"Pewnego razu na krajowej jedynce" miesza komedię, thriller i kino drogi – recenzja polskiego serialu Netfliksa
Nikodem Pankowiak
1 grudnia 2022, 10:03
"Pewnego razu na krajowej jedynce" (Fot. Netflix)
"Pewnego razu na krajowej jedynce" to kolejna odsłona ofensywy polskich seriali na Netfliksie. Twórcy tego serialu serwują widzom gatunkowy miks, który ma w sobie wiele potencjału, ale nie zawsze potrafi go rozwinąć.
"Pewnego razu na krajowej jedynce" to kolejna odsłona ofensywy polskich seriali na Netfliksie. Twórcy tego serialu serwują widzom gatunkowy miks, który ma w sobie wiele potencjału, ale nie zawsze potrafi go rozwinąć.
"Pewnego razu na krajowej jedynce" to nowy polski serial Netfliksa, będący mieszanką kina drogi, czarnej komedii i thrillera. Takiego połączenia w naszych rodzimych serialach chyba jeszcze nie było, więc już na starcie produkcja, którą wyreżyserowali Grzegorz Jaroszuk ("Bliscy") i Jakub Piątek ("Prime Time") a napisała Dorota Trzaska, zbiera punkcik za oryginalność. Koncept całej produkcji, składającej się z zaledwie sześciu półgodzinnych odcinków, zdecydowanie ją wyróżnia, problem tylko w tym, że po nim musi jeszcze przyjść wykonanie, a z tym już bywa tutaj różnie.
Pewnego razu na krajowej jedynce – o czym jest serial?
Nowy polski serial Netfliksa nie porywa ani przesadnie skomplikowaną fabułą, ani rozbudowaną obsadą. Oto kilka przypadkowych osób spotyka się w jednym samochodzie, by razem pokonać drogę z Łodzi do Cieszyna. Za kierownicą siedzi Leon (Juliusz Chrząstowski, "Boże Ciało"), który wiezie swoją nastoletnią córkę, Diankę (Maja Wolska, "Zenek") do Czech, by tam mogła dokonać aborcji. Towarzyszą im Klara (Anna Ilczuk, "Szadź") i Wojtek (Michał Sikorski, "Otwórz oczy") – ona zdaje się być na skraju załamania nerwowego po rozstaniu z partnerem, on jedzie na spotkanie z poznaną w internecie kobietą, której nie powiedział o sobie ani słowa prawdy.
Oczywiście nie będzie to zwykła podróż – na skutek, a jakże, zbiegu okoliczności bohaterowie zamieniają się samochodem z Emilem (Łukasz Garlicki, "Rojst '97"), który właśnie dokonał napadu na bank i wiózł w bagażniku dwa miliony złotych. Tym samym bohaterowie sprowadzają na siebie niebezpieczeństwo, które tylko wzrośnie, gdy do gry o pieniądze włączy się prostytutka Celina (Jaśmina Polak, "Mowa ptaków") i jej alfons, Adrian (Mateusz Król, "Zenek"). W ten sposób zaczyna się wyścig, w którym w pewnym momencie pieniądze zejdą na drugi plan – istotniejsze od nich pozostanie przeżycie.
"Pewnego razu na krajowej jedynce" miało być z założenia szalonym kinem drogi, ale właśnie, na założeniach się skończyło. Szaleństwa tu niewiele, więcej bezsensownego biegania w kółko, a wyróżniają się jedynie pojedyncze sceny czy nawet ujęcia. Szkoda, bo ta zapoczątkowana przez zbieg okoliczności historia zdecydowanie miała potencjał, by wycisnąć z niej więcej. Kilka milionów plus grupa życiowych przegrywów to zawsze dobry punkt wyjścia, widzieliśmy to chociażby w "Wyjętych spod prawa", ale tutaj na punkcie wyjścia niestety się kończy, a serial zbyt rzadko wychodzi poza rolę niespełnionej obietnicy.
Pewnego razu na krajowej jedynce – kim są bohaterowie?
