"Klub Północny" to klimatyczna opowieść o życiu, śmierci i innych demonach — recenzja serialu Netfliksa
Marta Wawrzyn
9 października 2022, 15:54
"Klub Północny" (Fot. Netflix)
Mike Flanagan wraca na Netfliksie z młodzieżowym serialem "Klub Północny", który dobrze wpasowuje się w jego dotychczasową twórczość. Ale czy dorównuje jego dorosłym produkcjom?
Mike Flanagan wraca na Netfliksie z młodzieżowym serialem "Klub Północny", który dobrze wpasowuje się w jego dotychczasową twórczość. Ale czy dorównuje jego dorosłym produkcjom?
Recenzując znakomity "The Bear", Mateusz napisał, że to jeden z tych seriali, które posiadają duszę, a jest to czynnik coraz rzadziej spotykany we współczesnej telewizji. Mogę tylko podpisać się pod tym stwierdzeniem, dodając od siebie, że właśnie dusza jest tym, co przyciągnęła mnie — fankę wszystkiego, tylko nie typowych horrorów — do twórczości Mike'a Flanagana, każąc pochłonąć najpierw "Nawiedzony dom na wzgórzu", a następnie "Nawiedzony dwór w Bly" i "Nocną mszę". Wszystkie z nich oceniając bardzo wysoko. A co z "Klubem Północnym"?
Klub Północny to horror, ale daleki od typowego
Składający się z dziesięciu odcinków "Klub Północny", który zadebiutował na platformie Netflix w piątek, jest o tyle czymś nowym, że Mike Flanagan jeszcze nie tworzył seriali o młodzieży i dla młodzieży. Widać na Netfliksie każdy prędzej czy później musi zacząć. W tym przypadku jednak efekt budzi u mnie dość mieszane uczucia, choć wciąż jestem w stanie wskazać kilka powodów, dla których po tę produkcję sięgnąć warto. Choć z pewnością nie każdemu się spodoba (i nie musi).
"Klub Północny", podobnie jak obie części antologii "Nawiedzony", jest adaptacją popularnej powieści — opiera się na książce bardzo płodnego pisarza young adult Christophera Pike'a, wydanej w 1994 roku. Co ciekawe, Flanagan i współtworząca serial Leah Fong ("Once Upon a Time") postanowili nie zmieniać czasu akcji, osadzając ją właśnie w 1994 roku. Co w tym przypadku wydaje mi się zabiegiem niepotrzebnym i nie za wiele wnoszącym, ale do tego jeszcze dojdziemy.
Co warto wiedzieć przed seansem? Produkcja jest młodzieżowym horrorem, ale mocno nietypowym. Opowiadając o grupce umierających nastoletnich pacjentów hospicjum Brightcliffe, mniej skupia się na typowym straszeniu, a bardziej na kwestiach egzystencjalnych, co w sumie też jest charakterystyczne dla twórczości Flanagana, który wykorzystuje tematykę horroru, by zagłębiać się w tematy związane z życiem, śmiercią i demonami, z jakimi się zmagamy. Tu jednak widać to bardziej niż w jego dorosłych produkcjach, czyniąc serial bardziej podobnym do kultowej produkcji HBO "Sześć stóp pod ziemią", niż do jakiegokolwiek horroru.
Klub Północny — świetny klimat i nietypowy koncept
"Klub Północny" opiera się na niewątpliwie ciekawym koncepcie, każąc grupce młodych pacjentów, o których wiemy, że prawie żadne z nich nie dożyje dorosłości, spotykać się o północy w bibliotece hospicjum — a to jest równie niesamowitym budynkiem, co oba domy z antologii "Nawiedzony" — i przy kominku opowiadać sobie przerażające historie. Charakterystyczny klimat, powtarzany co odcinek toast — "Za tych przed nami i tych po nas. Za tych teraz i tych po drugiej stronie. Widocznych i niewidocznych. Obecnych, ale nieobecnych" — i pokręcone, mroczne opowieści snute przez dzieciaki to najlepsze, co serial ma do zaoferowania.
Jak łatwo się zorientujecie, opowieści o seryjnych zabójcach, czarownicach poświęcających się na rzecz innych, podróżach w czasie, duchach, demonach, prywatnych detektywach itp., itd. są tak naprawdę historiami o nich samych. Oglądając, jak serial co odcinek odtwarza wydarzenia z historii opowiadanych przez swoich bohaterów, łatwo dać się w to wszystko wciągnąć, podziwiać nieograniczoną wyobraźnię dzieciaków i uśmiechać się, kiedy potykają się o własne twisty.
Opowiadane przez nich historie celowo są nierówne, czasem błyskotliwe, a czasem bezsensowne, naiwne, chaotyczne, często też zwyczajnie źle napisane. To właśnie przez ich pryzmat i przez sam sposób opowiadania poznajemy nadzieje, lęki i koszmary nastoletnich postaci. Ten zabieg — "Klub Północny" właściwie jest antologią różnych historii, będąc przy tym jedną spójną historią — powoduje, że serial wydaje się oryginalniejszy, niż jest naprawdę, a młodzi bohaterowie, napisani niestety rozczarowująco schematycznie, stają się trochę bardziej wielowymiarowi.
Klub Północny odkrywa aktorski talent Ruth Codd
No właśnie. "Klub Północny" opiera się w 90 procentach na młodej obsadzie i nastoletnich postaciach. Wydawałoby się, że jego tematyka automatycznie powinna go czynić wyciskaczem łez, nawet "jak na Flanagana" — oni wszyscy umierają na raka! Nikt nie dożyje studiów! — a jednak tak nie jest. Wręcz przeciwnie, choć serial niewątpliwie ma duszę, to aż taką bombą emocjonalną jak obie części "Nawiedzonego" i "Nocna msza" zdecydowanie nie jest. A winę zrzuciłabym na niewystarczająco wyraziste postacie i to, że ich zróżnicowanie jest powierzchowne.
