"Wiedźmin: Rodowód krwi" traktuje swoich widzów jak skończonych idiotów – recenzja serialu Netfliksa
Agata Jarzębowska
12 grudnia 2022, 13:01
"Wiedźmin: Rodowód krwi" (Fot. Netflix)
"Wiedźmin: Rodowód krwi" nie szanuje inteligencji swojego widza, a niezgodność z sagą to jego najmniejszy problem. Dużo większym są kiepskie dialogi i nijaka intryga.
"Wiedźmin: Rodowód krwi" nie szanuje inteligencji swojego widza, a niezgodność z sagą to jego najmniejszy problem. Dużo większym są kiepskie dialogi i nijaka intryga.
Siadając do przedpremierowego seansu serialu "Wiedźmin: Rodowód krwi" (widziałam już całość), zakładałam, że największą wadą tej produkcji będzie niszczenie świata Andrzeja Sapkowskiego poprzez dodawanie do niego nijakich pomysłów. Okazuje się to jednak, że scenariuszowa swawola po wiedźmińskim świecie jest tylko wierzchołkiem góry lodowej problemów, jakie ma prequel "Wiedźmina".
Wiedźmin: Rodowód krwi – o czym jest serial Netfliksa?
Twórca i showrunner serialu Declan de Barra ("Wiedźmin") zabiera nas do czasów na 1200 lat przed wydarzeniami znanymi z "Wiedźmina". Serial opowiada o erze, gdy na Kontynencie niepodzielnie panowały elfy, a o potworach i ludziach nikt jeszcze nie słyszał. Śledzimy losy siódemki wyrzutków, którzy splątani zdradą i przeznaczeniem łączą siły w wyjątkowych okolicznościach, by pomścić swoich bliskich. Ciąg wydarzeń pokazuje nam, jak doszło do koniunkcji sfer i o co dokładnie chodzi z monolitami.
I nie da się pozbyć wrażenia, że serial powstał głównie z tej ostatniej przyczyny. Monolity zostały bowiem wymyślone na potrzeby netfliksowego "Wiedźmina", wprawiając wielu fanów w stupor i zaskoczenie – a wyjaśnienie, skąd są i po co powstały, ma przypieczętować ich ważność w wiedźmińskim świecie. Problemem jest jednak to, że nie jest to historia ani ciekawa, ani intrygująca, ani sensowna.
To, co rzuca się w oczy bardzo wyraźnie, to brak czasu na cokolwiek. Może gdybyśmy dostali więcej niż cztery godzinne odcinki, bohaterowie mieliby czas na jakiś wyraźny rozwój, wydarzenia miałyby większy sens. Niestety, choć twórcy serialu wielokrotnie podkreślali, że "Wiedźmin: Rodowód krwi" został skrócony z sześciu odcinków do czterech, ponieważ tak naturalnie poprowadził ich scenariusz – po obejrzeniu trudno w to uwierzyć.
Aby widzowie nie pogubili się w politycznej intrydze (która udaje skomplikowaną, ale taka nie jest), a także w pozostałych wydarzeniach, będących dosłownie zlepkiem scen, wprowadzono narratora tłumaczącego, co się dzieje. Tyle że zamiast pomagać, pogłębia to jedynie wrażenie, iż serial traktuje widzów jak idiotów.
Wiedźmin: Rodowód krwi traktuje widzów jak idiotów
Przez dwa pierwsze odcinki narrator mówi dosłownie o wszystkim, racząc nas takimi opisami, jak "i tak bohaterowie wyruszyli w niebezpieczną podróż". A gdy drużyna bohaterów zwiększa swoją liczebność, słyszymy "i tak z jednego stało się dwoje" – co pojawia się za każdym razem, jakby scenarzyści się bali, że widzowie nie umieją liczyć lub nie rozumieją, że główni bohaterowie znaleźli nowych sprzymierzeńców, którzy od teraz będą z nimi wędrować. Swoją drogą, bardzo to wszystko przypominało zbieranie drużyny w grach RPG, gdzie potrzebujemy zarówno wojownika, jak i medyka.
