"Gwiezdne wojny: Opowieści Jedi" to skrawki historii dla zagorzałych fanów – recenzja serialu Disney+
Mateusz Piesowicz
27 października 2022, 16:44
"Gwiezdne wojny: Opowieści Jedi" (Fot. Disney+)
Z seansu "Opowieści Jedi" w głowie pozostaje głównie, że odcinki były krótkie i pojawiło się mnóstwo znajomych postaci. Czy to dostateczne powody, żeby zainteresować się tą animacją?
Z seansu "Opowieści Jedi" w głowie pozostaje głównie, że odcinki były krótkie i pojawiło się mnóstwo znajomych postaci. Czy to dostateczne powody, żeby zainteresować się tą animacją?
Zastanawialiście się kiedyś, jak to się stało, że szanowany Jedi, jakim był swego czasu Hrabia Dooku, przeszedł na ciemną stronę mocy? Albo jakim cudem Ahsoka Tano przetrwała Rozkaz 66? Jeżeli tak, to już nie musicie – wystarczy odpalić "Gwiezdne wojny: Opowieści Jedi", a poznacie odpowiedzi na te i kilka innych niewyjaśnionych kwestii z kanonu gwiezdnej sagi. Nie powinniście jednak liczyć na nic więcej.
Gwiezdne wojny: Opowieści Jedi – o czym jest serial?
Króciutka, składająca się z zaledwie sześciu kilkunastominutowych odcinków antologia, którą można już w całości oglądać na Disney+, wygląda z jednej strony na swego rodzaju upominek dla fanów sagi, a z drugiej na dopowiedzenie, którego potrzebował przede wszystkim sam jej twórca. Trudno było mi się bowiem pozbyć w trakcie seansu wrażenia, że głównym zainteresowanym całego tego przedsięwzięcia jest właśnie Dave Filoni, czyli człowiek w dużej mierze odpowiedzialny za animowaną część uniwersum (w tym m.in. serial "Wojny klonów", z którym "Opowieści Jedi" dzielą styl animacji). Widzowie mogą skorzystać przy okazji.
W czym dokładnie rzecz? Na osadzone w czasach filmowych prequeli "Opowieści Jedi" składa się w gruncie rzeczy nie sześć, a dwie historie skupione odpowiednio na Ahsoce (głosu udziela jej Ashley Eckstein) i Dooku (Corey Burton) w różnych okresach ich życia. Ją oglądamy od brzdąca, po czasy szkolenia Jedi i później, jego w młodości, gdy zamiast hrabią tytułował się jeszcze rycerzem i stał po jasnej stronie mocy. Czemu akurat tych dwoje? Trudno o inną odpowiedź niż "tak wyszło", bo serial nie podaje żadnych powodów. Ot, Ahsoka to oczko w głowie Filoniego, a Dooku miał puste strony w biografii, więc czemu nie zrobić z tego serialu?
W efekcie dostaliśmy po trzy krótkie historie na głowę, w większości osadzone w konkretnym lub bardzo konkretnym miejscu na linii czasowej uniwersum (są tu nawet sceny, które można rozpoznać z innych produkcji), przez co niemające szczególnej scenariuszowej swobody. Ale coś za coś, więc dzięki temu serial może się pochwalić gościnnymi występami takich postaci, choćby Qui-Gon Jinn (Liam Neeson, a w młodszej wersji jego syn Micheál Richardson), Anakin Skywalker (Matt Lanter) czy Darth Sidious (Ian McDiarmid), którzy przyozdabiają proste jak konstrukcja cepa fabułki.
Opowieści Jedi, czyli uzupełnianie luk w kanonie
Patrząc całościowo, znacznie więcej (co nie znaczy, że dużo) treści zawierają historie dotyczące Dooku. Za ich pomocą twórcy starają się nam pokazać, co sprawiło, że szanowany Jedi został lordem Sith, co wychodzi im o tyle nieźle, na ile pozwalają ograniczone możliwości krótkometrażowego formatu. Nie ma zatem mowy o większych niuansach, bo te zwyczajnie się w serialu nie zmieściły, będąc co najwyżej gdzieniegdzie zasygnalizowane. Zamiast nich na ekranie królują proste i całkiem oczywiste wnioski.
Pozostawia to rzecz jasna niedosyt, bo "rewelacje" w stylu galaktycznej republiki niszczonej przez korupcję i chciwość, czy Rady Jedi jako skostniałej instytucji przegapiającej to, co ma pod nosem, nie są przecież niczym nowym. "Opowieści Jedi" nie tyle wnoszą więc w tym przypadku do kanonu coś świeżego, co raczej potwierdzają fakty, których wszyscy się domyślali, zgrabnie je opakowując.
Na upartego można uchwycić się bardzo dosłownie tu poruszanych kwestii w rodzaju obszarów szarej moralnie strefy między Jedi a Sithami, czy typowych dla "Gwiezdnych wojen" aluzji do rzeczywistej sytuacji politycznej. Będą to jednak próby prowadzące do banalnych wniosków, które w dodatku najczęściej są i tak wypowiadane w serialu na głos. Zamiast tego lepiej będzie więc chyba puścić je mimo uszu i skupić na kilku lukach w kanonie, które zostają tu uzupełnione (co się stało z Yaddle?), co powinno ucieszyć lubujących się w szczegółach miłośników sagi.
Opowieści Jedi – czy warto oglądać serial?
A co z pozostałymi? Ci tak naprawdę mają do wyboru dwie opcje. Obejrzeć "Opowieści Jedi" jednym okiem do obiadu, jeśli "Gwiezdne wojny" interesują ich stopniu nie większym od normalnego, lub kompletnie je zignorować, jeśli to uniwersum, a zwłaszcza jego animowane wydanie, ich nie pociąga. Wiele na tym nie stracą, a mogą wręcz zyskać tych kilka chwil, które mogliby poświęcić choćby na próbę doszukania się jakiegoś znaczenia w otwierającej antologię historii o małej Ahsoce. Uprzedzając pytania – nie, nie ma żadnego, to tylko urocza opowiastka.
I choć słowo "urocza" nijak nie pasuje już do żadnej innej odsłony serialu, funkcjonują one wszystkie na podobnej zasadzie, będąc ni mniej, ni więcej tylko prezentem dla najbardziej emocjonalnie związanych z uniwersum fanów od jednego z nich. Filoni swojej fascynacji tym światem wszak nie ukrywa i widać to na ekranie, bo mimo wszelkich wad nie da się jego serialowi odmówić tego, że wyrasta z czystego uwielbienia.
Dzieląc je z twórcą "Opowieści Jedi", można z nich zapewne wycisnąć nawet więcej, zwłaszcza w warstwie emocjonalnej, niż ta produkcja ma na pierwszy rzut oka do zaoferowania. W przeciwnym razie lepiej będzie jednak poczekać na czasy, gdy "Gwiezdne wojny" w końcu rzeczywiście ruszą naprzód. Może dojdzie do tego, kiedy wszystkie luki w kanonie zostaną wreszcie zasklepione?