"Życie seksualne studentek" zalicza swój 2. sezon na piątkę — recenzja nowych odcinków komedii HBO Max
Marta Wawrzyn
17 listopada 2022, 17:02
"Życie seksualne studentek" (Fot. HBO Max)
"Życie seksualne studentek" powraca, by dostarczyć nam jeszcze więcej bezpretensjonalnej frajdy, a często i czegoś więcej. 2. sezon serialu HBO Max to bardzo udana powtórka z rozrywki.
"Życie seksualne studentek" powraca, by dostarczyć nam jeszcze więcej bezpretensjonalnej frajdy, a często i czegoś więcej. 2. sezon serialu HBO Max to bardzo udana powtórka z rozrywki.
"Życie seksualne studentek" zadebiutowało w Polsce w marcu wraz ze startem HBO Max — i to świetna wiadomość, że na 2. sezon czekaliśmy krócej niż reszta świata. Nie tylko dlatego, że serial pomaga oderwać się przynajmniej na chwilę od naszej ponurej rzeczywistości, ale też ze względów fabularnych, bo przeskoku w czasie właściwie nie ma i otrzymujemy niemal bezpośrednią kontynuację wydarzeń.
Życie seksualne studentek — powrót na kampus
W 1. sezonie spotkaliśmy bohaterki na początku jesieni, tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego, i spędziliśmy z nimi kilka bardzo intensywnych tygodni. Teraz widzimy, jak wracają one na kampus uniwersytetu Essex po spędzeniu listopadowego Święta Dziękczynienia z rodzinami, i bardzo szybko zagłębiamy się w dobrze znane problemy. Oraz jeden nowy — po tym Kimberly (Pauline Chalamet) doniosła na starszych kolegów, żeby ratować się przed usunięciem z listy studentów, ona i jej koleżanki są niemile widziane na imprezach studenckich. A te, jak wiadomo, są niezbędne i w ich życiu, i dla samego serialu, który w jakimś przynajmniej stopniu skupia się na imprezowym szaleństwie pierwszoroczniaków.
Kimberly ma, rzecz jasna, znacznie większe zmartwienie niż to. Po tym jak straciła stypendium, musi jakoś zdobyć 42 tys. dolarów na czesne, najlepiej nie mówiąc o niczym rodzicom. Wątek kłopotów finansowych pochodzącej z robotniczej klasy bohaterki ciągnie się przez znaczną część sezonu (widziałam przedpremierowo sześć odcinków z dziesięciu), a to, czy znajduje satysfakcjonujący finał, ocenicie już sami. Mnie trochę zawiodło to, co twórcy wymyślili dla tej postaci — chyba mojej ulubionej w poprzedniej serii — i nie tylko o finanse chodzi, ale też o romanse.
Zgodnie z zapowiedziami, z serialu całkiem znikł Nico (Gavin Leatherwood). Pozbyto się go bardzo łatwo i gładko, ale niepotrzebnie wprowadzono jego nową wersję, szkolnego sportowca imieniem Jackson (Mitchell Slaggert, "Plotkara"), który oczywiście wpada w oko bohaterce granej przez Chalamet. Reszty możecie się domyślić. Trudno mi to wytłumaczyć inaczej, niż tym że Leatherwood tak zaskoczył twórców swoim odejściem, iż ci nie wiedzieli, co zrobić, więc zrobili recykling.
Ale to właściwie jedyny zarzut, jaki mam do 2. serii "Życia seksualnego studentek", która może i powtarza sprawdzoną formułę (trochę jak "Biały Lotos"), ale robi to w 99% w udany sposób (bardzo jak "Biały Lotos"), oferując bardzo przyjemny w odbiorze miks błyskotliwej komedii z dziewczyńską historią, stawiającą przede wszystkim na przyjaźń i pozytywne relacje między bohaterkami. Chemia w głównej obsadzie była i pozostaje fenomenalna, a młode aktorki raz jeszcze najlepsze są we wspólnych scenach i zadziwiają łatwością, z jaką przeskakują od głupiutkiej komedii do poważnej — ale nie zbyt poważnej — dyskusji o istotnych sprawach.
