"Shantaram" zaprasza widzów do zagubienia się w barwnym chaosie Mumbaju — recenzja serialu Apple TV+
Marta Wawrzyn
16 października 2022, 14:38
"Shantaram" (Fot. Apple TV+)
"Shantaram" z Charliem Hunnamem w roli głównej to adaptacja wyczekiwana równie mocno co "Pachinko". Czy ma szansę odnieść równie wielki sukces co koreański hit Apple TV+?
"Shantaram" z Charliem Hunnamem w roli głównej to adaptacja wyczekiwana równie mocno co "Pachinko". Czy ma szansę odnieść równie wielki sukces co koreański hit Apple TV+?
Apple TV+ od początku mocno postawiło na pełne rozmachu serialowe widowiska z wielkimi nazwiskami przed i za kamerą. I różnie na tym wychodzi, produkując jednak więcej absurdalnie drogich wydmuszek niż tytułów rzeczywiście wartych uwagi. Jak będzie z "Shantaramem"? Po trzech odcinkach trudno o jednoznaczną odpowiedź, ale wydaje się, że serialowi na razie bliżej jest do stylowego, ale scenariuszowo kompletnie średniego "Węża", niż do bardziej zniuansowanych opowieści dziejących się w Azji, jak koreański "Pachinko", który o tyle jest dla mnie punktem odniesienia, że to też adaptacja, stworzona przez tę samą platformę.
Shantaram — serial na podstawie popularnej książki
Podobnie jak "Pachinko", "Shantaram" opiera się na uwielbianej na całym świecie powieści. Gregory David Roberts opisał w niej własne przeżycia po ucieczce z australijskiego więzienia do Indii, gdzie pod zmienionym nazwiskiem spędził niemal całe lata 80., imając się różnych, niekoniecznie legalnych prac, nawiązując kontakty z lokalnym światkiem przestępczym i artystycznym oraz trafiając do Afganistanu w czasie wojny. To prawdziwie epicka opowieść, ale też historia wypakowana metafizyką, z gatunku tych, które nie mogłyby wydarzyć się nigdzie indziej.
Pierwsze trzy godziny serialu sprawnie odtwarzają szereg zdarzeń, który sprawił, że główny bohater tej opowieści, Lin Ford (Charlie Hunnam, "Synowie Anarchii"), trafił do Mumbaju w 1982 roku i postanowił tam zostać na niemal dekadę, choć początkowo miał to być tylko przystanek w jego wielkiej ucieczce. Lina poznajemy jeszcze jako Dale'a dosłownie w momencie, kiedy zwiewa z Australii, towarzyszymy mu w drodze do Indii i razem z nim dosłownie zatapiamy się w chaotycznym, wielobarwnym, pełnym najbardziej zaskakujących możliwości Mumbaju.
Spotykamy tajemniczą Karlę (Antonia Desplat, "Kurier francuski z Liberty"), eteryczną Lisę (Elektra Kilbey, "Opowieści z Pętli"), grono ich znajomych z kręgów przestępczo-artystycznych i wreszcie lokalnego bossa Khadera Khana (Alexander Siddig, "Gra o tron"). Zaprzyjaźniamy się też z Prabhu (Shubham Saraf, "A Suitable Boy"), wielozadaniowym młodzieńcem ze slumsów, który upiera się być przewodnikiem Lina. I dzięki niemu w te slumsy się zapuszczamy razem z Linem.
Shantaram i mnóstwo problemów produkcyjnych
Wszystko to brzmi ciekawie i takie jest, bo to barwna, pełna przygód historia, dziejąca się w egzotycznym zakątku świata w bardzo atrakcyjnej filmowo dekadzie. A Charlie Hunnam błyskawicznie staje się Linem, człowiekiem, który, jak sam mówi, nie chce się odnaleźć, tylko zgubić w tym niezwykłym chaosie. Gwiazda "Synów Anarchii" jest sercem i duszą serialu, który bardzo tegoż serca i duszy potrzebuje, a towarzyszy mu obsada co najmniej solidna. Po trzech odcinkach wyraźnie wyróżnia się jeszcze Siddig, nie mam z kolei przekonania do serialowej Karli, która za nic nie chce być tą niezwykłą, enigmatyczną postacią, dla której można stracić głowę.
