"Derry Girls" też kiedyś muszą dorosnąć – recenzja 3. sezonu irlandzkiego sitcomu dostępnego na Netfliksie
Kamila Czaja
8 października 2022, 15:02
"Derry Girls" (Fot. Channel 4)
Finałowy sezon nie jest może największym osiągnięciem "Derry Girls", ale serial żegna się z nami godnie, wciąż bawiąc do łez, a miejscami i odpowiednio wzruszając.
Finałowy sezon nie jest może największym osiągnięciem "Derry Girls", ale serial żegna się z nami godnie, wciąż bawiąc do łez, a miejscami i odpowiednio wzruszając.
Prawie pół roku oczekiwania od premiery na Channel 4 i "już" możemy obejrzeć finałowy, 3. sezon "Derry Girls" na platformie Netflix. Sezon, który godnie domyka jedną z najlepszych komedii ostatnich lat, chociaż jako całość wydaje się odrobinę słabszy od poprzednich serii. Pandemiczna trzyletnia przerwa między 2. a 3. sezonem nie wytrąciła wprawdzie sitcomu Lisy McGee z rytmu, ale tak podkręciła oczekiwania, zwłaszcza że to już ostatnie odcinki, że "więcej tego samego" nie wszystkich pewnie zadowoli. Sama łapałam się na momentach może nie tyle aż rozczarowania, ile krytykanckiego nastawienia, tak przecież nielicującego z energią "Derry Girls". Spróbuję więc docenić przede wszystkim zalety, których nie brakuje, na drobne mankamenty patrząc w kontekście wysoko postawionej wcześniej przez serial poprzeczki.
3. sezon Derry Girls prześmieszny, choć nierówny
Nie zamierzam się jednak upierać, że każdy odcinek 3. sezonu okazał się arcydziełem, a pewnie wiedząc, że więcej przygód paczki z Derry nie zobaczymy, właśnie na małe arcydzieła liczyliśmy. Zaczyna się od szalonej próby zdobycia wyników ważnych egzaminów, stanowiących według bohaterek serialu ich jedyną szansę – bo niby jak inaczej mają się ratować "biedacy, mieszkający w Irlandii Północnej, na dodatek katolicy" ("The Night Before"). Żarty padają w hurtowych ilościach i w ekspresowym tempie (już nigdy nie spojrzę tak samo na Mela Gibsona w "Braveheart"), pojawia się filmowa gwiazda (nie zdradzę kto, ale o czymś świadczy fakt, że nawet postać typową dla tego aktora urocza nastoletnia gromadka potrafi wyprowadzić z równowagi), a farsę w wydaniu Erin (Saoirse-Monica Jackson) i spółki uzupełnia wątek dorosłych związany z pewnym biednym króliczkiem.
Skoro jest tak wesoło, chociaż może nie dla wspomnianego króliczka, to czego można chcieć więcej? Rzecz w tym, że "Derry Girls" osiąga pełnię możliwości, gdy łączy nastoletnie złe decyzje i ich absurdalne konsekwencje z niego głębszym rozwojem postaci oraz tłem dorastania w czasach irlandzkich konfliktów. W 3. sezonie, celowo, polityka jest bardziej w tle, negocjacje się toczą, warto by jednak zadbać w takim razie o inne zrównoważenie feerii komizmu czymś zostającym z widzami na dłużej. Udaje się to w 2. odcinku, "The Affair", który nie tylko przypomina niektórym z nas, czemu dawali się porwać magii Spice Girls, ale też wychodzi poza sprowadzenie matki Erin, Mary (Tara-Lynne O'Neill), do postaci czysto komediowej. Nadal jest prześmiesznie, ale momentami stawki rosną.
Tym bardziej szkoda, że kolejne dwa odcinki idą raczej w czystą farsę, ewentualnie formalną grę klasycznymi gatunkami. "Stranger on a Train", historia wyprawy pociągiem do lunaparku, bazuje na spotkaniu z kimś znajomym, kogo nie można sobie przypomnieć, i próbach wyjścia z tej sytuacji z twarzą. Nie zadziałało tu na korzyść oddzielenie Clare (Nicola Coughlan) od reszty ekipy – w tym odcinku wyraźnie widać, obecny w różnym stopniu przez cały sezon, problem pogodzenia przez aktorkę kręcenia i "Derry Girls", i "Bridgertonów".
Z kolei "The Haunting" wrzuca nastoletnią paczkę w opowieść o nawiedzonym domu. Oczywiście absolutnie komiczną, ale gdyby nie fakt, że znajdą tu coś dla siebie fani chemii między Erin a Jamesem (Dylan John Llewellyn), wciąż pamiętający "The Prom" z 2. sezonu, byłby to kolejny zabawny odcinek do pośmiania się i zapomnienia, tak jak do zapomnienia jest w nim wątek wizyty dorosłej części rodziny u wróża.