Odnosi się wrażenie, jakby ktoś napisał szkic scenariusza, a później uznał, że nie chce mu się dopisywać brakujących scen. Za każdym razem narrator podsumowuje to, co przed chwilą zobaczyliśmy lub usłyszeliśmy, jakbyśmy nie rozumieli dialogów postaci, które swoją drogą też pozostawiają wiele do życzenia.
Bohaterowie albo wymieniają się jednozdaniowymi docinkami albo tłumaczą sobie świat. Dialogi są drętwe i nijakie, a towarzyszy im równie drętwe aktorstwo. Choć patrząc na nazwiska w obsadzie, raczej należy założyć, że to aktorzy nie mieli czego grać i tych kwestii nie dało się powiedzieć lepiej. Na ekranie jest przecież Lenny Henry (jako Balor), który był jednym z najjaśniejszych punktów w "Pierścieniach władzy" i widzieliśmy go ostatnio także w "Sandmanie".
Nie mniejszą rolę odgrywa Michelle Yeoh ("Star Trek: Discovery"), wcielająca się w Scian – tyle że jej charyzma gdzieś uleciała i aktorka gra totalnie generyczną postać. Dużą przyjemność daje za to oglądanie Sophii Brown ("Obserwowani"), ale też nie dlatego, że jej bohaterka Éile jest szczególnie ciekawa – po prostu wykonuje ona kilka piosenek i trzeba przyznać, że Brown głos ma naprawdę piękny.
A co z Jaskrem (Joey Batey), o którym twórcy tak wiele mówili i którego dodano do fabuły już w trakcie produkcji serialu? Ano nic, Jaskier nie jest nawet narratorem – co wydawało się w tym przypadku dość naturalne – jego wątek można bez żadnego uszczerbku na scenariuszu wyciąć i nikt by nie zauważył, że w ogóle powinien tam być.
Wiedźmin: Rodowód krwi – czy warto obejrzeć serial?
Zawodzi też wyobraźnia twórców. Zabrali nas 1200 lat wcześniej, do świata rządzonego przez elfy, a ich kultura, zachowania, ba, nawet struktura władzy jest dokładnie taka sama jak ludzi. Gdyby zabrać im spiczaste uszy, oglądalibyśmy kolejny serial fantasy o ludziach. Poza tym, mówimy przecież nie tylko o innej rasie, mówimy też o innych czasach. 1200 lat temu nasz prawdziwy świat wyglądał całkowicie inaczej – tymczasem na Kontynencie nie zmieniły się nawet stroje.
Declan de Barra za to radośnie ingeruje w ważne szczegóły z "Wiedźmina", wrzucając do swojej opowieści wiele imion, które znamy z sagi, czy powiązań z innymi wydarzeniami – o których w recenzji napisać nie wypada, ale o których showrunnerka "Wiedźmina" Lauren S. Hissrich beztrosko opowiedziała w wywiadzie ze wszystkimi szczegółami. Czy te powiązania wnoszą coś dobrego do świata wiedźmina? Nie. Czy są pustym fanserwisem, który nie sprawi fanom sagi żadnej radości? Tak.
"Wiedźmin: Rodowód krwi" w teorii mógł mieć spory potencjał – w końcu mówimy o czasach odległych, o koniunkcji sfer, o elfiej potędze. W praktyce jest nie tylko źle, ale jest gorzej, niż można się było tego spodziewać. Scenariusz serialu jest koronnym przykładem leniwego i nieumiejętnego pisania, a to, w połączeniu z brakiem ciekawej wizji i bezceremonialną próbą usprawiedliwienia zmian wprowadzanych w głównej serii, daje kuriozalny rezultat. Na który szkoda czasu nawet dla tych widzów, którzy serialowego wiedźmina lubią.