"Downton Abbey" (3×08): Co przyniesie przyszłość
Marta Wawrzyn
6 listopada 2012, 22:02
Pełen dramatów 3. sezon "Downton Abbey" zakończył się lekkim, przyjemnym i kojącym finałem. Było niemal jak w bajce – i trzeba przyznać, że Julian Fellowes dobrze wie, jak się takie bajki pisze. Spoilery!
Pełen dramatów 3. sezon "Downton Abbey" zakończył się lekkim, przyjemnym i kojącym finałem. Było niemal jak w bajce – i trzeba przyznać, że Julian Fellowes dobrze wie, jak się takie bajki pisze. Spoilery!
W 3. sezonie brytyjskiego hitu "Downton Abbey" nie zabrakło wyciskających łzy dramatów, w tym tego, który poruszył nawet najbardziej odpornych na tego typu emocje widzów (tak, mówię o sobie). W finale jednak właściwie wszystkie wątki szczęśliwe zakończenie. Albo przynajmniej jego obietnicę.
Jest jesień 1920 roku. Wydaje się, że najważniejszym problemem Downton jest zbliżający się coroczny mecz krykieta, o którym nie przestają mówić zarówno na górze jak i na dole. Większości bohaterów układa się nieźle. Kłopoty Batesa i Anny się skończyły. Dawny szofer Branson wciąż mieszka u rodziny swojej zmarłej żony i wraz z Matthew kombinuje, jak sprawić, żeby Downton zarabiało na siebie. Matthew i Mary wciąż mają problem z poczęciem dziecka, ale na szczęście wszystko rozwiąże tajemnicza operacja, zbyt wstydliwa, by królowa śniegu mogła o niej głośno opowiadać.
Thomas Barrow siedzi po uszy w bagnie, jednak wszyscy postanowili zmówić się, by mu pomóc. Bo może i natura zrobiła z niego istotę nieczystą, ale wciąż jest człowiekiem. Człowiekiem, który może zostać okrutnie skrzywdzony. Zachwycił mnie, muszę przyznać, ten wątek, wydobywający sporo prawdy o bohaterach "Downton Abbey". Właściwie nikt, nawet pełen wynikających z przywiązania do tradycji uprzedzeń Carson, tego testu nie oblał (choć pobudki były różne). A wyznanie Roberta, że gdyby krzyczał za każdym razem, kiedy ktoś go próbował pocałować w Eton, to by ochrypł w miesiąc, było po prostu rozbrajające.
Sporo życia wniosła 18-letnia Rose, która nienawidzi Londynu, ale uwielbia całować się i tańczyć w klubach z podstarzałymi panami. Przezabawna była scena, w której Edith, Matthew i Rosamund wparowali do lokalu o nazwie Blue Dragon, gdzie Rose w krótkiej sukience odstawiała swoje harce. Zwłaszcza Edith, młoda przecież dziewczyna, wyglądała w tym momencie na własną babcię. A wisienkę na torcie stanowił komentarz stającego zawsze po stronie uciskanych Matthew, że to jak zewnętrzny krąg piekła Dantego. Idee i zwyczaje przywiezione z Ameryki przez babcię Marthę wyraźnie nie przyjęły się w Downton.
Dla Edith, która z uroczą starannością zrobiła to, co dziś nazwalibyśmy guglowaniem materiału na męża, Fellowes przygotował kolejny romans. Teoretycznie nie może się on dobrze skończyć, a szalona żona wydaje mi się pomysłem zdrowo przesadzonym, takim w stylu tasiemców wiecie skąd. Nie zdziwię się jednak, jeśli pan wydawca zagości w serialu i sercu mającej pecha w miłości Edith na dłużej. Historia Anny i Batesa pokazuje, że szalona żona to naprawdę nic, nie takie przeszkody może pokonać prawdziwa miłość!
Ale dość już o sprawach przyziemnych i mało ważnych, w końcu wiadomo, że w życiu liczy się czasem tylko krykiet. Obudowanie całej fabuły finału wokół meczu krykietowego było świetnym pomysłem, pozwalającym zobaczyć wszystkich z niego innej perspektywy niż do tej pory. Dla Roberta krykiet to tradycja, dla Matthew – polityka, a Tom Branson nie bardzo wie, co to takiego. Ale uczy się, oczywiście, że się uczy, bo wyraźnie spodobało mu się życie w Downton, do tego stopnia, że nie tylko przestał marzyć o karierze rewolucjonisty, ale i w ogóle nie chce już się wyprowadzać. Witamy po właściwej stronie! Choć przyznać Tomowi muszę jedno: dorósł, zmądrzał, jego wypowiedzi i zachowania stały się dojrzałe. Czemu więc nie miałby zostać porządnym angielskim arystokratą?
Zakończenie odcinka, w którym panowie zgodnie stwierdzają, że zobaczą, co przyniesie przyszłość, ma kojący wydźwięk. Nieważne, ile dramatów spadnie na biedne głowy bogaczy, Downton jest pewną stałą w ich życiu. Po takim sezonie jak ten lekkie i sympatyczne zakończenie to najlepsze, co można było dać bohaterom i widzom. Choć 3. seria "Downton Abbey" nie była tym, czy spodziewałam się, że będzie, choć zdarzył się jeden czy dwa słabsze odcinki, znów oglądało mi się ulubiony serial Brytyjczyków znakomicie.
Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale wiem jedno: już mogłyby być święta!