Jest tu Ilonka (Iman Benson, "BlackAF"), grzeczna dziewczynka i pilna uczennica, która tuż przed rozpoczęciem studiów na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni dowiaduje się, że ma raka. Jest Kevin (Igby Rigney, "Nocna msza"), pochodzący z uprzywilejowanego domu chłopak z białaczką. Jest wkurzona na cały świat, sarkastyczna Anya (Ruth Codd, tiktokerka, która dla mnie jest wielkim odkryciem tego serialu), religijna fanatyczka Sandra (Annarah Cymone, "Nocna msza"), tokenowy gej Spence (William Chris Sumpter, "Power"), opowiadająca niestworzone historie o swoich bogatych rodzicach Cheri (Adia), a także dwie postacie pochodzące z różnych stron Azji, Natsuki (Aya Furukawa, "Klub opiekunek) i Amesh (Sauriyan Sapkota). Dłuższe opisy kogokolwiek trudno stworzyć, mimo najszczerszych chęci.
O ile więc "Klub Północny" robi fenomenalną robotę z przedstawianiem swoich postaci poprzez opowiadane przez nich historie, o tyle nie jest w stanie uczynić swoich postaci rzeczywiście złożonymi, wyjątkowymi i takimi, których los by nas choć trochę obchodził. Co sprawia, że ogląda się go — znów, jak na dzieło Flanagana — dość obojętnie. Przy całym podziwie dla klimatu, pomysłowości i refleksyjności serialu. Jasne, jest to wciąż seans daleki od zwyczajnego, mający w sobie pewną niesamowitość. Jest tu życie, śmierć, wiara, cynizm, nadzieja, smutek, optymizm i tysiąc innych emocji. Ale koniec końców nie ma nic, co by zostało z nami na dłużej.
Z młodej obsady moją faworytką zdecydowanie jest wspomniana wyżej Ruth Codd, ale może to dlatego, że dostała najbardziej wyrazistą rolę. Jej koledzy i koleżanki tak bardzo już w pamięć nie zapadają, a poziom aktorski "Klubu Północnego" wyraźnie rośnie, kiedy na ekranie pojawia się czy to Zach Gilford ("Nocna msza") jako sympatyczny pielęgniarz Mark, czy Samantha Sloyan ("Chirurdzy") w roli tajemniczej Shasty, czy Heather Langenkamp ("Koszmar z ulicy Wiązów") jako enigmatyczna dr Stanton, która prowadzi hospicjum i też ma swoje sekrety. Pomniejsze role grają też Rahul Kohli ("Nocna msza") czy William B. Davis ("Z Archiwum X").
Klub Północny — czy warto obejrzeć serial Netfliksa?
Wszystko to razem składa się na wart uwagi, przyciągający swoją atmosferą, ale bardzo nierówny miks, któremu macie prawo nie chcieć poświęcać dziesięciu godzin ze swojego życia. "Klub Północny" dla jednych będzie niewystarczająco straszny jak na horror, dla innych niewystarczająco głęboki jak na historię o życiu, śmierci i wszystkim pomiędzy. Zaś jego bohaterowie nie zostaną z wami na dłużej, jak rodzina Crainów z "Nawiedzonego domu na wzgórzu". A gdyby porównywać serial Netfliksa do innych produkcji młodzieżowych ze śmiercią w tle, to trzeba powiedzieć, że jest mu daleko do autentycznie poruszającego "Szukając Alaski".
Otaczające Bridhgtcliffe tajemnice, dawni właściciele, tutejsze sekty itd. prawdopodobnie też nie są wystarczającą motywacją, by wytrwać przy ekranie. Zwłaszcza że wielu kandydatek na to, kto jest Julią Jayne — kobietą, która 25 lat przed wydarzeniami z serialu opuściła to miejsce całkiem zdrowa, choć też miała umrzeć na raka — to tutaj nie ma. Powiedziałabym, że dokładnie są one dwie.
Wytrącało mnie również z rytmu to, jak serial czasem przypominał sobie, że jednak dzieje się w latach 90., a nie współcześnie. Nie jestem pewna, czemu Flanagan zdecydował się pozostawić akcję w tym okresie, bo początki czatów internetowych i to, że jedna z postaci choruje na AIDS, nie wydają mi się wystarczającymi powodami. Jednocześnie język, którymi posługują się młodzi bohaterowie (#angelporn) jest wybitnie współczesny, zaś ciuchy, nawet jeśli są najntisowe, to raczej nienarzucające się. Uważam, że lata 90. kompletnie nic tu nie wnoszą, zwłaszcza że przy tej różnorodności obsady pewnie wypadałoby jeszcze zahaczyć o temat wszechobecnego wtedy rasizmu, czego serial w ogóle nie czyni.
"Klub Północny" to niewątpliwie serial trochę lepszy niż "typowy netfliksowy średniak", ale jednak rozczarowujący, biorąc pod uwagę dokonania jego twórcy. Dziesięć godzin nie wystarczyło, żeby mnie wzruszyć czy doprowadzić do głębszych rozmyślań o ulotności naszej ziemskiej egzystencji. Podoba mi się, jak Mike Flanagan złożył hołd opowiadaniu historii, a zwłaszcza strasznych historii, jako takiemu — w końcu wszyscy jesteśmy jakimś rodzajem opowieści, która zawiera w sobie mniej i bardziej dosłowne demony — ale równie dobrze można by powiedzieć, że zabawa gatunkami co odcinek to przerost formy nad treścią. I to też będzie prawda. Oglądajcie, jeśli to wasz typ serialu. Jeśli nie, nie ma sensu się zmuszać.