąc, że okropni ludzie się nie zmieniają i jak rządzili, tak będą rządzić światem. Lotniskowa scena, w której trzej panowie Di Grasso – dziadek (F. Murray Abraham), ojciec (Michael Imperioli i, po leciutkim zawahaniu, syn (Adam DiMarco) – zgodnie oglądają się za atrakcyjną dziewczyną, powiedziała więcej niż tysiące słów. Podobnie zresztą jak autentycznie cieszący się swoim towarzystwem Ethan (Will Sharpe) i Harper (Aubrey Plaza) oraz tradycyjnie stanowiący idealny team Daphne (Meghann Fahy) i Cameron (Theo James). Ludzie się nie zmieniają. Ludzie nie płacą za swoje błędy. W każdym razie nie tacy ludzie. Ci, którzy mają kasę, władzę, są na różne sposoby uprzywilejowani, nie muszą przejmować się niczym, bo przetrwają każde tąpnięcie jak karaluchy – zdaje się mówić Mike White, pokazując nam ukontentowane twarze bohaterów, którym szczerze życzyliśmy, żeby pozabijali się nawzajem.
W zamian mamy relatywny happy end w czworokącie "przyjaciół" ze studiów, choć było parę zmyłek i ślepych tropów po drodze, na czele z momentem, w którym Ethan mówi Daphne, co zaszło między ich małżonkami, a ta dosłownie zastyga. Przez krótką chwilę wydaje się, że wiele rzeczy ją nie ruszało, ale to ją już ruszy… nie. Daphne pozostała Daphne i na pewno w ramionach swojego trenera przypomni sobie jeszcze niejeden raz, że nie jest ofiarą. A Ethan i Harper wydają się silniejsi niż kiedykolwiek. Ba, stał się cud i dawno zapomniana namiętność powróciła (czy to zasługa czegoś, co się wydarzyło między Ethanem a Daphne na wyspie? Nigdy się nie dowiemy). Cieszmy się ich szczęściem, na pewno będzie ono nieskończone, ponieważ wszyscy są siebie warci.
A już niemal zupełnie bez sarkazmu, cieszę się szczęściem Lucii (Simona Tabasco) i Mii (Beatrice Grannò), bo bardzo się o ich los bałam, pamiętając, że rok temu Mike White postanowił ukarać kogoś z "maluczkich" za grzechy rozpuszczonych amerykańskich turystów. Jako że skłonność do przepisywania całych wątków niestety było w 2. sezonie "Białego Lotosu" widać, niemal do końca obstawiałam, że któraś z dziewczyn zapłaci za to, że pofrunęła za blisko słońca. Tak się jednak nie stało, a przy okazji White był uprzejmy potwierdzić, że żadnego alfonsa domagającego się od Lucii pieniędzy nigdy nie było. Dziewczyna zarobiła w tydzień na wymarzony sklep, happy end. Relatywny happy end otrzymała również Valentina (świetna zwłaszcza w końcówce sezonu Sabrina Impacciatore), która nie spotkała co prawda miłości, ale też nie skończyła tak jak jej poprzednik z 1. sezonu (uff) i dzięki Mii ma szansę stać się bardziej otwartą osobą. Choć przesadnej ilości tęczowych barów w Taorminie bym się jednak nie spodziewała.
Biały Lotos – 2. sezon to kolejna cudna błyskotka
No właśnie, stereotypy. Tak jak w trakcie 1. sezonu pojawiło się sporo głosów, że Mike White wie o prawdziwych problemach rdzennych mieszkańców Hawajów mniej więcej tyle co bohaterowie jego serialu, tak w 2. serii obraz maczystowskiej, rządzonej przez mafię Sycylii, gdzie młode dziewczęta beztrosko dorabiają sobie prostytucją, wydaje się jednak, mimo wszystko, przesadzony, niesprawiedliwy i krzywdzący. Tak, Włochy należą do krajów, gdzie dominuje konserwatywne podejście do ról społecznych kobiet i mężczyzn, ale sposób, w jaki to ukazano, jest mniej więcej tak zniuansowany, jak portret ukraińskich kobiet w "Emily w Paryżu". Nawet jeśli zostało to tak a nie inaczej napisane ze względu na specyficzne potrzeby rozgrywającej się w Taorminie farsy, jest to pewien zgrzyt w całym tym zachwycie. Inny, mniejszy zgrzyt, na który miłośnicy Włoch nie mogli nie zwrócić uwagi, to codzienne kolacje w pozbawionej klimatu hotelowej restauracji. Czyli zbrodnia większa niż wszystkie morderstwa razem wzięte.
"Biały Lotos" nie był i nie jest serialem bez wad, a 2. sezon, jako świadoma powtórka z rozrywki, niewątpliwie je uwypuklił. Ale nawet jeśli Mike White przyjmuje koniec końców bardzo amerykański punkt widzenia, a pewne diagnozy społeczne zwyczajnie powtórzył, niespecjalnie je pogłębiając, nie da się nie podziwiać tego, jak cudną, perfekcyjnie zrealizowaną błyskotką był także i ten sezon. Od miejscówek, przez dobór aktorów, umiejętność łączenia elementów rasowego kryminału z czarną komedią, aż po wyśmienite, ostre, bez mała genialnie napisane dialogi – "Biały Lotos" jest świetnie zrobionym serialem. Takim, który zachwyca, przeraża, zaskakuje i wciąga bez reszty. Choć bohaterowie zmieniają się co sezon, błyskawicznie ożywają na ekranie, stając się (paskudnymi) ludźmi z krwi i kości i wzbudzając tyle emocji co ekipa "Sukcesji".
Czekam niecierpliwie na 3. sezon, tylko trochę żałując, że Mike White nie może już wysłać Tanyi na kolejny urlop do jej ulubionego hotelu. Biorąc pod uwagę, że kolejna seria ma pokazać spotkanie tajnej grupy Bilderberg – czyli wpływowych ludzi, którzy rządzą światem – mogłyby dziać się rzeczy, jakich nawet królowa Sycylii nie widziała.