"Mecenas She-Hulk" próbuje znaleźć swój styl i wyjść z cienia znanego kuzyna — recenzja serialu Marvela
Nikodem Pankowiak
18 sierpnia 2022, 17:02
"Mecenas She-Hulk" (Fot. Disney+/Marvel)
"Mecenas She-Hulk" miała być nowym obliczem Marvela, pierwszą prawdziwą komedią w historii tego uniwersum. Czy twórcom udało się wykonać to zadanie i mamy do czynienia z nową jakością?
"Mecenas She-Hulk" miała być nowym obliczem Marvela, pierwszą prawdziwą komedią w historii tego uniwersum. Czy twórcom udało się wykonać to zadanie i mamy do czynienia z nową jakością?
O mało którym serialu Marvela było tak głośno już przed premierą, jak o "Mecenas She-Hulk". Nie do końca była to jednak sława, o jakiej marzyli twórcy, którzy muszą teraz udowodnić, że kontrowersje wokół efektów specjalnych były tylko niepotrzebnym zamieszaniem. Czy Marvel i Disney+ zdołali zatrzeć nie najlepsze pierwsze wrażenie i przekonają widzów, że mimo ich sceptycyzmu historia zielonej pani mecenas jest warta uwagi?
Mecenas She-Hulk nie jest kopią znanego oryginału
Najwłaściwsza, choć pewnie niezbyt satysfakcjonująca dla kogokolwiek odpowiedź brzmi: trudno powiedzieć. Po pierwszym i jedynym udostępnionym do tej pory odcinku trudno jest wyrobić sobie jakąkolwiek opinię. Wydaje się, że "Mecenas She-Hulk" mogłaby tylko zyskać w oczach widzów, gdyby ci mieli okazję zobaczyć na początek nieco więcej. Póki co dostaliśmy jedynie prolog — genezę powstania superbohaterki, którą trzeba odbębnić, bo inaczej — o czym mówi sama bohaterka, łamiąc po raz pierwszy czwartą ścianę — widzowie nie będą w stanie skupić się na prawniczym aspekcie serialu.
I tak oto dowiadujemy się, w jaki sposób Jennifer Walters (Tatiana Maslany, "Orphan Black"), kuzynka Bruce'a Bannera (Mark Ruffalo, "To wiem na pewno") — tak, tego Bruce'a Bannera — zdobyła swoje moce. Nie jest to geneza szczególnie porywająca — Jennifer i Bruce wybierają się razem na wycieczkę, ale ulegają spowodowanemu przez statek kosmiczny wypadkowi, podczas którego bohaterka zostaje "skażona" kilkoma kroplami krwi swojego kuzyna. To wystarcza, by sama zaczęła przemieniać się w kobiecą wersję Hulka, która znacznie różni się od tego znanego nam dobrze z filmowego uniwersum Marvela. Co ważne, różni nie tylko płcią.
Przede wszystkim, Jennifer nie musi walczyć z żadnym wściekłym alter-ego. Po przemianie nadal pozostaje sobą, po prostu jest większa, silniejsza, no i zielona. Rozmiarowo wciąż jednak daleko jej do oryginalnego Hulka, co twórcy tłumaczyli tym, iż chcieli, by Jennifer nawet w swojej większej postaci mogła swobodnie przebywać na sali sądowej czy w innych miejscach publicznych. Muszę przyznać, że kupuję to tłumaczenie i cieszę się, że She-Hulk nie została po prostu kopią swojego kuzyna, to mogłoby być niestrawne.
Mecenas She-Hulk — o czym jest serial Marvela?
Wydaje się, że wątek prawniczy, który ma być szczególnie istotny w "Mecenas She-Hulk", może być czymś odświeżającym, w końcu czasem przyda się przerwa od superbohaterskich produkcji, w których losy świata wiszą na włosku. Póki co jednak otrzymaliśmy zaledwie jego namiastkę, zamiast tego obserwując, jak Bruce/Hulk oswaja swoją kuzynkę z jej nowymi mocami. To taki typowy trening rodzącej się superbohaterki, która powoli poznaje swoją siłę i możliwości — coś takiego widywaliśmy już w produkcjach Marvela wielokrotnie i "Mecenas She-Hulk" w żaden sposób nie wyróżnia się na ich tle. Jennifer początkowo nie akceptuje swoich mocy i wcale nie chce brać na siebie odpowiedzialności, która przychodzi wraz z nimi. Z czasem jednak zaczyna je akceptować i nawet ujawnia je przed całym światem, gdy na sali sądowej dochodzi do jej starcia z Titanią (Jameela Jamil, "Dobre miejsce").
