"Happy Endings" (3×01-02): Festiwal uroczości*
Marta Wawrzyn
31 października 2012, 22:02
"Happy Endings" od zeszłego sezonu jest jedną z moich ulubionych komedii – i w tym sezonie to się raczej nie zmieni. Uwaga na spoilery z dwóch premierowych odcinków 3. serii.
"Happy Endings" od zeszłego sezonu jest jedną z moich ulubionych komedii – i w tym sezonie to się raczej nie zmieni. Uwaga na spoilery z dwóch premierowych odcinków 3. serii.
"Happy Endings" powróciło i muszę przyznać, że – to nie jest niespodzianka – znów bardzo mi się podoba. Świetnie oglądało mi się oba nowe odcinki o dziwnych tytułach ("Cazsh Dummy Spillionaires" i "Sabado Free-Gante"), choć chyba odrobinę bardziej podobał mi się ten drugi.
Ale zacznijmy od początku. Jeśli spodziewaliście się, że Penny będzie z facetem, którego poznała na weselu w finale 2. serii, to trochę się przeliczyliście. Brian Austin Green zniknął tak szybko jak się pojawił, dłużej niż jego oglądaliśmy na ekranie gips Penny (o to, żeby za szybko go nie zdjęła, zadbał Max).
Alex i Dave wciąż są razem, udając na początku, że nie chodzi im o poważny związek. Brad nie ma pracy… tak jakby. W rzeczywistości nosi garnitur pod szlafrokiem i z jakiegoś powodu uważa, że Jane się niczego nie domyśli. Moment kulminacyjny tej historii z gołą Jane strofującą swojego męża, odzianego w ociekający wodą garnitur, był fantastyczną mieszanką dziwności z cudownością.
Właściwie wszystkie trzy wątki z premiery 3. sezonu mają sporo totalnie slapstickowych momentów. Co jednak zupełnie mi nie przeszkadzało. Bohaterowie jak zwykle bawili się słowami, uroczo je przekręcając i potęgując w ten sposób wrażenie, że są bliskimi przyjaciółmi, którzy mają swój własny świat, i że wszystko jest jak najbardziej na swoim miejscu. Ten dobrze znany fanom serialu trik sprawia, że oceniam "Happy Endings" przynajmniej o oczko wyżej, niż inne (emitowane obecnie – "Przyjaciół" tu nie mieszamy!) produkcje komediowe o grupce zabawnych znajomych.
W 2. odcinku Alex i Dave doprowadzili na skraj załamania nerwowego agentkę nieruchomości (swoją drogą, fajne mieszkania mają w tym całym Chicago, nie?), Max pokazał Bradowi, że istnieje życie bez pieniędzy, zaś Jane pomagała Penny kupować auto. Niezwykły talent negocjacyjny twardej blondynki docenił człowiek, który wie, czym są auta (tym, czym każdy z nas myśli, że są. Przynajmniej sądząc z reakcji Jane) – i tu pewnie zacznie się nowa przygoda.
Ach, zapomniałabym! Nie zabrakło halloweenowego akcentu w postaci wyjątkowo nieporadnego Jackson 5. Może to i lepiej, że impreza nie wyszła, mam już dość odcinków halloweenowych, z których niestety większość wydaje mi się wymuszona. Było ich w tym sezonie po prostu za dużo!
Uwielbiam "Happy Endings". Obok "Parks and Recreation" to chyba jedyna emitowana obecnie komedia, w której żaden z bohaterów mi nie przeszkadza. W obu serialach udało się stworzyć barwną paletę bohaterów pozytywnie szurniętych – nie tylko charakterystycznych, ale i dających się lubić. I bardzo, ale to bardzo zabawnych. I cholernie inteligentnych, często w swojej głupiutkości** (zauważyliście, jak Elisha Cuthbert puszcza czasem oczko do widza, kiedy palnie coś wyjątkowo słodko-idiotycznego jako Alex?).
"Happy Endings" i "Don't Trust the B—- in Apartment 23" to obecnie jedna z najbardziej udanych komediowych par w amerykańskiej telewizji. I szkoda tylko, że oglądalność obu znów spada. Ale tym będziemy przejmować się kiedy indziej. Festiwal uroczości* czas zacząć!
*Oczywiście, że słowo "uroczość" nie istnieje!
**Podobnie jak "głupiutkość".
I biczowatość. Gdyby ktoś chciał określić jednym dziwnym słowem tę spod 23.