"Wotum nieufności" to bardziej polski "Skandal" niż "House of Cards" — recenzja serialu Polsat Box Go
Nikodem Pankowiak
14 października 2022, 11:28
"Wotum nieufności" (Fot. Polsat Box Go)
Polskie seriale od polityki trzymają się zwykle z daleka. "Wotum nieufności" to wyjątek, choć zaprezentowana w nim sytuacja polityczna nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością.
Polskie seriale od polityki trzymają się zwykle z daleka. "Wotum nieufności" to wyjątek, choć zaprezentowana w nim sytuacja polityczna nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością.
"Wotum nieufności" to kolejny i nie ostatni serial na podstawie prozy Remigiusza Mroza. Najpopularniejszy i najpłodniejszy polski pisarz (ponad 50 wydanych książek od 2015 roku!) na dobre zadomowił się już w telewizji, a nowa produkcja Polsat Box Go udowadnia, że jego książki – literacka rozrywka dla mas – jak najbardziej nadają się na ekranizację. Bo nawet jeśli nie brakuje w nich fabularnych dziur, to utrzymują tempo pozwalające zaangażować się w całą historię.
Wotum nieufności — o czym jest polski serial?
Sam punkt wyjścia dla fabuły "Wotum nieufności" (widziałem na razie 1. odcinek) jest całkiem intrygujący. Oto urzędujący prezydent (Olgierd Łukaszewicz, "Chyłka") informuje, że z powodu choroby będzie zmuszony zrezygnować ze sprawowania urzędu. Problem w tym, że nie za bardzo ma on ochotę na to, by jego obowiązki przejęła wywodząca się z innego obozu politycznego obecna marszałkini Sejmu, Daria Seyda (Katarzyna Dąbrowska, "Behawiorysta"). Zapisy konstytucji pozostają jednak nieubłagane i to na nią przechodzą obowiązki głowy państwa, a kierujący jej partią premier (Grzegorz Małecki, "Wilk") ma plan, by Seyda wygrała najbliższe wybory i została prezydentką na całą kadencją. A nawet dwie.
Tyle że wokół głównej zainteresowanej zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Zanim jeszcze otrzyma informację o nieoczekiwanym awansie, Seyda budzi się w motelowym pokoju i nie ma pojęcia, skąd się tam wzięła ani co działo się z nią w ostatnich godzinach. Sprawa oczywiście wygląda podejrzanie, a rozwikłać ją będzie próbowała jej prawa ręka, Hubert Korodecki (Leszek Lichota, "Wataha"). Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, że będzie to miało jakiś związek z tajemniczą śmiercią, którą mogliśmy zobaczyć w pierwszej scenie odcinka.
Zamordowany na Słowacji Polak miał przy sobie dokumenty należące do MSWiA, a w sprawie jego śmierci pracuje sejmowa komisja śledcza, na czele której stoi wywodzący się z największej opozycyjnej partii poseł celebryta, Patryk Heuer (Antoni Pawlicki, "Czas honoru"), który w kolejnych odcinkach będzie pewnie walczył o prezydenturę właśnie z Seydą. Działanie jego komisji jest wyjątkowo nie w smak rządzącej koalicji, więc można założyć, że mamy tu do czynienia z tajemnicą sięgającą samych szczytów władzy. Zresztą, taką obiecywał nam już sam opis serialu.
Wotum nieufności to tempo kosztem scenariusza
To, co niewątpliwie jest zaletą "Wotum nieufności", to obsada, którą wypełniają znane nazwiska, ale na jej czele stanęła wciąż jeszcze nieopatrzona Katarzyna Dąbrowska. Lichota czy Pawlicki to w polskim kinie i telewizji nazwiska już doskonale znane, gwarantujące co najmniej przyzwoite występy. Tak jest i tym razem, a grająca główną bohaterkę aktorka na całe szczęście im dorównuje. Nie przekonuje mnie za to Grzegorz Małecki w roli premiera. Nie wiem, czy to wina postaci, czy pomysłu aktora na tę rolę, ale — jakiego zdanie o polskiej polityce byśmy nie mieli – jego bohater zachowuje się zbyt prostacko jak na premiera. Choć może z drugiej strony właśnie tak to wygląda za kulisami?
