"Obserwator" pokazuje, że Netflix chciałby mieć własne "American Horror Story" — recenzja serialu Murphy'ego
Nikodem Pankowiak
15 października 2022, 13:46
"Obserwator" (Fot. Netflix)
Ryan Murphy narzucił na siebie niebywałą presję, by kolejne seriale wypluwać z prędkością karabinu maszynowego. W takim tempie trudno o świeże pomysły i "Obserwator" jest na to dowodem.
Ryan Murphy narzucił na siebie niebywałą presję, by kolejne seriale wypluwać z prędkością karabinu maszynowego. W takim tempie trudno o świeże pomysły i "Obserwator" jest na to dowodem.
Jeszcze dobrze nie pozbyłem się traumy, jaką było oglądanie "Dahmera", a już Ryan Murphy i Netflix zrzucili na mnie kolejną produkcję będącą efektem ich twórczego "małżeństwa". Choć słowo "twórczego" jest tu właściwie nie na miejscu – "Obserwator" to ostateczny dowód na to, że Murphy stał się kompletnie odtwórczy i nie ma już nic ciekawego czy nowatorskiego do pokazania widzom.
Nie znaczy to jeszcze, że jego produkcje są skazane na porażkę. Już przy "Dahmerze" rozdźwięk między ocenami recenzentów i widzów był ogromny – ci pierwsi kręcili nosami, ci drudzy nabijali rekordową oglądalność. Tu pewnie nie będzie aż takiego hitu, w końcu "Obserwator" to nie klasyczne true crime — choć jest to historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce w New Jersey — ale wcale nie zdziwię się, jeśli i ten tytuł będzie okupował najwyższe miejsca netfliksowego topu. Bo zdaje się, że Murphy, tak jak Netflix, działa według jakiegoś algorytmu i serwuje publice to, co może się sprzedać, a niekoniecznie to, co dobre.
Obserwator — o czym jest serial Ryana Murphy'ego?
"Obserwator" już z opisu wygląda na serial utrzymany w klimatach, które Murphy'emu są doskonale znane. Oto pewni małżonkowie, Nora (Naomi Watts, "Twin Peaks") i Dean Brannock (Bobby Cannavale, "Homecoming"), stają się właścicielami ogromnego, pięknego domu na przedmieściach Westfield w stanie New Jersey. Dom, który miał być spełnieniem ich marzeń, szybko jednak okazuje się koszmarem. Zaraz po przeprowadzce rodzina otrzymuje tajemniczy list, od którego można dostać ciarek. To, jak również pierwsze interakcje z sąsiadami mającymi wyraźną obsesję na punkcie ich domu, to sygnał, że nowe miejsce zamieszkania nie przyniesie im niczego dobrego.
Dlatego też najważniejsze pytanie, jakie nasuwa się już podczas oglądania pierwszych odcinków, brzmi "Dlaczego oni z tego domu nie uciekli?". Ano dlatego, że wtedy Ryan Murphy nie miałby serialu. Owszem, mamy tu próby wytłumaczenia tego faktu kwestiami finansowymi, a w kolejnych odcinkach także narastającą obsesją Deana, ale nie mam wrażenia, by motywacje bohaterów zostały tu odpowiednio wyeksponowane. Słyszymy z ich strony wiele zachwytów nad nieruchomością, którą właśnie zakupili, ale ich zachowanie od początku pozbawione jest jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Możemy tłumaczyć, że odebrał im je dom, ale to mimo wszystko dość naciągana teoria.
Serialowa rodzinka zostaje więc w swojej nowej posiadłości, a jednym z najważniejszych tematów w życiu ich oraz ich sąsiadów staje się to, jak ma wyglądać kuchenny blat i co zrobić z zabytkową windą do przewożenia jedzenia. Niezdrowe zainteresowanie wszelkimi zmianami i remontami wykazują zwłaszcza dwie sąsiadki – Maureen, zwana też Dużą Mo (Margo Martindale, "Mrs. America") i Pearl (Mia Farrow, dla której to pierwsza tak duża rola w telewizji od kilkudziesięciu lat), przewodnicząca lokalnego towarzystwa historycznego. Gdy Dean i Nora zaczną otrzymywać tajemnicze listy, to właśnie na sąsiadów padną ich pierwsze podejrzenia.
