"Mood" to pełen gniewu musical na miarę naszych czasów — recenzja serialu BBC dostępnego na HBO Max
Nikodem Pankowiak
9 września 2022, 15:43
"Mood" (Fot. BBC)
"Mood" — miniserial BBC, który można oglądać na HBO Max — udowadnia, że musical nie musi być sztampowy, i zdecydowanie wyróżnia się na tle innych "śpiewających" produkcji.
"Mood" — miniserial BBC, który można oglądać na HBO Max — udowadnia, że musical nie musi być sztampowy, i zdecydowanie wyróżnia się na tle innych "śpiewających" produkcji.
"Mood" to oparty na teatralnym monodramie, składający się z sześciu odcinków miniserial BBC, który właśnie trafił na HBO Max. Jego twórczyni i zarazem główna gwiazda, Nicôle Lecky ("Sense8"), zabiera nas do świata opartego na fantazjach i pragnieniu bycia zauważoną. Jej serial — będący dla mnie jednym z odkryć tego roku — to także przestroga, że marzenia o lepszym, pełnym blichtru życiu czasem jest bardzo łatwo spełnić, ale powzięta droga na skróty może okazać się wyjątkowo zdradliwa.
Mood — o czym jest serial dostępny na HBO Max?
"Poznajcie Sashę. Dziewczyna chciałaby zostać piosenkarką, ale pali marihuanę i nigdy nigdzie się nie spieszy. Jest dwudziestopięciolatką z East Endu, która ma ujemne saldo w banku i skłonność do muzycznego fantazjowania" — taki opis "Mood" znajdziecie na HBO Max i mogę tylko powiedzieć, iż jest on wyjątkowo niefortunny. Może i jest w nim sporo prawdy, ale każdy, kto wyjdzie poza pierwszy odcinek, przekona się, że ten serial to znacznie, znacznie więcej.
Ale faktycznie, na początku możemy odnieść dokładnie takie wrażenie, jak z opisu serialu. Sasha jest niewątpliwie szalenie utalentowaną dziewczyną, ale jej muzyczna kariera nie wykracza póki co poza sferę marzeń. Zdaje się, że to główna bohaterka jest dla siebie samej największą przeszkodą w drodze do osiągnięcia sukcesu. Zbyt częste imprezowanie, niechęć, jaką żywi wobec wszystkiego i wszystkich dookoła oraz niezdrowa obsesja na punkcie byłego faceta sprawiają, że na początku jest ją bardzo ciężko polubić. Dopiero w kolejnych odcinkach widzowie będą w stanie zobaczyć, co kryje się za tą skorupą, i zaczną odczuwać wobec niej empatię.
Bo Sasha okazuje się niezwykle skomplikowaną osobą — noszącą w sobie wiele traum i bólu, które przelewa na muzykę. Potrzeba jednak czasu, by dowiedzieć się o niej więcej, więc zalecam, by nie oceniać jej pochopnie na podstawie decyzji, które podejmuje. Bo o takie ocenianie nie będzie trudno, zwłaszcza gdy Sasha pozna Carly (Lara Peake, "Angielska gra") — obrotną influencerkę, która otwiera przed nią nieznany do tej pory świat. Gdy między nimi zawiązuje się bliższa znajomość, serial zaczyna skręcać w rejony, których na początku mogliśmy się absolutnie nie spodziewać.
Mood ma świetny pomysł na prowadzenie narracji
Ale o tym, że będzie to serial inny od większości, które znamy, przekonujemy się już na samym początku. Nicôle Lecky wybrała bardzo specyficzny sposób na umożliwienie widzom wejścia do głowy swojej bohaterki — jej stany emocjonalne poznajemy dzięki kolejnym, wykonywanym często wyłącznie w jej głowie, piosenkom. Raz są to utwory pełne subtelności, innym razem wypełnia je ból i gniew. Za każdym razem zdają się jednak przynosić ukojenie — na czas ich wykonywania świat dookoła przestaje istnieć, staje się teledyskiem, w którym to Sasha odgrywa główną rolę.
