"Biały Lotos" w 2. sezonie zmienia scenerię i obsadę, pozostając cudownym sobą — recenzja nowych odcinków
Marta Wawrzyn
31 października 2022, 08:02
"Biały Lotos" (Fot. HBO)
Co powiecie na trochę słońca w listopadzie? Oczywiście w niezbyt miłym towarzystwie? "Biały Lotos" w 2. sezonie zabiera nas na Sycylię i wkręca w kolejną poplątaną sprawę morderstwa.
Co powiecie na trochę słońca w listopadzie? Oczywiście w niezbyt miłym towarzystwie? "Biały Lotos" w 2. sezonie zabiera nas na Sycylię i wkręca w kolejną poplątaną sprawę morderstwa.
"Jaki piękny widok! Zastanawiam się, czy ktoś stąd kiedyś skoczył" — mówi Tanya (Jennifer Coolidge) na początku 2. odcinka nowego "Białego Lotosu", stojąc na szczycie klifu w przepięknej Taorminie i patrząc na bajkowe błękitne morze. Ta fabularnie niezbyt znacząca scena dobrze obrazuje, kim są w zasadzie wszyscy bohaterowie antologii HBO — to uprzywilejowani, bogaci ludzie, którzy dosłownie mają u swoich stóp cały świat, a jednak nie potrafią się tym cieszyć. Szukają dziury w całym, pozostając nieszczęśliwymi frustratami, których paskudne zachowania sprawiają, że aż chciałoby się zobaczyć, jak walczą w klatce z podobnymi do siebie bohaterami "Sukcesji". To i rajska sceneria to duże składowe przepisu na sukces.
Biały Lotos sezon 2 — nowa obsada, ta sama formuła
Bo w przypadku 2. sezonu "Białego Lotosu" zdecydowanie już można mówić o przepisie — zwycięskiej formule, której twórca serialu Mike White nie zmienił ani trochę. Oglądamy więc (widziałam przedpremierowo pięć odcinków z siedmiu) dokładnie to samo, co latem zeszłego roku, tyle że już nie ma mowy o szoku ani nawet niespodziance, że coś takiego w ogóle powstało. "Biały Lotos" powraca jako rekordzista tegorocznej gali Emmy i — trochę jak "Ród smoka" w zestawieniu z "Grą o tron" — musi udowodnić, że nie jest gorszy od znakomitego poprzednika. Mike White i HBO grają więc bezpiecznie, praktycznie kopiując to, co już się sprawdziło.
I w tym przypadku to bardziej dobra niż zła wiadomość, choć wolałabym, żeby nie próbowano tego po raz trzeci. Tak jak w 1. sezonie, wybieramy się do słonecznego kurortu na tygodniowe wakacje z grupką ludzi, których los w jakiś sposób zaraz ze sobą połączy. Znów wszystko zaczyna się od krótkiej futurospekcji i morderstwa, a być może nawet morderstw. Potem cofamy się w czasie i poznajemy nową ekipę.
Wraca Tanya, której na wakacjach towarzyszy teraz już mąż, Greg (Jon Gries), oraz asystentka, Portia (Haley Lu Richardson, "Test na przyjaźń"). Są dwa znające się małżeństwa — Daphne (Meghann Fahy, "Dziewczyny nad wyraz") i Cameron (Theo James, "Sanditon") oraz Harper (Aubrey Plaza, "Legion") i Ethan (Will Sharpe, "Flowers"). Do tego mamy trzy pokolenia mężczyzn Di Grasso wracających na Sycylię do swoich korzeni — dziadka, Berta (F. Murray Abraham, "Mythic Quest"), jego syna, Dominika (Michael Imperioli, "Rodzina Soprano"), i wnuka, Albiego (Adam DiMarco, "The Order"). W późniejszych odcinkach pojawiają się Tom Hollander ("Nocny recepcjonista") i Leo Woodall ("Cherry: Niewinność utracona"), a całości dopełnia włoska obsada — Sabrina Impacciatore ("Napoleon i ja") jako menedżerka, Valentina, oraz Simona Tabasco ("Luna Park") i Beatrice Grannò ("Zero") jako Luci i Mia, dwie lokalne dziewczyny, szukające szansy, żeby sobie trochę dorobić.
Biały Lotos w 2. serii znów pyta: kto zabił? I kogo?
Bardzo szybko tworzy nam się nam się tutaj prawdziwy kocioł emocji, frustracje i wzajemne pretensje zaczynają narastać, a wraz z nimi podnosi się napięcie. "Biały Lotos" w 2. sezonie jeszcze skuteczniej niż w jedynce trzyma widza na krawędzi fotela, budując kolejne konflikty, rzucając coraz to nowe tropy i sprawiając, że coś złowieszczego dosłownie wisi w powietrzu. W 5. odcinku atmosfera jest już gęsta jak w skandynawskim kryminale, a potencjalnej ofiary bądź ofiar i możliwej zbrodni można się tylko domyślać. Mike White po mistrzowsku tworzy taki labirynt wzajemnych pretensji i potencjalnych konfliktów, że w finale może wydarzyć się niemal wszystko. Zdrada, morderstwo, wypadek, przekręt na gigantyczną skalę.