Derry Girls – godne zakończenie świetnego sitcomu
Gdyby nie to, że rodziców i dziadka (Ian McElhinney) jest w tym sezonie i tak już za wiele, często w wątkach niezapadających w pamięć, "Reunion" mogłoby być hitem. Odcinek, w którym poznajemy o dwadzieścia lat młodsze wersje matek bohaterek, miał ogromny potencjał. A jednak, chociaż casting nastoletnich odsłon znanych już postaci jest tu na poziomie porównywalnym chyba tylko z "Yellowjackets", a filmiki z odsłon konfliktu w latach 70. oraz muzyka disco budują klimat, to radości z odkrywania międzypokoleniowych podobieństw towarzyszyć może refleksja, że prawie całkowite wycięcie głównej ekipy na dwa odcinki przed końcem głównego sezonu to nie najlepszy pomysł. Jest zabawnie, a talent do naśladowania starszych aktorek przez młodsze aż trochę przeraża, ale na dłużej zostanie ze mną chyba tylko urocza scenka o wsparciu, jakiego udzielają Clare po coming oucie jej rodzice.
Tego, co w finale najmocniejsze, nie zdradzę. Zapewne różnie można oceniać pomysł McGee na gwałtowną zmianę nastroju – ja to kupuję, na mnie zadziałało i uważam, że bez tego zwrotu akcji same perturbacje z biletami na pewien ważny koncert i miłosnymi zapędami Clare "Halloween" nie miałoby potencjału na bycie finałem ostatniego sezonu. Równocześnie bardzo dobrze, że dodano odcinek specjalny. Chociaż 3. sezon raczej nie jest najlepszą serią "Derry Girls", to jeśli doliczyć do niego "The Agreement", będzie serią z jednym z najlepszych, jeśli nie wręcz najlepszym odcinkiem. Udało się tu bowiem wykorzystać wszystkie atuty serialu: mikrohistorię dorastania i rodziny na tle wydarzeń danego miejsca i czasu – w tym wypadku na tle referendum na temat porozumienia wielkopiątkowego.
Rewelacyjny układ choreograficzny, w którym Orla (Louisa Harland), sprowadzana w reszcie sezonu raczej do komicznego przerywnika, ma szansę zabłysnąć. Dyskusja polityczna wpływająca na sprawy rodzinne i wywołująca konflikt między Erin a Michelle (Jamie-Lee O'Donnell). Osiemnastka o kompromisowym motywie przewodnim i okolicznościach, które mogły pojawić się tylko w tak absurdalnym sitcomie jak "Derry Girls". I chociaż bez powrotu kuzyna Eammona i z większym udziałem Clare byłoby już całkiem idealnie, to i tak jest fantastycznie. Śmiesznie i wzruszająco równocześnie, a nie "tylko" śmiesznie.
3. sezon Derry Girls i wybitne ostatnie wrażenie
"Derry Girls" w 3. sezonie stało się trochę ofiarą własnego sukcesu. To nadal jedna z najzabawniejszych produkcji, niejeden żart w ich natłoku może wręcz umknąć. Okazji do wybuchania śmiechem nie zabraknie, zwłaszcza że sobą pozostaje siostra Michael (Siobhán McSweeney). Mamy też kilka monologów niepowtarzalnego wujka Colma (Kevin McAleer). Główna ekipa, jeśli w ogóle zmądrzała, to bardzo umiarkowanie i dopiero pod koniec sezonu, wcześniej podejmując ogrom złych decyzji. A równocześnie dobrze, że "Derry Girls" skończono w tym momencie, bo chwilami widać, że jeszcze trochę i twórczyni serialu zaczęłaby się mocniej powtarzać, co pewnie czyniłoby tę komedię nadal bardzo dobrym sitcomem, ale już nie tak wyjątkowym jak w jego najlepszych czasach i odcinkach.
Na szczęście ostatnie wrażenie, jakie serial po sobie zostawia, jest wybitne. Na długo zostanie z nami niesiona przez "Derry Girls" nadzieja – na dodatek niesiona w rytm największych hitów lat 90. (w 3. sezonie chyba jeszcze mocniej zaufano sentymentowi do przebojów tamtej dekady). Jak rzadko wracam do obejrzanych już seriali, tak do irlandzkiego Derry zamierzam ponownie zaglądać. Zwłaszcza wtedy, kiedy będzie mi źle. Bo z Erin, Orlą, Michelle, Clare i Jamesem zawsze jest chociaż odrobinę lepiej.