"Mroczne materie" walczą o ludzkość i nie zapominają o zwykłych emocjach – recenzja 3. sezonu
Mateusz Piesowicz
8 grudnia 2022, 16:58
"Mroczne materie" (Fot. BBC/HBO)
Wiemy już, że da się pogodzić antydogmatyzm z porywającą przygodą. W finałowym sezonie "Mroczne materie" przypominają z kolei, że są przede wszystkim piękną i prostą historią.
Wiemy już, że da się pogodzić antydogmatyzm z porywającą przygodą. W finałowym sezonie "Mroczne materie" przypominają z kolei, że są przede wszystkim piękną i prostą historią.
Atak na Królestwo Niebieskie! Wojna z Bogiem i Kościołem! Obalenie religijnych dogmatów! Gdybym nie znał serialu, pomyślałbym, że ktoś tu za bardzo stara się być kontrowersyjnym. Wiedząc jednak, że "Mroczne materie" są dalekie od takiego podejścia, byłem spokojny o to, że ich 3. sezon zdoła zamknąć tę na pozór prowokacyjną historię w sposób zgrabny i przemyślany. Nie pomyliłem się – finałowa odsłona serialu daje do myślenia, rodząc przy tym tonę emocji. Lepiej przygotujcie chusteczki.
Mroczne materie – wielka wojna w 3. sezonie serialu
Zaczynamy tę ostatnią partię odcinków (dwa pierwsze można już oglądać na HBO Max – ja widziałem przedpremierowo całą ósemkę) dokładnie tam, gdzie skończyliśmy poprzedni, skrócony przez pandemiczne ograniczenia sezon. Lyra (Dafne Keen) została porwana i ukryta przed światem "dla własnego bezpieczeństwa" przez swoją nadopiekuńczą matkę, panią Coulter (Ruth Wilson). Jej tropem podąża Will (Amir Wilson), który w poszukiwaniu przyjaciółki przemierza kolejne światy, odkładając póki co na bok kwestię tego, że jako Strażnik Noża jest potrzebny na wojnie ze Zwierzchnością.
Ta natomiast zbliża się wielkimi krokami, gdy Lord Asriel (James McAvoy) powiększa szeregi swojej armii, rekrutując do niej anioły, czarownice i żołnierzy z różnych uniwersów. Wszystko po to, aby stawić czoła najwyższemu uzurpatorowi – aniołowi, który nazwał siebie Stwórcą, podporządkowując sobie ludzi i pozbawiając ich wolnej woli za pomocą opresyjnych kościelnych instytucji. A co ma z tym wspólnego Lyra i przepowiednia, wedle której jest nowym wcieleniem biblijnej Ewy? Tego dowiemy się, obserwując dwa toczące się równolegle wątki i odwiedzając kolejne zadziwiające światy.
Ekranizując "Bursztynową lunetę", czyli 3. tom trylogii autorstwa Philipa Pullmana, twórcy stanęli przed nie lada wyzwaniem. Trzeba wszak było nie tylko przełożyć na język serialu złożoną i pełną dziwactw książkę, ale też nie pozwolić, żeby gdzieś w tym wszystkim zagubił się duch opowieści, którą śledzimy od czasów, gdy Lyra biegała jeszcze beztrosko po dachach Kolegium Jordana. Zadanie trudne, lecz wykonalne, któremu "Mroczne materie" nie bez przeszkód, ale jednak sprostały.
Mroczne materie, czyli ludzie i ich skomplikowane relacje
Historia opiera się w tym sezonie w gruncie rzeczy na dwóch parach – Lyrze i Willu oraz Asrielu i pani Coulter. To ich wątki i relacje napędzają fabułę, która czasem obiera niespodziewane kierunki, niekiedy mocno zwalnia, by zaraz potem zbytnio przyspieszyć, ale ostatecznie wychodzi na prostą. Główna w tym zasługa właśnie czwórki bohaterów, których motywacje i działania są tu często poddawane próbom, czyniąc ich wyjątkowo trudnymi do sklasyfikowania. I wcale nie dotyczy to tylko pary dorosłych.
Choć ich mimo wszystko w większym stopniu, ponieważ Asriel i Marisa to wbrew pozorom nie tylko najgorsi rodzice pod słońcem. Sprawa z nimi jest nieco bardziej skomplikowana, a w tym sezonie mamy wreszcie okazję dobrze się wszystkiemu przyjrzeć. Jak zawsze fantastyczna Ruth Wilson i depczący jej po piętach James McAvoy mają pełne pole do popisu, dzięki czemu dostajemy kilka aktorskich fajerwerków, które ogląda się z przyjemnością, zapominając kompletnie, że obok toczą się wielkie sprawy. Ekranowa chemia i dynamika między tą dwójką są tak duże, że cała reszta schodzi na drugi plan.