Życie seksualne studentek stawia na rozwój postaci
Podczas gdy Kimberly szuka, gdzie może, 42 tysięcy dolarów i nie potrafi się oprzeć kolejnemu przystojniakowi, Leighton (Reneé Rapp) z zapałem bierze się za odkrywanie własnej seksualności i nie tylko. Ona już przeszła długą drogę, ale to była tylko część rozwoju postaci, która jakoś musi w sobie połączyć to, że jest i pozostanie uprzywilejowaną pannicą, marzącą o byciu częścią Kappy, nie wypiera się już tego, że woli dziewczyny, a do tego zaczyna odkrywać swój matematyczny talent. Świetnie się na nią patrzy, także kiedy popełnia błędy i za nie płaci.
Whitney (Alyah Chanelle Scott) również zadziwia i widzów, i samą siebie, stawiając na samorozwój i szukając czegoś zupełnie nowego w czasie przerwy od piłki nożnej. Podobnie jak Leighton, udowadnia ona w trakcie sezonu, że potrafi znacznie więcej, "niż wygląda". I prawdopodobnie nie raz, nie dwa zaskoczy was tym, jakiego dokona wyboru bądź jak zachowa się w danej sytuacji. Naprawdę da się ją lubić.
Komediową ozdobą serialu była i pozostaje Bela (Amrit Kaur), najzabawniejsza, najbardziej przebojowa i otwarta pod względem seksualnym z naszej czwórki dziewczyn. Po aferze z molestowaniem seksualnym w uniwersyteckim magazynie satyrycznym Bela zmuszona jest wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć od nowa. A przy okazji — znów — odkryć takie strony samej siebie, o jakich nie miała pojęcia.
"Życie seksualne studentek" robi to naprawdę świetnie i pisząc "to", nie mam na myśli pokazywania przygód seksualnych na kampusie. Choć te oczywiście grały i dalej grają istotną rolę. Przede wszystkim jednak to był i jest inteligentny serial o początkach dorastania i brania odpowiedzialności za siebie. A także sile przyjaźni, kobiecej solidarności i bardzo amerykańskiej wiary w sukces, który w takich historiach zawsze musisz odnieść, oczywiście po zaliczeniu tysiąca porażek.
Życie seksualne studentek — jak wypada 2. sezon?
2. sezon "Życia seksualnego studentek" jest więc odą pod adresem przyjaźni i manifestem wolności seksualnej; jest też naprawdę ostrą, błyskotliwą komedią. Mindy Kaling i Justin Noble nie zawodzą jako scenarzyści, udanie miksując własne doświadczenia ze studiów z współczesnymi problemami, o których 10 lat temu byśmy nie usłyszeli w takim serialu. A ponieważ mamy rok 2022, to na kampusie podobnym do tego, gdzie swego czasu uczyła się Rory Gilmore, jest i więcej zróżnicowania etnicznego, i mniej zamiatania problemów mniejszości pod dywan.
"Życie seksualne studentek" odważnie mówi o seksualności młodych kobiet — "Seks w wielkim mieście" trąci przy tym, co się tutaj dzieje, myszką, widać, że od czasów jego świetności upłynęła epoka — a do tego zahacza o nierówności ekonomiczne wśród studentów, zwraca uwagę na rzucane od niechcenia rasistowskie uwagi ludzi, którzy "przecież mają czarnoskórych znajomych", i nie boi się wykrzyczeć prawdy o tym, że równość płci nie jest normą. A wszystko to czyni w lekkim, sarkastycznym, często pieprznym tonie, nie umniejszając jednak wagi tych problemów.
Liczę, że HBO Max, pomimo tego szaleństwa cięć budżetowych, które aktualnie się w nim odbywa, zamówi kolejne sezony tego wyśmienitego, ciepłego i inteligentnego jak diabli serialu. Gdyby okazało się, że spędzimy z tymi dziewczynami tylko kilka miesięcy pierwszego roku studiów, to byłaby duża strata, Kimberly, Bela, Whitney i Leighton są bowiem zaledwie na początku ekscytującej drogi do dorosłości. I żal byłoby im dalej nie towarzyszyć. Dlatego — oglądajcie. Tylko tak serial przetrwa.