"The Walking Dead" (3×01): Mało słów, dużo krwi
Nikodem Pankowiak
17 października 2012, 22:01
"The Walking Dead" powróciło. Imponują wyniki oglądalności pierwszego odcinka, z formą serialu jest już nieco gorzej.
"The Walking Dead" powróciło. Imponują wyniki oglądalności pierwszego odcinka, z formą serialu jest już nieco gorzej.
Od wydarzeń z finału 2. sezonu minęło kilka miesięcy, o czym już na początku odcinka informuje nas duży brzuszek Lori. Pierwsza scena to chyba najlepsze, co przydarzyło się temu odcinkowi. Ciche mordowanie zombiaków, zero słów… Niestety, cały klimat ulatuje na długo zaraz po nowej, swoją drogą lepszej niż poprzednia, czołówce.
Kilka kroków – zombie – kilka kroków – zombie – krótki dialog – zombie – zombie. Właściwie tak mógłbym określić cały odcinek. Scena, gdy bohaterowie oczyszczają plac przed więzieniem zaczyna nudzić już po kilku trupach, a tych na ziemię pada chyba kilkadziesiąt. Wygląda na to, że twórcy poszli ze skrajności w skrajności, przez większą część 2. sezonu widzowie brnęli przez morze nudy, teraz chcą ich zalać morzem krwi. O ile sprawdziło się to w wielkiej bitwie o farmę, na dłuższą metę jest po prostu nużące.
Oczywiście z dwojga złego wolę radosną sieczkę podczas przechodzenia z punktu A do punktu B niż bezsensowne dialogi o niczym, jakich było pełno w 2. sezonie. Plusem odcinka na pewno było więzienie, bo to dzięki jego wnętrzom w końcówce powrócił klimat. Wąskie korytarze pełne trupów i zaschniętej krwi sprawiają, że w miejscu tym drzemie olbrzymi potencjał. Po nudnej farmie Hershela przyszła pora na miejsce inne o 180 stopni. W mrocznym więzieniu mogą się ujawnić najbardziej mroczne instynkty bohaterów.
A skoro już przy nich jesteśmy, tu również trochę się zmieniło. Rick wreszcie zachowuje się, jak przystało na przywódcę grupy i faceta z jajami. Niestety, razem z jego wewnętrzną przemianą otrzymujemy także dalszą część sagi o problemach między nim a Lori. Coraz ważniejszy dla grupy staje się także Daryl, jego rola po śmierci Shan''a może już chyba jedynie stawać się coraz większa. T-Dog wciąż snuje się po drugim planie. Ogólnie rzecz biorąc jest dobrze, mogłoby być jeszcze lepiej. I z pewnością będzie, ponieważ Michonne jeszcze się rozkręci, a Gubernatora będzie dane nam poznać dopiero w następnym odcinku.
Mimo moich początkowych narzekań, zdaję sobie sprawę, że być może ten odcinek miał być właśnie taki. Krwawe przejście przez gąszcz zombie to dopiero prolog do tego, co zafunduje nam 3. sezon. Wciąż jestem pełen optymizmu, bo nie sądzę, żeby twórcy zamierzali w każdym tygodniu fundować widzom zwykłą jatkę. Największym zagrożeniem dla naszych bohaterów wcale nie muszą być zombie, większe niebezpieczeństwo grozi im ze strony ludzi. Wierzę, że scenarzyści odnajdą złoty środek i w kolejnych odcinkach będziemy świadkami większych interakcji między bohaterami. Nie można przecież w nieskończoność zabijać tych, którzy już nie żyją.
Gdybym był nauczycielem, "The Walking Dead" za swój powrót otrzymałoby ode mnie solidne 3. Jednocześnie wierzyłbym, że już za chwilę mój uczeń pokaże, na co naprawdę go stać.