No właśnie, jeśli to Titania ma być główną antagonistką w tej historii, to jej pierwsze spotkanie z Jennifer wypadło nader rozczarowująco. Być może kolejny odcinek odpowie na pytanie o jego konsekwencje i jak w ogóle do niego doszło, ale póki co jej nagłe pojawienie się na sali sądowej mogło jedynie budzić konsternację. Zwłaszcza że tak łatwo dała się pokonać — w jej starciu z Jennifer, jeśli w ogóle możemy użyć tego określenia, nie było żadnych emocji, wszystko skończyło się szybciej niż się zaczęło.
Lepiej wypadła walka Jennifer z Hulkiem, jednak to starcie również miało swoje mankamenty i potwierdziło to, o czym mówi się już od jakiegoś czasu — Marvel coraz częściej ma problemy z efektami specjalnymi i nie inaczej jest w "Mecenas She-Hulk". Grana przez Maslany postać na pewno nie wygląda tak źle, jak w pierwszych zwiastunach, ale też daleko jej do perfekcji, a i Hulka widywaliśmy już w lepszej formie, co rzuca się w oczy szczególnie podczas wypowiadanych przez niego kwestii. Wygląda na to, że przy takim natężeniu nowych produkcji, ucierpiała ich jakość. Kevin Feige i spółka mają nad czym myśleć, bo do tej pory wiele mankamanetów swoich produkcji byli w stanie maskować właśnie widowiskowymi efektami. Wygląda jednak na to, że te czasy dobiegły końca.
Mecenas She-Hulk — czy warto oglądać serial?
Być może w kolejnych odcinkach, które zapewne bardziej skoncentrują się na wątku prawniczym, efekty specjalne nie będą już tak istotne i zamiast skupiać się na mimice Jennifer, będziemy mogli cieszyć się samą jej postacią, bo to zdecydowanie największa siła "Mecenas She-Hulk". Tatiana Maslany zdecydowanie udźwignęła ciężar swojej roli — jej bohaterka ma w sobie urok i pazur i trudno jej nie polubić. Spróbujcie nie uśmiechnąć się przy jej sarkastycznych komentarzach wobec Hulka lub gdy analizuje, czy Kapitan Ameryka pozostał prawiczkiem aż do momentu swojego zniknięcia.
Tytułowa bohaterka — co zapowiadano już wcześniej — burzy czwartą ścianę, zwracając się co jakiś czas bezpośrednio do widzów. Jest to zabieg, który bardzo szybko może zmęczyć, dlatego cieszy fakt, że twórcy postanowili go nie nadużywać. Zaś co do zapowiadanego, komediowego klimatu, no cóż, marvelowskie produkcje przyzwyczaiły nas do tego, że lubią sobie pożartować (czasem na siłę), ale w "Mecenas She-Hulk" faktycznie można wyczuć klimat lżejszy niż w przypadku większości dotychczasowych dzieł spod znaku Marvela. Po jednym odcinku trudno stwierdzić, czy superbohaterska komedia sprawdzi się ma dłuższą metę, ale obsadzenie Tatiany Maslany w głównej roli na pewno te szanse zwiększa.
Pilotowy odcinek "Mecenas She-Hulk" na pewno nie znajdzie się w czołówce najbardziej ekscytujących serialowych momentów tego roku, to tylko preludium do tego, co mamy zobaczyć w kolejnych tygodniach. Póki co nie ma sensu popadać w przesadny optymizm ani też kręcić nosem na to, co zobaczyliśmy do tej pory. Mam wrażenie, że więcej o samym serialu dowiemy się w kolejnych tygodniach, wszelkie wnioski wyciągane już teraz mogłyby być pochopne. Jednak fakt, że twórczynią serialu jest Jessica Gao — scenarzystka kultowego odcinka "Ricka i Morty'ego" pt. "Pickle Rick" — daje nadzieję, że faktycznie zobaczymy inne oblicze Marvela. Wierzę, że nie będzie ono rozczarowujące, choć póki co jest to wiara niczym nie poparta.