Choć produkcja Netfliksa stara się pogłębiać swoich bohaterów, to jednak trudno nie odnieść wrażenia, że robi to wyłącznie po łebkach. Jasne, nikt nie oczekuje, byśmy w sześciu półgodzinnych odcinkach otrzymali tak skomplikowane portrety jak w "Mad Men", ale trudno nie odnieść wrażenia, że wszyscy są tutaj bardzo jednowymiarowi. I to mimo faktu, że większość postaci otrzymuje krótkie retrospekcje, które mają powiedzieć o nich nieco więcej. To dzięki nim dowiadujemy się, że Klara tkwiła w pozbawionym miłości i przyszłości związku i poznajemy powody, przez które Wojtek tak bardzo lubi uciekać do świata kłamstw i fantazji.
Retrospekcji nie otrzymują za to Leon i Dianka, dlatego ich skomplikowana relacja do samego końca pozostanie dla nas tajemnicą. On nie pozostanie wolny od popełniania rodzicielskich błędów, ale też trzeba przyznać, że krnąbrna córka wyjątkowa często będzie testowała jego granice wytrzymałości. Szkoda, że akurat na tę relację twórcy postanowili nie rzucać więcej światła – w końcu to właśnie od tych bohaterów wszystko się zaczęło – i musimy zadowolić się jedynie szczątkowymi informacjami o zmarłej matce czy problemach z alkoholem. Może nieco bardziej pogłębiony obraz pozwoliłby nam choć trochę zrozumieć Diankę, która od początku do końca jest najbardziej irytującą postacią na ekranie. Jej "bunt" zdaje się od początku mało wiarygodny, przez co jej zachowanie budzi jedynie irytację, nic więcej.
Uwaga widza dość szybko skoncentruje się na czarnych charakterach całej historii. Wydaje się, że Emil, czyli bohater, który odzywa się najrzadziej i zdecydowanie jest bardziej człowiekiem czynów niż słów, to najlepiej napisana postać w całym serialu. Jest w nim trochę niejednoznaczności, zagubienia i szaleństwa, które razem tworzą mieszankę dającą nam występ godny zapamiętania. Z kolei Adrian – uzależniony od kokainy alfons – to postać jednoznacznie negatywne, wobec której nie sposób żywić jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Świetny występ Mateusza Króla oraz sprawił jednak, że z pewnością zostanie nam on w głowie na dłużej.
Pewnego razu na krajowej jedynce – czy warto oglądać?
"Pewnego razu na krajowej jedynce" to produkcja, która mogłaby świetnie sprawdzić się jako 90-minutowy film. Gdyby podaną nam tutaj historię zaserwować w bardziej skondensowanej formie, mogłaby ona trzymać widza momentami na krawędzi fotela, jestem o tym przekonany. Ktoś jednak postanowił, by zrobić z niej 6-odcinkowy serial, tym samym rozmywając potencjał, jaki niewątpliwie tkwił w pomyśle na serial. Kolejne zwroty akcji stają się coraz bardziej przewidywalne, a bohaterowie zdają się robić cały czas to samo – biegają w kółko w nie do końca wiadomym celu.
Tych mankamentów nie jest w stanie przykryć fakt, że od strony technicznej serial Netfliksa wygląda naprawdę godnie. Wielkie brawa dla odpowiadającego za zdjęcia Jakuba Czerwińskiego, bo to chyba najmocniejszy punkt serialu. "Pewnego razu na krajowej jedynce" jest produkcją utrzymaną w szarych, stonowanych barwach, gdzie czasem wybijać będą się poszczególne elementy. Ten malutki wycinek Polski, jaki widzimy na ekranie, jest bezbrzeżnie smutny – nie dziwi nas, że wszyscy bohaterowie próbują się z niego za wszelką cenę wyrwać.
"Pewnego razu na krajowej jedynce" to dowód, że Netflix naszym rodzimym twórcom pozwala na coraz więcej. Po "Gangu Zielonej Rękawiczki" to kolejny polski serial, który próbuje być "jakiś". No ale właśnie, "próbuje" to tutaj słowo klucz, bo o ile wykonaniu od strony technicznej nie można nic zarzucić, to wyraźnie brakuje tutaj scenariusza. A przecież mówimy o krótkiej, ledwo 6-odcinkowej produkcji – wypełnienie jej historią nie powinno być żadnym problemem. Trochę szkoda, że taki problem jednak się pojawił – z tego powodu "Pewnego razu na krajowej jedynce" pozostaje serialem, który miał na siebie pomysł, ale zabrakło wykonania.