"Mo" pokazuje, jak o ważnych tematach mówić bez zadęcia i z humorem — recenzja serialu Netfliksa
Nikodem Pankowiak
26 sierpnia 2022, 17:03
"Mo" (Fot. Netflix)
Coraz rzadziej zdarza się, by Netflix potrafił nas pozytywnie zaskoczyć. Dlatego wszelkie wyjątki od tej reguły powinniśmy witać z otwartymi ramionami — "Mo" jest właśnie jednym z nich.
Coraz rzadziej zdarza się, by Netflix potrafił nas pozytywnie zaskoczyć. Dlatego wszelkie wyjątki od tej reguły powinniśmy witać z otwartymi ramionami — "Mo" jest właśnie jednym z nich.
"Mo" pojawił się na Netfliksie – jak większość produkcji tej platformy – bez większych zapowiedzi, dlatego istnieje duża szansa, że większość widzów go przegapi. Ubolewam na samą myśl o tym, bo ten 8-odcinkowy komediodramat, za który odpowiadają komik Mohammed Amer (jego stand-upy również możecie znaleźć w tym serwisie) i Ramy Youssef ("Ramy"), zdecydowanie zasługuje na to, żeby uważniej mu się przyjrzeć. Fakt, produkcja o żyjącym w Teksasie muzułmaninie, który od ponad 20 lat czeka na uwzględnienie jego wniosku o azyl w Stanach Zjednoczonych, na papierze może być tematycznie zbyt odległa dla przeciętnego polskiego widza, ale mimo to warto jej dać szansę, bo to historia bardziej uniwersalna, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Mo — o czym jest serial Netfliksa?
Mo to palestyński uchodźca, który może sobie pozwolić jedynie na życie z dnia na dzień. Nawet, gdyby chciał poczynić jakiekolwiek dalekosiężne plany, nie może, a główna przeszkoda pozostaje zawsze ta sama – brak amerykańskiego obywatelstwa i pozwolenia na pobyt w USA. Jego "amerykański sen", którym póki co jest posiadanie kawałka papieru pozwalającego mu na życie bez ciągłego obracania się za ramię i obaw, czy przypadkiem za chwilę się ono nie skończy. Wystarczy jeden błąd, by całe jego życie legło w gruzach. W takim przypadku trudno o jakikolwiek optymizm i pogodę ducha.
Ale mimo tych wszystkich przeciwności, tytułowy bohater to facet, którego nie sposób nie polubić od samego początku. Choć od lat znajduje się w trudnej sytuacji, Mo nie traci rezonu i stara się pozytywnie podchodzić do życia — a przynajmniej tak mogłoby wydawać się na pierwszy rzut oka. Gdy ze względu na brak pozwolenia na pobyt w USA traci kolejną pracę, szybko znajduje sobie kolejne zajęcie – nie pozwala sobie nawet na chwilę przestoju, bo czuje, że musi pomagać swojej matce (Farah Bsieso), bratu (Omar Elba, "Limetown") i dziewczynie, Marii (Teresa Ruiz, "Narcos: Meksyk"). Mo nie daje sobie nawet chwili wytchnienia, co oczywiście musi mieć swoje konsekwencje.
Zwłaszcza, że w głębi duszy to człowiek straumatyzowany, zmagający się z uzależnieniem, a przez to mający problemy ze szczerością. Mo, którego ojciec zmarł wiele lat temu, bierze zbyt dużo na swoje barki i nie pozwala sobie pomóc, choć nawet Maria zwraca mu uwagę, że dookoła siebie ma ludzi, na których pomoc może liczyć. On jednak woli wszystko dusić w sobie, w końcu jest głową rodziny – a przynajmniej za taką się uważa – musi zapewnić jej byt i nie ma czasu na chwile słabości.