Co rzecz jasna nie oznacza, że nie istnieje. Wręcz przeciwnie, bo twórcy nie dają nam zapomnieć, że jakkolwiek kuszące jest oglądanie dorosłych, "Mroczne materie" kręcą się wokół dzieci. A że te dorastają (co widać aż nazbyt wyraźnie po aktorach – wińcie za to dłuższą niż planowano przerwę między sezonami), to ich historie muszą nabrać nieco innego charakteru niż do tej pory.
Czasem bywa on wręcz zadziwiająco mroczny, kiedy indziej bardzo emocjonalny, obarczając parę młodych wykonawców sporą presją – gdyby jej nie udźwignęli, cały serial mógłby się posypać jak domek z kart. Dafne Keen i Amir Wilson dają jednak radę, dobrze się uzupełniając i wiarygodnie sprzedając nawet najbardziej wzruszające czy tragiczne sceny, których w całym sezonie, a już szczególnie na jego końcu nie brakuje.
Mroczne materie to piękny spektakl, w którym widać luki
Po drodze do niego czeka nas sporo bardzo widowiskowych sekwencji, a także wiele znacznie skromniejszych w skali momentów, które zwykle wypadają tu lepiej. Wszystko dlatego, że pędząc naprzód w celu spięcia poszczególnych wątków w jedną historię, twórcy muszą nieraz mocno kondensować fabułę, przeskakując momentalnie z tematu na temat. Łatwo wówczas o pewien dysonans, gdy w jednej chwili jesteśmy przy wielkich kwestiach filozoficznych, a w kolejnej trzeba zejść do poziomu nastoletnich problemów.
Dodajcie do tego jeszcze stale ścigające naszych bohaterów Magisterium, błądzącą po wieloświecie Mary Malone (Simone Kirby), Pył, dajmony i kolorowe słonie na wrotkach (!), a otrzymacie nie tyle pełen obraz, co raczej jego wiele naszkicowanych fragmentów. Nic dziwnego, że w takich warunkach "Mroczne materie" sprawiają czasem wrażenie kilku historii spiętych ze sobą na słowo honoru. Luki w takiej konstrukcji są aż zanadto widoczne, co objawia się czy to w logicznych dziurach, czy pospiesznie zamkniętych (lub urwanych) wątkach. O czasie na przemyślenie poruszanych tu fundamentalnych spraw w ogóle zapomnijcie.
Jest to wszystko o tyle problematyczne, że mamy do czynienia z serialem, którego fabuła zdaje się często odgrywać drugorzędną rolę względem stawianych tu tez i wątpliwości. Pytając nie tylko o rolę zorganizowanej religii, ale każdej władzy sięgającej do ludzkich sumień, twórcy udzielają błyskawicznych odpowiedzi i przechodzą dalej. Jasne, że to historia skierowana do młodszych widzów, więc pewne uproszczenia są wskazane, ale bywa, że jesteśmy nimi wręcz bombardowani, podczas gdy prosi się o chwilę wytchnienia.
Tych w 3. sezonie jest jednak niewiele, co nie zawsze wynika z jego tempa. Są bowiem chwile, gdy akcja celowo zwalnia, a mimo wszystko trudno mówić o wytchnieniu, bo serial staje się wyczerpujący emocjonalnie. Relacje między bohaterami, czy między ludźmi a ich dajmonami (czyli w gruncie rzeczy chodzi o podejście do samego siebie), są tu zgłębiane nieraz bardzo boleśnie, więc jeśli liczycie na lekką i przyjemną rozrywkę, uprzedzam, że to nie ten adres.
Ale jeśli przystąpicie do seansu z innym podejściem, wiedząc, z jakiego rodzaju opowieścią macie do czynienia i będąc przygotowanymi na przyjęcie kilku mocnych ciosów, "Mroczne materie" z pewnością was nie rozczarują. Będąc serialem jednocześnie widowiskowym, pięknym i mającym coś do powiedzenia, są dobrze dopasowane do współczesności. Stawiane tu tezy wybrzmiewają więc głośno i choć wobec całości można mieć pewne zastrzeżenia, im nie sposób odmówić racji. Wypada wręcz liczyć, że przetrwają dłużej niż tylko do napisów końcowych, zostawiając zwłaszcza w młodych widzach trwały ślad.