"Dahmer — Potwór: historia Jeffreya Dahmera" to true crime od Ryana Murphy'ego. Recenzja serialu Netfliksa
Nikodem Pankowiak
22 września 2022, 10:14
"Dahmer - Potwór: historia Jeffreya Dahmera" (Fot. Netflix)
Produkcji o seryjnych mordercach ciąg dalszy. Wydaje się, że trwająca od kilku lat moda na seriale true crime nie przemija, a "Dahmer — Potwór: historia Jeffreya Dahmera" tylko to potwierdza.
Produkcji o seryjnych mordercach ciąg dalszy. Wydaje się, że trwająca od kilku lat moda na seriale true crime nie przemija, a "Dahmer — Potwór: historia Jeffreya Dahmera" tylko to potwierdza.
"Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" to kolejny już serial Ryana Murphy'ego ("Glee", "American Crime Story", "American Horror Story") realizowany w ramach umowy podpisanej z Netfliksem. Tym razem na stanowisku twórcy towarzyszy mu Ian Brennan ("Ratched", "Glee"), z którym Murphy kilkukrotnie pracował już w przeszłości. Ich serial pojawił się z zupełnego zaskoczenia – Netflix o jego istnieniu i premierze poinformował dopiero kilka dni przed nią. Jeśli miał tutaj zadziałać efekt zaskoczenia, to niestety, ale bardzo szybko zostaje on zmyty przez wylewającą się z ekranu nudę. Bo choć sama tematyka serialu – jak niemal zawsze w przypadku produkcji o seryjnych mordercach — może elektryzować, to jego wykonanie już niekoniecznie.
Dahmer — o czym jest serial z Evanem Petersem?
"Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" jest następnym podejściem Murphy'ego do gatunku true crime. Tym razem na warsztat twórca bierze historię Jeffreya Dahmera (Evan Peters, "American Horror Story") – młodego mężczyzny, który na swoim koncie miał kilkanaście ofiar. Większość z nich to niebiali, homoseksualni mężczyźni, czyli osoby, o które w przypadku zaginięciu społeczeństwo prawdopodobnie nigdy się nie upomni. Dahmer to jeden z najbardziej znanych seryjnych morderców w historii Stanów Zjednoczonych i aż dziwne, że w czasach mody na produkcje o seryjnych mordercach dopiero teraz doczekał się serialu o sobie.
Bo jego czyny faktycznie mogą mrozić krew w żyłach – po zamordowaniu swoich ofiar ćwiartował ich ciała, czasem także zjadał ludzkie mięso. Brzmi przerażająco, ale Murphy w swoim serialu sprawił, że kanibalizm jeszcze nigdy nie był tak nudny. Inna rzecz, że twórca tego serialu, choć niewątpliwie mógłby, nie szuka w nim w sensacji. Niewiele w nim brutalnych scen, działać ma tutaj raczej siła sugestii. Czasem łopatologiczna, ale jednak najbardziej przerażające motywy zostały widzom oszczędzone.
Trzeba Murphy'emu oddać, że jego intencje były dobre – "Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" nie zapomina o ofiarach zbrodniarza. Ta produkcja daje jasno do zrozumienia, że w czasach, gdy seryjni mordercy bywają przedstawiani w zbyt jasnych barwach, za mało mówi się o tych, którzy zostali przez nich zamordowani. Problem w tym, że w swoim dydaktyzmie Murphy jest niewiele lepszy. Na żadnej z ofiar Dahmera nie potrafi skupić się na tyle, byśmy faktycznie poczuli, że nadał jej jakąkolwiek podmiotowość. Same ich zdjęcia na koniec serialu czy kilka scen z cierpiącymi rodzinami to jeszcze za mało.
A skoro już "Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" unika sensacji, to powinien być w stanie zaoferować widzom coś w jej miejsce. Nic takiego się jednak nie dzieje, serial Netfliksa niemal pod każdym względem jest standardową, opartą na faktach produkcją o seryjnym mordercy. Dowiadujemy się zatem więcej o jego nieszczęśliwym dzieciństwie, o trudnych relacjach z rodzicami i o tym, jak z ojcem (Richard Jenkins, "Sześć stóp pod ziemią") zajmował się patroszeniem martwych zwierząt, co mogło wpłynąć na jego "upodobania" w przyszłości. Nie ma tu próby zrozumienia, skąd w człowieku może się wziąć takie zło, ale twórcy swoją decyzję o jej niepodejmowaniu tłumaczą pod koniec finałowego odcinka.