Reżyserujący całość Łukasz Palkowski to już prawdziwy ekspert od produkcji na podstawie prozy Remigiusza Mroza. Wcześniej reżyserował już "Chyłkę" i "Behawiorystę" i widać, że dobrze wie, jak przenosić powieści najpopularniejszego polskiego pisarza na ekran. Ten serial to dokładnie taki Remigiusz Mróz, jakiego znamy. Czego byśmy o nim nie mówili i jakiego zdania o jego książkach byśmy nie mieli, trzeba mu oddać jedno – jego historie są dynamiczne, wiele się w nich dzieje, przez co łatwo utrzymać uwagę widza. Palkowski wie, jak to zrobić, choć czasem to szybkie prowadzenie narracji odbywa się kosztem scenariusza.
No bo nie mogę przejść obojętnie obok takich kwiatków, jak marszałkini Sejmu, która od ochroniarzy dowiaduje się, że właśnie jedzie wygłosić przemówienie, podczas którego ogłosi, że przejmuje obowiązki prezydenta. Nie mogę też zrozumieć, dlaczego informację o swojej chorobie prezydent przekazuje najpierw trzem osobom – premierowi, marszałkini i bądź co bądź szeregowemu posłowi, który na dodatek nie jest członkiem partii rządzącej. Naprawdę, bohater nie musi uczestniczyć w każdym istotnym dla fabuły wydarzeniu, żebyśmy wiedzieli, jak istotny jest dla historii.
Wotum nieufności — czy warto oglądać serial?
To nieco zbyt częste sklejanie scenariusza za pomocą śliny to mój główny zarzut wobec "Wotum nieufności". Tempo wygrało tutaj z sensem, przynajmniej póki co. Zapowiedzi o polskim "House of Cards" od początku można było traktować z przymrużeniem oka, ale jeśli już mielibyśmy takiego porównania użyć, to pod uwagę musielibyśmy brać jedynie późniejsze sezony hitu Netfliksa. Oceniam tutaj rzecz jasna wyłącznie pierwszy odcinek, ale mam wrażenie, że serial Polsat Box Go już na początku zastawił na siebie tyle scenariuszowych pułapek, że trudno będzie mu w żadną z nich nie wpaść.
Jeśli widz choć trochę interesuje się polską polityką, potraktuje "Wotum nieufności" wręcz jako science fiction, nie mające wiele wspólnego z polityczną rzeczywistością (zwłaszcza obecnie) w naszym kraju. Ale też nie sądzę, by taki był zamiar twórców, nawet jeśli raz na jakiś czas puszczą oni oczko do widza. Ma być dokładnie tak, jak z książkami z Mroza – to serial dla jak najszerszego grona odbiorców, nie tylko dla tych, którzy regularnie śledzą newsy i litościwie będą spoglądali na posła błyszczącego na Instagramie wraz ze swoją mającą influencerskie zapędy partnerką czy na sam sposób, w jaki odbywa się zmiana na szczytach władzy.
Dlatego też "Wotum nieufności" momentami bliżej do "Skandalu" Shondy Rhimes niż "House of Cards" czy "The West Wing". O "Borgen" nie wspominając. To niekoniecznie musi być wada, nie wydaje mi się, aby twórcy serialu mieli ambicje znacznie wykraczające poza stworzenie porządnej rozrywkowej produkcji. Na tym polu ich serial w wielu miejscach się broni. Pod względem realizacyjnym nie można mu niczego zarzucić, ale gdyby jeszcze dopracowano scenariusz, byłoby znacznie lepiej. Ostatecznie wstydu nie ma, a sam serial może okazać się dla Polsat Box Go takim samym przełomem, jakim kilka lat temu dla Playera była "Chyłka". W końcu nazwisko Mroza wciąż przyciąga i może zagwarantować wielu widzów, którzy przy "Wotum nieufności" zostaną na dłużej.