"Doom Patrol", czyli jak ocalić świat przed apokalipsą – recenzja pierwszych odcinków 4. sezonu
Mateusz Piesowicz
9 grudnia 2022, 17:02
"Doom Patrol" (Fot. HBO Max)
"Doom Patrol" w postapokaliptycznym klimacie? Proszę bardzo! A to oczywiście niejedyna atrakcja, jaką przyszykowano na powrót tej cudownie dysfunkcyjnej ekipy. Spoilery!
"Doom Patrol" w postapokaliptycznym klimacie? Proszę bardzo! A to oczywiście niejedyna atrakcja, jaką przyszykowano na powrót tej cudownie dysfunkcyjnej ekipy. Spoilery!
Zabandażowany typ z syndromem sztokholmskim wobec świecącej pijawki, nienawidzące się popychadło z tendencjami socjopatycznymi, narcyzka z PTSD, informatyk z wypaczeniem osobowości, typowy prostaczek i diagnozująca ich wszystkich psycholożka. Znacie ich doskonale – to "Doom Patrol", czyli najdziwniejsza superbohaterska ekipa świata, czy jak wolicie "dysfunkcyjne eldorado". Co u nich słychać? W sumie wszystko po staremu, więc o ile zdołają się ogarnąć, znów będą ostatnią nadzieją ludzkości, której grozi apokalipsa. Tak jakby.
Doom Patrol – co czeka bohaterów w 4. sezonie serialu?
Tak jakby, bo tu przecież nic nie może być zwyczajne. Zamiast apokalipsy jest więc "tyłkokalipsa", a zamiast zwykłych zombie, są zombie… sami wiecie co. A właściwie będą, bo informacje na temat zagłady nadeszły z przyszłości, którą nasi bohaterowie odwiedzają w pierwszym z dwóch premierowych odcinków, które możecie już oglądać na HBO Max. Odwiedzają już jako pełnoprawna grupa herosów, z przywódczynią, przydomkami, a nawet skoordynowanym planem działania, przynajmniej dopóki coś się nie wykolei. A wiadomo, że tak będzie.
Choć więc na pozór sporo się w "Doom Patrol" od ostatniego razu zmieniło, w gruncie rzeczy wszystko pozostało takie samo. To nadal dobrze nam znani wykolejeńcy – tym razem w towarzystwie nowej członkini ekpy, Madame Rouge (Michelle Gomez) – którzy wprawdzie robią za superbohaterów, ale często bardziej niż ze złoczyńcami, mają problemy z samymi sobą. Tu jest nie inaczej, więc tyleż absurdalne, co realne zagrożenie szybko staje się tylko jedną ze spraw do rozwiązania.
Jane (Diane Guerrero), zepchnięta do drugoplanowej roli przez nieco sztywną doktor Harrison, musi odnaleźć dla siebie cel inny niż chronienie Kay. Cyborg (Joivan Wade) znaleźć miejsce w ekipie po pozbyciu się technologii i wrócić do dawnego życia jako Vic. Rita (April Bowlby) sprawdzić się jako liderka. Larry (Matt Bomer) odnaleźć szczęście nie tylko u boku Keega. Cliff (Brendan Fraser), całkiem dosłownie, coś poczuć. Wreszcie Laura zasłużyć sobie na zaufanie u innych, a zwłaszcza u Rity. Sporo tego, a to jeszcze sprzed wizyty w przyszłości.
Doom Patrol sezon 4, czyli apokalipsa to nie wszystko
Po tej problemy bohaterów jeszcze się namnożą, sprawiając, że serialowa fabuła ponownie rozbije się na szereg mniej i bardziej kontrolowanych wątków, co z jednej strony nie jest niczym zaskakującym, ale z drugiej zaczyna trochę męczyć. Nie ma oczywiście mowy o tym, by "Doom Patrol" nagle zmienił się w typową historię o superbohaterach, ale może jednak ktoś tu mógłby choć trochę dorosnąć?
Może wymagam za dużo, zwłaszcza że twórcy nadal potrafią cieszyć małymi rzeczami, choćby zamieniając tak wyświechtany motyw jak poszukiwanie celu w układanie nieukładalnych puzzli (bez rogów i krawędzi!). Mam jednak wrażenie, że nawet tak barwnej ekipie jak tutejsza potrzeba czasem nieco ruszyć się z miejsca. Madame Rouge jest dobrym dodatkiem, ale skonstruowano ją na podobnej zasadzie, co pozostałych – jak być superbohaterką, mając tyle własnego syfu na głowie? Gdzie tu więc innowacja?
Jakimś rozwiązaniem jest próba wymieszania bohaterów w nieoczywistych kombinacjach. Najciekawiej w pierwszych dwóch odcinkach robiło się więc, gdy dostawaliśmy sceny z Vikiem i Jane albo z Cliffem i Laurą, co pozwalało ujrzeć każde w nieco innym świetle niż dotychczas. Zawsze to jakaś odmiana od zazwyczaj podobnych osobistych problemów przerabianych przez poszczególne postaci. Znając jednak "Doom Patrol", wstrzymałbym się na razie z ogłaszaniem, że to wyraźny postęp.
Doom Patrol – absurd goni absurd w 4. sezonie
O ile jednak ten przydałby się, jeśli chodzi o rozwój postaci, to już absolutnie nie jest konieczny przy całej reszcie. W 4. sezonie serial ma się bowiem bardzo dobrze pod względem jedynej w swoim rodzaju absurdalnej kreacji świata i fabuły. Punktem wyjścia jest wspomniana już "tyłkokalipsa", której przerażające skutki przedstawił nam przyszły Vic, ale już na początku dostaliśmy sygnał, że na niej się nie skończy. I nie wiem, jak was, ale mnie zdecydowanie bardziej intryguje puszysty Bunbury, niż niejaki Immortus.
To jednak temat na później. Póki co nasi bohaterowie mają na głowie meduzy tyłki, które najwyraźniej nie byłyby żadnym problemem, gdyby tylko pozwolić im w spokoju odgrywać musicalowe numery, zamiast próbować robić z nich śmiercionośną broń. Ech, biedny Nicholas…
Brzmi to wszystko nawet bardziej niedorzecznie, niż wygląda, ale spokojnie, na ekranie też jest na czym oko zawiesić. Ba, trzeba nawet przyznać, że na swój sposób mają kolejne sceny sens, jak ładnie wyjaśniono nam za pomocą serii retrospekcji w 2. odcinku, więc nie jest to tylko i wyłącznie czysty odlot. No dobra, może jest, ale przynajmniej nadano mu logiczną konstrukcję. Podobnie zresztą jak pewnemu zombie czy łowcy tyłków, którzy wpadli na chwilę, akurat żebyśmy mogli nacieszyć się scenami z ich udziałem.
Właśnie takie, na pierwszy rzut oka zupełnie niepozorne i kompletnie dziwaczne momenty sprawiają, że "Doom Patrol" jest nadal serialem wyjątkowym i nie wątpię, że jego fanów nowe odcinki w niczym nie zawiodą. Po cichu liczę jednak, że na tej absurdalnej stabilności się nie skończy i kolejne odcinki (ten sezon będzie podzielony na dwie części – pierwsze sześć odcinków obejrzymy teraz, kolejne w 2023 roku) przyniosą rewelacje nie tylko, jeśli chodzi o losy świata, ale i naszych bohaterów.