Dahmer to true crime bez wyrazu od Netfliksa
Zadziwia mnie, jak bardzo Murphy — człowiek, który potrafił w przeszłości sięgać w swoich serialach po historie znane z pierwszych stron gazet i przedstawić je w nowym świetle, nagle zupełnie zatracił tę umiejętność. Mimo usilnych prób, nie ma tu nic, co wyróżniałoby jego nowy serial od innych produkcji true crime. "Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" stara się pokazywać, że morderstwa popełniane przez tytułowego bohatera nie dzieją się w jakimś kompletnym oderwaniu od rzeczywistości. Tych kilkunastu młodych mężczyzn, których Dahmer pozbawił życia, to nie tylko budząca grozę statystyka. To ludzie mające swoje rodziny, którym sprawiono ogromny ból. Dlatego należy docenić chęć takiego podejścia do tematu. Gorzej, że w parze nie poszło wykonanie.
Bo oto nagle, w okolicach połowy serialu, produkcja, która już w tytule zapowiada, że będzie to "historia Jeffreya Dahmera", przestaje być historią Jeffreya Dahmera. Postać mordercy schodzi na drugi czy nawet na trzeci plan, a wyeksponowane zostają osoby, które wcześniej widywaliśmy na ekranie sporadycznie. Zupełnie nie rozumiem tego zabiegu i nie wiem, czemu miał służyć. Jasne, punkt widzenia ofiar i ich rodzin jest szalenie ważny – zwłaszcza w czasach, gdy produkcje true crime powstają jak grzyby po deszczu, a z morderców robi się wręcz gwiazdy popkultury. Problem w tym, że ten sposób poprowadzenia narracji, nagła zmiana w połowie serialu, kompletnie wybija z rytmu i wręcz rujnuje całą produkcję.
Aż prosiłoby się o to, aby dać głos drugiej stronie, ale np. w czasie procesu Dahmera. Nie w momencie, gdy ten siedzi za kratkami i niemal zupełnie znika z radaru widzów. Nadanie społecznego kontekstu jego zbrodniom i policyjnym zaniedbaniem wokół nich to bardzo dobry pomysł, ale wykonanie zdecydowanie tutaj szwankuje. Owszem, zdarzają się Murphy'emu i reszcie twórców udane momenty – jak np. pokazanie kontrastu między imprezą na cześć policjantów, którzy przez swoją niekompetencję i uprzedzenia wyłożyli mu ofiarę na tacy, a nagrodą dla sąsiadki Dahmera, która wielokrotnie – bezskutecznie – sygnalizowała, że w jego mieszkaniu dzieje się coś strasznego. Takich chwil jest jednak za mało i ostatecznie otrzymujemy serial true crime pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu i klimatu. Bo przyciemnione zdjęcia to jeszcze nie klimat.
Dahmer — warto oglądać serial Ryana Murphy'ego?
"Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" zawiera zbyt wiele dziwnych decyzji twórców. Choć mamy do czynienia z produkcją fabularną, to w pewnym momencie jej twórcy postanawiają uwiarygodnić ją, dołączając jako epilog jednego z odcinków rozmowę telefoniczną między sąsiadką Dahmera a policjantem. Czy taki zabieg naprawdę był potrzebny? Czy bez niego nie zorientowalibyśmy się, jak bardzo policja zawiniła w tej sprawie? Mam wątpliwości. Zwłaszcza że atakowanie policji i wytykanie jej zaniedbań jest w tym wypadku wyjątkowo łatwe i Murphy z tej możliwości korzysta – i słusznie. Nie uważam jednak, że trzeba przy tym posiłkować się sztuczkami, które pasują do produkcji dokumentalnej, nie do fabuły.
To tylko pokazuje, że Ryan Murphy i jego współpracownicy miotają się i nie do końca wiedzą, jaki serial chcieliby widzom zaprezentować. Brak tu spójnej wizji i całość prezentuje się tak, jakby większość pomysłów padających w pokoju scenarzystów została zaakceptowana, a później trzeba było upchnąć je w tych 10 odcinkach. A mimo to udało się zrobić to tak, by zabić widzów nudą. "Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" to serial dokładnie taki jak jego tytuł – niepotrzebnie przydługi. O ile jeszcze jakoś broni się wtedy, gdy uwaga skupia się na głównym bohaterze, choć i tu większość scen i wątków została przesadnie rozwleczona, o tyle upada pod ciężarem nieciekawych i nieangażujących historii w drugiej połowie serialu.
"Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" to ukoronowanie procesu, który rozpoczął się wraz z podpisaniem przez Murphy'ego lukratywnej umowy z Netfliksem. Ten doceniany twórca zamienił się w zwykłego wyrobnika, u którego wciąż jeszcze działa, choć nie powinna, magia nazwiska. Okazało się, że żadna, nawet najbardziej utalentowana osoba, nie jest w stanie przez dłuższy czas uprawiać żonglerki tak wieloma projektami. W przeszłości mogliśmy zastanawiać się, kiedy ten człowiek znajduje czas na sen. Teraz chciałoby się powiedzieć: "Ryan, wyśpij się wreszcie, może wtedy stworzysz coś dobrego". Ostatecznie mam wrażenie, że jego najnowsza produkcja to dwa różne seriale w jednym, ale żaden nie ma w sobie nic, co uzasadniałoby spędzenie niemal 10 godzin przed telewizorem.