Ta granica między teledyskową fantazją a rzeczywistością często zostaje zatarta, co w mojej opinii wyłącznie wzmacnia cały efekt. Dzięki temu jeszcze lepiej widzimy, jak bardzo główna bohaterka potrafi zatracić się w tym świecie fantazji. Marzenia są dla Sashy sposobem na odcięcie się od świata, w którym wyraźnie trudno jej funkcjonować, co skutkuje chociażby trudną relacją z matką (Jessica Hynes, "Rok za rokiem"), siostrą (Mia Jenkins, "Hanna") czy ojczymem (Paul Kaye, "After Life"). Bliżej niezdefiniowany gniew i ból towarzyszą Sashy niemal przez cały czas, choć oczywiście — jak większość przedstawicieli jej pokolenia — nie chce tego przyznać przed ludźmi.
W pogoni za tym lepszym życiem, za marzeniami, Sasha podejmuje coraz gorsze decyzje. Widzowie szybko są w stanie zauważyć, że z główną bohaterką dzieje się coś złego, choć ta przed swoim otoczeniem będzie oczywiście udawała, że wszystko jest w porządku. Pomagać będą jej w tym social media, w których wyjątkowo wykreować wizerunek niemający nic wspólnego z rzeczywistością. "Mood", choć nie robi tego w sposób szczególnie odkrywczy, również zabiera głos w temacie mediów społecznościowych i ich wpływu na nasze życie. Na przestrzeni sześciu odcinków doskonale widzimy, jak mogą one dać namiastkę upragnionej sławy, ale też jak szybko potrafią zniszczyć człowiekowi życie.
Mood — dlaczego warto obejrzeć serial Nicôle Lecky
Choć "Mood" jest z założenia miniserialem, w tej historii na pewno jest potencjał na znacznie więcej. Wydaje się jednak, że to, co zobaczyliśmy, w zupełności wystarczy. Jako widzowie dostaliśmy wgląd we fragment życia Sashy, jednak na podstawie tego wycinka jesteśmy w stanie poznać ją naprawdę dobrze. Choć wydaje się, że w ciągu tych sześciu odcinków bohatera zatoczyła pełne koło, to jednak w finale znajduje się w zupełnie innym miejscu niż wcześniej. To wszystko oparte jest na bardzo kruchych fundamentach, ale zdaje się, że pierwszy raz od dawna w jej życiu pojawia się nadzieja, że będzie lepiej.
I faktycznie chcielibyśmy wierzyć, że ten lepszy czas dla Sashy nadejdzie. Nawet jeśli na początku budzi naszą irytację czy wręcz niechęć, główna bohaterka z czasem staje się widzom wyjątkowo bliska. Tu potrzeba po prostu trochę czasu i wglądu w jej przeszłość, która powie o niej całkiem sporo. A pomysł, byśmy jej kolejne stany emocjonalne — od zakochania, przez gniew, euforię, aż do smutku — poznawali za pomocą piosenek, uważam w tym wypadku za prawdziwy strzał w dziesiątkę. Zwłaszcza że zdecydowana większość tych utworów jest co najmniej niezła i chętnie posłucham ich jeszcze kilka razy, jako że cały soundtrack "Mood" jest dostępny chociażby na Spotify.
Nicôle Lecky stworzyła serial, którym udowadnia, że mamy do czynienia z kolejną już młodą gwiazdą, która do świata telewizji wchodzi bez kompleksów i gra w nim na własnych zasadach. W czasach, gdy o oryginalność coraz trudniej, "Mood" zdecydowanie jest powiewem świeżości i dokłada swoją cegiełkę do dyskusji o millenialsach, którzy nie potrafią znaleźć dla siebie miejsca. Obawiam się tylko, że to serial, po który sięgnie niewielu — w końcu to żaden głośny tytuł, ot, kolejna niszówka z Wielkiej Brytanii — a część z nich odbije się od niego z powodu narzuconej stylistyki. A szkoda, bo można pokusić się o stwierdzenie, że to musical na miarę naszych czasów — smutny i pełen gniewu wobec świata. Czyli dokładnie taki, jak wielu rówieśników jego głównej bohaterki.