Jak powstał świat "Andora"? Twórcy opowiadają o zupełnie nowym obliczu wizualnym "Gwiezdnych wojen"
Mateusz Piesowicz
30 września 2022, 16:02
"Andor" (Fot. Disney+)
Czy oglądając "Andora", odnosicie wrażenie, że w niewielu miejscach przypomina znane "Gwiezdne wojny"? Zobaczcie, co na temat tego nowego stylu powiedzieli nam Tony Gilroy i Diego Luna.
Czy oglądając "Andora", odnosicie wrażenie, że w niewielu miejscach przypomina znane "Gwiezdne wojny"? Zobaczcie, co na temat tego nowego stylu powiedzieli nam Tony Gilroy i Diego Luna.
Najpierw mroczna i futurystyczna planeta Morlana One, potem industrialna Ferrix, a w międzyczasie również tajemnicza Kenari. "Andor" jest pełen miejsc, których nie odwiedzaliśmy nigdy wcześniej w "Gwiezdnych wojnach" i które nie przypominają tych znanych wcześniej z tego uniwersum. Czy trudno było je stworzyć?
Andor – jak powstawała scenografia w serialu?
W rozmowie z Serialową szczegółami całego procesu twórczego podzielił się Tony Gilroy. Okazuje się, że wszystko zaczynało się już na etapie pisania scenariusza.
— To była praca zespołowa. Moja, naszego scenografa Luke'a Halla i kierownika działu efektów specjalnych Mohena Leo, który zajmował się nimi również przy "Łotrze 1". Obydwaj mają fenomenalny, bardzo ekstrawagancki gust, a to taka praca, przy której wręcz się tego wymaga. Przy pisaniu scenariusza nieustannie się z nimi kontaktowałem, byli właściwie moimi głównymi współpracownikami. "Chcę zrobić coś takiego, jak to będzie wyglądało?" – pytałem bez przerwy.
Musieliśmy zaprojektować dosłownie wszystko. Myślisz o jakimś miejscu – autobusie szkolnym, bibliotece, sklepie osiedlowym – i masz w głowie jego obraz. Tutaj, jeżeli umieszczałem coś w scenariuszu, musiałem pamiętać, że przecież nikt nigdy tego nie widział. Jak taki sklep wygląda? Co ludzie w nim kupują? Zaczynaliśmy od Ferrix. Dawałem Luke'owi mu moje prymitywne odręczne rysunki i mówiłem: "Tak to powinno wyglądać. Tu jest złomowisko, tu są rozrzucone śmieci, tu lądują promy". A on to wszystko urzeczywistniał.
Efekt tych grupowych wysiłków widać na ekranie, ale miał on znaczenie również dla aktorów. Jak powiedział nam Diego Luna, wszystko musiało wyglądać na tak prawdziwe, jak to tylko możliwe.
— Luke był niezwykle dokładny. Każdy szczegół jego scenografii miał znaczenie, wszystko miało jakiś cel, nic nie znajdowało się w kadrze tylko dlatego, że fajnie wyglądało. Za wszystkim stała żelazna logika, więc gdy jako aktor pojawiałem się na planie, ułatwiało mi to postawienie się na miejscu mojego bohatera. Tony cały czas powtarzał, że wszystko – planety, miasta, wnętrza, ubrania – musi wyglądać na prawdziwe. Że widz musi zapomnieć o tym, że ogląda science fiction i że akcja rozgrywa się w odległej galaktyce.
Andor – co sprawiło twórcom najwięcej problemów?
Choć brzmi to wszystko na bardzo skomplikowane, zapytany o to, co sprawiło im najwięcej problemów, Tony Gilroy nie ma najmniejszych wątpliwości, że była to planeta… którą już widzieliśmy w "Gwiezdnych wojnach".
— Coruscant było najtrudniejsze. Kosztowało nas sporo nerwów, bo w kanonie "Gwiezdnych wojen" było akurat na tyle dużo wizualnych przedstawień Coruscant, że ludzie wyobrażali sobie, jak ta planeta powinna wyglądać, np. pod względem architektonicznym. Ale my musieliśmy pokazać ją w szczegółach, zwłaszcza tę nudną, biurokratyczną stronę, i uczynić ją ciekawą. Nie chcę spoilerować, ale mogę powiedzieć, że odwiedzimy tam wiele miejsc i nasz dział artystyczny napracował się, żeby dominujące w nich biel i marmury przyciągały wzrok. Jestem naprawdę dumny z efektów. Poczekajcie, aż obejrzycie wszystkie dwanaście odcinków, a zobaczycie, o czym mówię.
Czy twórcy dobrze wykonali swoją pracę, możecie ocenić, oglądając 4. odcinek "Andora", w którym po raz pierwszy mamy okazję bliżej przyjrzeć imperialnym i nie tylko wnętrzom na Coruscant. A u nas możecie przeczytać więcej na temat serialu, np. jak to się stało, że pojawił się w nim Stellan Skarsgård i pod jakim względem poza wizualnym wyróżnia się on na tle uniwersum "Gwiezdnych wojen".