Osobnym bohaterem serialu jest Mumbaj, wtedy jeszcze zwany po kolonialnemu Bombajem. I tu wypada się na chwilę zatrzymać, bo z jednej strony tak, serial wygląda dobrze i ma swój klimat. Z drugiej strony, rozmachu póki co aż tak nie widać, bo oglądamy, jak bohaterowie poruszają się pomiędzy slumsami, pałacem i ciągle tą samą knajpą. Można by złośliwie powiedzieć, że BBC za mniejsze pieniądze zrobiło lepszą robotę z "Wężem", ale sprawa jest bardziej skomplikowana. "Shantaram" miał problemy produkcyjne i to widać, zarówno w warstwie wizualnej, jak i scenariuszowej — obie wypadają zaledwie poprawnie jak na taki wielki projekt.
Do adaptacji zabierano się od lat, a dokładniej już od 2003 roku, kiedy wyszła książka. Początkowo miał być to film, zainteresowanie główną rolą wyrażał najpierw Russell Crowe, potem Johnny Depp, reżyserować miał Peter Weir. Projekt przeszedł długą drogę, by odnaleźć się w 2018 roku w Apple TV+ jako serial. Rok później ogłoszono, że Lina zagra Charlie Hunnam. Część zdjęć zrealizowano pod koniec 2019 roku w Australii, potem przeniesiono się do indyjskiego Bhopalu, który miał grać Mumbaj z lat 80. Jeszcze zanim produkcję zawieszono w lutym 2020 roku z powodu pandemii COVID-19, okazała się ona problematyczna z powodu problemów zdrowotnych Hunnama, który zmagał się z kolejnymi infekcjami, pracując po kilkanaście godzin w gorącym klimacie. Na plan wrócono w połowie 2021 roku, tyle że nie w Indiach. Produkcję przeniesiono do Bangkoku.
Jakby tego było mało, z serialu odszedł jego pierwszy showrunner Eric Warren Singer ("American Hustle"), którego zastąpił Steve Lightfoot ("Co kryją jej oczy", "Punisher", "Hannibal"). I niestety tego niesamowitego pecha, jakiego miał "Shantaram", widać na ekranie. Brakuje wyrazistej wizji, jak poprowadzić historię.
Shantaram — czy warto oglądać serial Apple TV+?
O ile więc serial ogląda się nieźle, a Charlie Hunnam jest w stanie wynagrodzić wiele, o tyle już na tym etapie jest jasne, że "Shantaram" od Apple TV+ nie jest tym, czym mógłby być. Historia jest zaskakująco wręcz płaska, jak gdyby cała metafizyka, mająca prowadzić do duchowego przebudzenia Lina, zagubiła się w chaosie. Ciągła narracja bardziej przeszkadza niż pomaga, sprawiając w serialu wrażenie, jakby twórcy na siłę chcieli nadać głębi zwykłej przygodówce. Indie z lat 80. wypadają w miarę klimatycznie i dość naturalnie, ale to najlepsze, co można powiedzieć o warstwie wizualnej. Rozmachu, jak na produkcję Apple TV+, jednak trochę brakuje, a jeszcze bardziej brakuje poczucia, że oglądamy coś rzeczywiście niezwykłego.
"Shantaram" nie ma w sobie jakże potrzebnego w tej historii magnetyzmu, nie hipnotyzuje, nie wciąga bez reszty ani nie trzyma na krawędzi fotela, mimo że Lin wplątuje się w szereg niebezpiecznych sytuacji. Nie jest też żadnym przeżyciem duchowym, nawet jeśli Hunnam i Siddig potrafią być rewelacyjni w prowadzonej na lekkim haju dyskusji o tym, czy całe nasze istnienie to aby na pewno nie iluzja. Z kolei wątek romantyczny z Karlą zapowiada się w tym momencie słabiej od przyjaźni Lina z Prabhu, bo zwyczajnie nie czuć chemii między aktorami. Wydaje się, że serial Apple TV+ jest i dalej będzie podróżą do Indii w niezłym towarzystwie — tylko i aż. A jeśli marzy wam się coś więcej, czeka na was 800 stron książki.