Wciągając widza w zagadkę kryminalną, gdzie znów nie znamy przed finałem ani ofiary, ani sprawcy, "Biały Lotos" pozostaje świetną komedią z błyskotliwymi, ciętymi dialogami, jak również bezwzględną dla swoich bohaterów satyrą społeczną. Nic pod tym względem się nie zmieniło — Mike White napisał kolejną grupkę paskudnych ludzi i włożył im w usta prawdziwie koszmarne rzeczy. Oglądanie ich, jak paradują z naburmuszonymi minami, w jeszcze wspanialszych niż poprzednim razem kostiumach, pośród bajkowego krajobrazu to czysta rozkosz. Podobnie jak słuchanie wszystkich tych jadowitych rzeczy, jakie mają sobie do powiedzenia.
Nic pod tym względem się nie zmieniło i nowa grupka nie jest gorsza od pierwszej, choć pewne rzeczy już nie są takim objawieniem. Jennifer Coolidge wciąż jest fenomenalna jako Tanya, mimowolna bohaterka włoskiej opery, ale już to widzieliśmy, więc nie jest to zaskoczeniem. Jeśli kogoś oprócz niej miałabym nominować do Emmy, to najprędzej Aubrey Plazę, która tutaj wydaje się nie lubić niczego ani nikogo. A najbardziej zabawy, głupot i znajomych swojego męża. Jej przekonanie o własnej słuszności i snobowanie się na bycie superświadomą społecznie sprawia, że Harper przypomina jakąś wersję Olivii (Sydney Sweeney) z 1. sezonu, ale to starsza postać i idzie w zupełnie innym kierunku. W przerysowanym świecie "Białego Lotosu" wyśmienicie odnajduje się również F. Murray Abraham, a jego postać ma też taką zaletę, że trudno znaleźć jego odpowiednik w 1. sezonie.
Biały Lotos — 2. sezon to rozrywka najwyższej klasy
Bo niestety, wrażenie, że oglądamy powtórkę z rozrywki, momentami jest za duże i dotyczy też bohaterów. Przykładowo Cam i Daphne są jakąś inkarnacją Shane'a (Jake Lacy) i Rachel (Alexandra Daddario), a powielonych schematów jest więcej. 2. sezon "Białego Lotosu", zdecydowanie bardziej niż poprzedni, skupia się na sprawach małżeńskich i seksie. Potencjalna zdrada i zemsta skrzywdzonego kochanka bądź kochanki wisi w powietrzu, zwłaszcza że szybko staje się jasne, kto tu przyjechał się zabawić, kto jest seksoholikiem, a kto ma sekrety, które mogą wybuchnąć. Wszędzie straszą teste di moro, głowy Maura, którego zgodnie z legendą miała zdekapitować zazdrosna Włoszka, kiedy odkryła, że ma on żonę i dzieci.
Nie brakuje komentarza na temat społecznych ról obu płci, kultury maczo, różnic pokoleniowych. I, podobnie jak w 1. sezonie, bohaterowie dzielą się na tych, którzy są kompletnymi ignorantami w sprawach społecznych i dobrze im z tym, oraz na tych, którzy z wyższością w głosie lubią wszystkich pouczać w kwestii budowania nowego lepszego świata. Raz jeszcze jedni i drudzy są nie do zniesienia, a w ich małostkowe konflikty wplątani zostają miejscowi, których codzienność ani trochę nie jest bajką. To też część sprawdzonej formuły i raz jeszcze "Biały Lotos" pokazuje te dysproporcje bardzo sprawnie, choć bez większego zniuansowania. Serial Mike'a White'a prawdopodobnie ma o sobie trochę większe mniemanie — jako o ostrej satyrze społecznej — niż mieć powinien. Co nie jest jednak wielkim problemem.
"Biały Lotos" był i pozostaje na tyle pyszną rozrywką, że nie ma powodu irytować się na niego, bo nie oferuje tak dogłębnej wiwisekcji amerykańskich elit ani nawet nie jest tak celny we wbijaniu szpil jak "Sukcesja". Nie musi być. Mike White stworzył bardzo charakterystyczną formułę, opartą na kontraście słonecznej, rajskiej oprawy z mrokiem drzemiącym w ludziach, którzy mogą mieć wszystko, a i tak to będzie zawsze za mało. Fani ambitnych komedii znów mogą szykować się na ucztę, bo jest tu wszystko, od czarnego jak smoła humoru, poprzez cudowne rejony absurdu i surrealizmu, aż po różne odmiany farsy i tragifarsy. Czołówka, oprawa muzyczna, której twórcą znów jest Cristobal Tapia de Veer, obsada, scenariusz, dialogi, realizacja, kostiumy — wszystko jest raz jeszcze na najwyższym światowym poziomie.
I nawet jeśli w 3. sezonie radziłabym Mike'owi White'owi trochę zmienić formułę — pomysł ze spotkaniem grupy Bilderberg i wyjazdem do Azji brzmi jak szansa na coś świeżego — nie mogę powiedzieć złego słowa o nowych odcinkach "Białego Lotosu". Bawcie się dobrze i pamiętajcie, żeby do nikogo za bardzo się nie przywiązywać.