Obserwator — popłuczyny po American Horror Story
"Obserwator" raz za razem będzie jednak próbował mylić tropy, wprowadzać nowych podejrzanych i mieszać w głowach bohaterom i widzom. W pewnym momencie zaczniemy kwestionować, czy wszystko, co widzimy, to prawda, czy może przynajmniej część zdarzeń jest wytworem wyobraźni Deana i Naomi. Ich małżeństwo szybko zacznie przechodzić kryzys wywołany obsesją Deana na punkcie domu i tego, kim jest przysyłający listy Obserwator. A Ryan Murphy za pomocą całego arsenału sztuczek będzie próbował budować atmosferę grozy i napięcia i co jakiś czas przestraszyć widza, ale problem w tym, że wszystkie jego sztuczki znamy już aż zbyt dobrze.
Bo w gruncie rzeczy "Obserwator" niewiele różni się od emitowanego od ponad dekady "American Horror Story". Wszystko to, co widzimy w tej produkcji, mogliśmy już kiedyś u Murphy'ego zobaczyć, tym samym teraz otrzymaliśmy kolejny niepotrzebny serial Netfliksa. Jeden z najbardziej płodnych telewizyjnych twórców nawet nie próbuje fundować nam czegoś nowego, serwując najzwyklejsze popłuczyny po jego najbardziej znanej serii. A przecież doskonale wiemy, na jakie problemy cierpi zwłaszcza w ostatnich sezonach "American Horror Story". Tak jak tam, tak i w "Obserwatorze" dostajemy obiecującą, na papierze, historię, która szybko zaczyna rozłazić się w szwach, a wszelkie scenariuszowe niedoróbki próbuje się przykryć szeroko pojętym "klimatem".
Dla mnie to jednak za mało. Nie wystarczy mi, że Pearl i jej syn Jasper (Terry Kinney, "Kim jest Anna?") wyglądają trochę, jakby wyjęto ich z obrazu "American Gothic" Granta Wooda. Nie wystarczą mi sugestywne ujęcia na dom i jego sąsiadów, żebym natychmiast poczuł, w jakiej pułapce znaleźli się Brannockowie. Takie zabiegi mogą podziałać przez chwilę, na dłuższą metę przydałby się jeszcze scenariusz i konsekwentnie prowadzona historia, a tych wyraźnie tutaj zabrakło.
Obserwator — czy warto oglądać serial?
Murphy i jego współpracownik Ian Brennan, którzy są głównymi scenarzystami serialu, zdają się miotać od pomysłu do pomysłu, nie potrafią zogniskować swojej uwagi na jednym z nich. Dlatego też w gruncie rzeczy nie wiadomo, co jest w "Obserwatorze" najważniejsze – śledztwo mające wyjawić tożsamość tytułowej postaci czy może obserwowanie, jak wszystko to, co dzieje się wokół ich nowego domu, doprowadza Brannocków na skraj przepaści. Dostajemy więc mieszankę horroru i thrillera psychologicznego, która przez większość czasu po prostu się nie sprawdza, choć oczywiście na przestrzeni tych siedmiu odcinków znajdą się i lepsze momenty.
Problemem jest także gwiazdorska obsada "Obserwatora", a dokładniej jej skandaliczne niewykorzystanie. Twórcy wypełnili drugi plan niezwykle charakterystycznymi bohaterami granymi przez świetnych aktorów, ale później sięgają po nich zbyt rzadko. Chyba tylko Karen (Jennifer Coolidge, "Biały Lotos"), agentka nieruchomości i dawna znajoma Nory zostaje tutaj lepiej wyeksponowana, co pozwala grającej ją aktorce, która wyraźnie przeżywa swoją drugą młodość, błyszczeć w każdej scenie z jej udziałem. Szkoda, że więcej takich okazji nie dostały Martindale albo Farrow, które i tak ze swoich postaci wyciskają absolutne maksimum.
Najnowsze dziecko Netfliksa i Murphy'ego to w gruncie rzeczy niespełniona obietnica. Siedem odcinków to idealna liczba, by stworzyć zagęszczoną, trzymającą się w ryzach fabułę, ale w tym przypadku i tak okazało się, że to za dużo. "Obserwator" to pomysł, który zdecydowanie lepiej mógłby się sprawdzić w formie filmu – obcięcie wielu niepotrzebnych wątków i scen naprawdę wyszłoby mu na lepsze, bo w przedstawionym widzom kształcie cała historia dłuży się niemiłosiernie. Szkoda, bo zaproponowane przez Murphy'ego zakończenie miało z założenia zapewne budzić dyskusję i wywoływać emocje. Problem w tym, że gdy już do niego dotrwamy, jest nam wszystko jedno. Po prostu cieszymy się, że to wreszcie koniec.