"Fringe" (5×04): Powrót i rozstanie
Andrzej Mandel
27 października 2012, 22:02
"The Bullet That Saved the World" udowadnia, że "Fringe" wciąż jeszcze może przykuć do ekranu. A przy tym nieźle zaskoczyć wyborem zabitego bohatera. Jeżeli nie oglądaliście – nie czytajcie.
"The Bullet That Saved the World" udowadnia, że "Fringe" wciąż jeszcze może przykuć do ekranu. A przy tym nieźle zaskoczyć wyborem zabitego bohatera. Jeżeli nie oglądaliście – nie czytajcie.
Po fatalnym poprzednim odcinku "Fringe" wreszcie wróciło do formy. Nawet jeżeli niektóre sceny były mało prawdopodobne, to jednak wszystko trzymało się razem. No i zakończenie, które wymiata, bo tego co się stało spodziewał się pewnie mało kto.
Walka z Obserwatorami powoli wkracza w decydującą fazę i, jak zwykle w podobnych sytuacjach, mam mały problem z tym, że mała grupka ludzi z takim sukcesem rozwala okupantów na kopy. Jednak przymykając na to oko, bo w końcu to standardowy schemat fabularny, cieszę się dobrym odcinkiem, niezłą akcją i ukłonem dla wiernych fanów i nawiązaniem do popkultury.
Co prawda nie chce mi się wierzyć, że Walter mógł ukrywać tajną piwnicę przez te wszystkie lata, ale to co w tej piwnicy się znajduje na pewno pomoże w walce z Obserwatorami, a przy tym jest ukłonem w stronę fanów, którzy mogą powtarzać sobie tę scenę i wyszukiwać odcinki, z których pochodzą widoczne na ekranie artefakty. Walter pieczołowicie przechowywał wszystko co dotyczyło zdarzeń fringe, które rozwiązywali całym zespołem. Nie pomijając ohydnie wyglądającej, ale wciąż dobrej galaretki. To w tym właśnie momencie pada z ust Waltera świetny tekst:
Rozwiązywaliśmy sprawy zdarzeń Fringe. Teraz czas kreować własne.
Od słów do czynów była w tym wypadku krótka droga. Zastosowanie znanego z 14. odcinka 1. sezonu ("Ability") sprayu powodującego, że oczy, nos i usta błyskawicznie zarastają tkanką dusząc ofiarę, dało piorunujące efekty i pozwoliło zdobyć bohaterom to czego szukali. To było "Fringe" w starej dobrej formie.
Nieco zaskakuje to, że Broyles chciał się spotkać ze swoim dawnym zespołem tak bardzo, że naraził swoją przykrywkę – ale psychologicznie da się to uzasadnić. No i przyznaję, brakowało mi tego, co kiedyś było mówione w każdym odcinku – "agent Dunham"…
Powrót powrotem, ale twórcy zadbali o to, byśmy mieli też zaskakujące rozstanie. Oddzielona od reszty Etta (Georgina Heig) zostaje zaskoczona przez Windmarka, capo di tutti capi Obserwatorów. Znów możemy się przekonać, że Obserwatorzy kompletnie nie rozumieją uczuć, choć potrafią je do pewnego stopnia wykorzystywać. Dzięki temu postrzelona w brzuch Etta mogła zabrać kilku ze sobą. Niestety, bez ich szefa, który zdążył się teleportować.
Śmierć Etty to kolejny emocjonalny moment w "Fringe", który wiele mówi nam o bohaterach i ich motywacjach. Od socjopatycznego Waltera, który błyskawicznie przechodzi do porządku dziennego nad stratą (zapewne jest to spowodowane tym, że zbyt emocjonalnie podszedł do utraty Petera), poprzez Olivię, która wyznaje zasadę "obowiązek przede wszystkim", do Petera, który ma duże problemy z radzeniem sobie ze stratą. I to właśnie, jak sądzę, motywacje Petera mogą napędzać kolejne działania wobec Obserwatorów. Żądza zemsty to naprawdę silny bodziec.
Dobrze się oglądało "The Bullet That Saved the World" i to cieszy. Przymykanie oczu na sytuacje w oczywisty sposób mało prawdopodobne było łatwe, dzięki czemu można było się skupić na tym co najważniejsze. No i zaskoczenie na koniec. Takie śmierci napędzają akcję.