Mo to serial, gdzie możemy śmiać się przez łzy
A o słabość przecież nie byłoby trudno. "Mo" doskonale, za pomocą drobnych gestów, bez łopatologii, pokazuje, jak ciężkie jest życie imigrantów, którzy nie mają pozwolenia na przebywanie na terenie USA. Pomińmy już nawet takie – jakże istotne – kwestie, jak brak ubezpieczenia zdrowotnego czy praktycznie zerowe szanse na znalezienie jakiejkolwiek sensownej pracy. Życie imigranta bez papierów (lub uchodźcy – wolnego agenta, jak mówi o sobie sam Mo) to niekończący się strach, że wszystko może runąć w jednej sekundzie. Każdy policyjny patrol czy jakiekolwiek problemy z prawem – a życie w zgodzie z nim jest trudne, gdy nie masz perspektyw – może oznaczać powrót do domu, którym domem tak naprawdę nie jest już od dawna.
Wydawałoby się, że poruszający takie tematy serial musi być poważny i smutny, ale nic z tych rzeczy. "Mo" jest dokładnie takie, jak tytułowy bohater — bije z niego poczucie humoru i, mimo wszystko optymizm. Przecież pokazywanie codzienności nielegalnego, muzułmańskiego imigranta to idealny przepis na dołujący serial, ale nie w tym wypadku. Duet Amer i Youssef obiera zupełnie inną drogę, podchodząc do wszystkiego z dystansem, wyśmiewając — często nieświadomy — rasizm przeciętnych Amerykanów, a jednocześnie nie gubią z pola widzenia tego, co ważne. Tu nikt nie boi się gorzkich refleksji na temat Ameryki — kraju, gdzie paszport łatwiej dostać psom niż ludziom, którzy czekają na niego od dwudziestu lat.
Istotne są tutaj także wątki kulturowe. Mo to co prawda zamerykanizowany muzułmanin, wierzący w Allaha, a także w Kanye Westa, ale widać, że muzułmańska tradycja, rodzinne więzy i kultura, pozostają szalenie istotne w jego życiu. Dlatego trudno nie zaśmiać się na jego reakcje, gdy w supermarkecie ktoś zachęca go do spróbowania czekoladowego hummusu bądź kolejny raz myli go z Latynosem. Główny bohater podchodzi do tego wszystkiego z dystansem, wspominając o problemach Palestyńczyków ze swoją marką. W świecie, w którym lubimy przyklejać do wszystkiego etykiety, trudno znaleźć taką najbardziej pasującą do Mo — dlatego zwykle dostaje on po prostu etykietę z napisem "inny".
Mo — oto dlaczego warto oglądać serial Netfliksa
W serialu Netfliksa znajdziemy całkiem sporo o stereotypach, choć tytułowy bohater jest zaprzeczeniem ich wszystkich. Całkiem bogobojny, ale z rzadka odwiedzający meczet, związany ze swoją rodziną, ale buntujący się wobec reguł, które chciałaby narzucać jego matka. Bo choć bycie Palestyńczykiem i muzułmaninem to z jednej strony dla Mo powód do dumy, to z drugiej wyraźnie chciałby, aby ludzie widzieli w nim kogoś więcej.
W tym wszystkim Mo nie traci swojej dumy — nie ma oporów, aby zmieszać z błotem (w wyjątkowo finezyjny i humorystyczny sposób) małżeństwo milionerów, jeśli ci wyraźnie gardzą nim i jego dziewczyną. Mo nie czuje się gorszy od nikogo, dlatego tym bardziej doskwiera mu fakt, że z powodu braku papierów nie może udowodnić swojej wartości. To chyba najsmutniejsza rzecz w całym tym serialu — główny bohater to bystry gość, trudno go nie lubić, ale jego potencjał został mocno ograniczony przez miejsce, do którego trafił.
I podobnie jest z samym serialem. W przypadku "Mo" obawiam się jednego – że zdany na łaskę netfliksowego algorytmu zwyczajnie utonie w zalewie innych seriali i nigdy nie dotrze do tak szerokiej widowni, na jaką zasługuje. To prawdziwa perełka wśród tony chłamu, którą regularnie serwuje nam Netflix i wciąż niestety stanowi raczej wyjątek, nie jest żadnym zwiastunem lepszych czasów na tej platformie. Pozostaje zatem trzymać kciuki, iż płynące zewsząd pozytywne recenzje przyciągną na tylu wielu widzów, byśmy otrzymali w przyszłości drugi sezon – tu wciąż jest dużo do opowiadania i byłoby wspaniale, gdybyśmy ten ciąg dalszy faktycznie mogli zobaczyć.