"Echa" to opowieść o bliźniaczkach z piekła rodem — recenzja serialowego thrillera Netfliksa
Małgorzata Major
21 sierpnia 2022, 13:16
"Echa" (Fot. Netflix)
Nowy serial Netfliksa, "Echa", to połączenie klasycznego thrillera z ulubionym motywem rasowej telenoweli, czyli zamianą ról bliźniaczek. Coś dla wielbicieli stylowej tandety?
Nowy serial Netfliksa, "Echa", to połączenie klasycznego thrillera z ulubionym motywem rasowej telenoweli, czyli zamianą ról bliźniaczek. Coś dla wielbicieli stylowej tandety?
"Echa" to nowy, 7-odcinkowy serial Netfliksa, który może przypaść do gustu wielbicielom zagadek, miliona puzzli rozsypanych po małym miasteczku i klasycznej zamiany bliźniaczek. Jeśli oglądaliście w latach 90. środowe pasmo telewizyjnej Dwójki, to na pewno pamiętacie tamte thrillery, gdzie zazwyczaj główna bohaterka była w finale ciągnięta po schodach przez rannego sprawcę. Jeśli nie, to możecie nadrobić braki, oglądając "Echa".
Echa — o czym jest serialowy thriller Netfliksa?
Wszystko zaczyna się całkiem niewinnie (a jakże!), poznajemy Ginę i jej męża, widzimy, że to całkiem zamożni mieszkańcy Los Angeles. On, czyli Charlie, ma jakieś ważne sprawy (jest wziętym terapeutą), ona pisze książki i ma liczne projekty do zrealizowania. Spotkania, spotkania, spotkania — to wypełnia im większość życia zawodowego. I nagle Gina dowiaduje się, że jej siostra bliźniaczka o imieniu Leni (w obydwie role wciela się Michelle Monaghan, znana m.in. z "Detektywa" i "Mesjasza"), zaginęła. Rzuca więc wszystko i jedzie do rodzinnego miasteczka, żeby pomóc w poszukiwaniach. A tam dopiero się dzieje…
Netflix promował serial informując, że siostry przez całe życie zamieniały się rolami, więc nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli powiem, że nic nie jest tym, czym się wydaje, a kto zaginął i czy w ogóle, to się dopiero okaże. Jest tam tyle zamieszania z zamianą ról, że początkowo trudno się połapać, kto jest kim naprawdę i kogo chwilowo udaje. Oczywiście nikt się niczego, albo prawie niczego, nie domyśla. Bliźniaczki są identyczne i rodzony ojciec nie ma pojęcia o zamianach, a co dopiero mąż, córka czy siostra. Oczywiście trochę to naciągane, ale scenariusz wmawia nam, że są jak dwie krople wody, więc musimy w to wierzyć.
Echa, czyli nic nie jest tym, czym się wydaje
Przez co najmniej cztery odcinki towarzyszymy jednej z sióstr, która próbuje zrozumieć, co się wokół niej dzieje i ciągle jeździ, rozmawia, wyjaśnia. Co jakiś czas musi się przebrać, zrobić makijaż i wcielić się w rolę tej drugiej, a potem wraca do swojego kostiumu. Zwroty akcji są tak nieciekawe, że nie robią na mnie żadnego wrażenia, a mimo to oglądałam "Echa" w nadziei, że zaraz dojdzie do trzęsienia ziemi. I w końcu dochodzi.
Właściwie do samego końca nie mamy pewności, która z bohaterek jest "dobra" w klasycznym rozumieniu thrillera, a która występna i zdradziecka. I trzeba przyznać, że pod tym względem "Echa" udały się twórcom — twórczynią jest Vanessa Gazy ("Eden"), a wśród producentów znajduje się Brian Yorkey ("Trzynaście powodów") — ponieważ cały czas mamy wątpliwości, czy po raz kolejny nie dajemy się nabrać na coś, co za chwilę zostanie poddane w wątpliwość. Bohaterki próbują nas przekonać do swoich racji, a my nie mamy pojęcia, której z nich warto zaufać. Zwłaszcza że wyglądają identycznie!
Echa, czyli szczypta opery mydlanej
"Echa" to także spora dawka opery mydlanej i telenoweli. Historia sprzed lat, tajemniczy pożar, wypadek trzeciej siostry, zwinny demiurg rozstawiający bohaterów niczym pionki na planszy. I co warte podkreślenia, atmosfera małego miasteczka, w którym czas stanął w miejscu. Wszystkie dawne spory, nieporozumienia, winy zawsze wracają rykoszetem w najmniej odpowiednim momencie. Nie da się tak po prostu wrócić do domu rodzinnego, całe miasto musi rozliczyć stare sprawy zanim przekroczysz próg.
Męża jednej z bliźniaczek gra Matt Bomer (pamiętacie jego rolę w "The Sinner"?) i zastanawiam się, czy aktor ma szczególną słabość do tandetnych thrillerów, czy tak po prostu wyszło. W każdym z nich jest tak samo drewniany, więc w gruncie rzeczy, to bez znaczenia. Zresztą cała obsada nie popisała się swoimi występami, poza wyjątkowo dociekliwą panią szeryf (w tej zapadającej w pamięć roli wystąpiła Karen Robinson z "Schitt's Creek").
"Echa" to taki serial, w którym próżno poszukiwać prawdopodobieństwa psychologicznego w zakresie działań bohaterów. Rzeczy dzieją się przypadkowo i trudno znaleźć uzasadnienie dla poczynań bohaterów. W większości przypadków snują się bez celu, wchodząc w paradę głównym bohaterkom (ojciec choruje i zostało mu niewiele czasu, mąż nieudolnie ratuje farmę, drugi ma sejf pełen pieniędzy i tajemnic, a lokalne policjantki są wyjątkowo wścibskie).
Echa — czy warto oglądać serial Netfliksa?
Wbrew pozorom, jak na thriller z całym dobrodziejstwem inwentarza przystało, "Echa" dobrze wpisują się w prawidła gatunku. Zaginięcie, a nawet dwa i to tej samej postaci, nierozliczone grzechy przeszłości, zaborcza siostra bliźniaczka, szkolna miłość i jej konsekwencje, pożar, zamiana ról, morderstwo, zbrodnia i kara. Niczego w "Echach" z tej długiej listy idealnego thrillera bez większych ambicji nie zabraknie. Siedem odcinków trwających około pięćdziesiąt minut każdy, to idealna długość na dwa weekendowe seanse.
Jedyne, co mnie szczególnie rozbawiło w "Echach", to sceny z Mattem Bomerem, który błąkał się bez celu po serialowym uniwersum, starając się od czasu do czasu zrobić jakąś poważną minę, ale nie bardzo mu to wychodziło. Wyglądał trochę jak aktor z branży filmów dla dorosłych, który przez pomyłkę trafił na plan dramatu medycznego i nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Nie znaczy to, że inni przedstawiciele drugiego planu wypadli lepiej. Nie, aż tak dobrze nie było, ale Bomer szczególnie rzucał się w oczy. Tak czy inaczej, warto spróbować, jeśli jest się koneserem gatunku.